Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick (читать книги онлайн бесплатно полностью без .TXT) 📗
– Czy na tym strazniku mozna polegac, czy to nasz czlowiek? -, dopytywal sie Rudin.
– Nie, ale ma rodzine w NRD. Przekonano go, ze powinien zrobic to, czego chcemy. Kukuszkin jest pewien, ze facet nie zawiadomi policji. Jest zbyt wystraszony.
– Ale to znaczy, ze wie, dla kogo pracuje. Czyli wie za duzo…
– Kukuszkin zalatwi i jego, jak tylko wyjdzie za brame wiezienia. Nie bedzie zadnych sladow.
– Osiem dni – mruknal Rudin. – Powinien to dobrze zrobic.
– Zrobi – usmiechnal sie Pietrow. – On tez ma rodzine.
Za osiem dni Miszkin i Lazariew zabiora swoja tajemnice do grobu. Ci, ktorzy im pomagali, beda milczec, bo zrozumieja, ze ich zycie jest takze zagrozone. A nawet, jak cos powiedza, nikt im nie uwierzy. Nikt nie wierzy w takie histeryczne rojenia.
29 marca pierwsze promienie wschodzacego slonca oswietlily “Freye” dwadziescia mil na zachod od brzegow Irlandii. Przecinala wlasnie jedenasty poludnik kursem NNE, zmierzajac ku Zewnetrznym Hebrydom. Juz godzine temu jej potezne radary wykryly daleko przed dziobem flotylle kutrow rybackich, i oficer wachtowy pilnie jej teraz wypatrywal. Spostrzegl wreszcie: cala flotylla dryfowala w sporej odleglosci na prawo od tankowca, miedzy nim a brzegiem.
Slonce wstawalo sponad skalistych brzegow hrabstwa Donegal, ktore marynarze z mostka “Freyi” widzieli jako cienka linie na horyzoncie, a i to wylacznie dzieki znacznej wysokosci, na jakiej sie znajdowali. Rybacy z Killybegs, kolyszacy sie w swoich lodkach osiemdziesiat stop nizej w oczekiwaniu, az lawice makreli, sledzi i watluszy zlapia sie w ich sieci – widzieli na wschodzie tylko wielka tarcze slonca. I nagle w jego promieniach dostrzegli na zachodzie niewiarygodnie wielki plywajacy lad.
Christy O'Byrne siedzial wlasnie w ciasnej budce sternika i dopijal swoje poranne kakao. Jego kuter, “Bernadette”, ktorym wraz z bratem zarabiali na zycie, kolysal sie na fali najblizej przeplywajacego tankowca. Christy z niedowierzaniem kilka razy zamknal i otworzyl oczy, a gdy to nie pomoglo, odstawil kubek, wyskoczyl z budki sternika i jednym susem znalazl sie przy relingu. Tymczasem za jego plecami inni rybacy, ktorzy wczesniej dostrzegli “Freye”, ciagneli juz za sznurki swoich syren: wrzaskliwy chor cienkich gwizdkow rozdarl cisze poranka. Na mostku “Freyi” Thor Larsen skinal z usmiechem glowa w strone mlodszego oficera; sekunde pozniej syreny “Freyi” glosem rozwscieczonego byka odpowiedzialy na pozdrowienie flotylli z Killybegs.
Christy O'Byrne oparl sie o reling i patrzyl, jak tankowiec wypelnia horyzont, slyszal tetnienie maszyn pracujacych gleboko pod linia wody, a w koncu poczul, jak “Bernadette” zaczyna tanczyc na rozszerzajacym sie kilwaterze “Freyi”.
– Maryjo Przenajswietsza – wyszeptal – widzialas kiedy cos tak wielkiego?
Na wschodnim wybrzezu Irlandii niektorzy rodacy O'Byrne'a mieli tego ranka szczegolnie duzo roboty. Nalezal do takich Martin Donahue, pracownik Zamku Dublinskiego – zamku, ktory przez 700 lat byl bastionem brytyjskiego panowania nad ta ziemia. Martin pamietal jeszcze, jak siedzac na ramionach ojca ogladal ostatni i ostateczny wymarsz wojsk brytyjskich z Zamku. Szescdziesiat jeden lat pozniej, bliski emerytury, byl tu pracownikiem panstwowym Republiki Eire: pod gotyckim sklepieniem Sali Swietego Patryka sumiennie i dokladnie posuwal tam i z powrotem po dywanie koloru indygo swoj wielki odkurzacz.
Nie bywal tutaj w momentach, kiedy pod wspanialym plafonem Yincenta Waldre z 1778 roku wprowadzano uroczyscie kolejnych prezydentow Republiki Irlandzkiej. Nie bedzie tez obecny za dwanascie dni, kiedy pod znieruchomialymi proporcami heraldycznymi pradawnych rycerzy swietego Patryka dwa wspolczesne supermocarstwa podpisza Traktat Dublinski. On tylko od czterdziestu lat utrzymuje dla nich te sale w czystosci.
Takze w Rotterdamie czyniono przygotowania, ale do zupelnie innej ceremonii. 30 marca przybyl tu Harry Wennerstrom i zamieszkal w najlepszym apartamencie hotelu “Hilton”. Przylecial do Rotterdamu wlasnym “dyrektorskim” odrzutowcem, ktory stal teraz na pobliskim lotnisku Schiedam. Przez caly dzien uwijaly sie wokol Wennerstroma cztery sekretarki, spraszajac skandynawskich i holenderskich dygnitarzy, swiatowych potentatow przemyslu naftowego i zeglugi, i cale rzesze dziennikarzy – na przyjecie, jakie zamierzal wydac pierwszego kwietnia na czesc kapitana Larsena i jego oficerow.
Wybrana elita tych notabli i przedstawicieli prasy spotka sie z Wennerstromem juz wczesniej – beda jego goscmi na oszklonym dachu nowej wiezy kontrolnej w ujsciu Mozy, usytuowanej na samym koncu piaszczystej mierzei w Hook van Holland. Dobrze chronieni przed ostra wiosenna bryza, beda mogli obserwowac z polnocnego brzegu, jak “Freya”, z pomoca szesciu holownikow, pokonuje ostatnie mile swojej dziewiczej podrozy, od ujscia rzeki przez Kanal Calanda, pozniej przez Kanal Piwny, by wreszcie zatrzymac sie u celu – przy nowej rafinerii Clinta Blake'a, w samym sercu Europortu.
Kiedy wreszcie po poludniu maszyny “Freyi” stana, cale towarzystwo powroci samochodami do centrum Rotterdamu, dwadziescia piec mil w gore rzeki, na wieczorny bankiet. Poprzedzi go konferencja prasowa, na ktorej Wennerstrom przedstawi Thora Larsena prasie calego swiata. Juz dzis – jak sie dowiedzial – gazety i stacje telewizyjne wynajmowaly w Rotterdamie helikoptery, by zapewnic swoim czytelnikom i widzom dokladne reportaze z ostatnich mil wielkiego rejsu.
Harry Wennerstrom sprawial wrazenie czlowieka naprawde zadowolonego z zycia.
Nad ranem, 30 marca “Freya” miala juz za soba przejscie miedzy Orkadami i Szetlandami i skrecila na poludnie. Z chwila gdy znalazla sie na zatloczonych szlakach Morza Polnocnego, kontrole nad rejsem przejely stacje ladowe; pierwsi nawiazali z nia kontakt operatorzy z Wiek na dalekiej polnocy Szkocji.
Ze wzgledu na swe rozmiary i zanurzenie statek traktowany byl jako “jednostka klopotliwa”. Musial zatem zmniejszyc predkosc do dziesieciu wezlow, a stacja w Wiek podawala wciaz radiotelefonem VHF szczegolowe korekty kursu. Ze wszystkich stron sledzily “Freye” precyzyjne radary, obslugiwane przez doswiadczonych kontrolerow pilotow. Te siec stacji namiarowych koordynowal system komputerowy, uwzgledniajacy natychmiast wszystkie dane dotyczace pogody, plywow i gestosci ruchu na szlaku zeglugowym.
Jednoczesnie do statkow, ktore znalazly sie na kursie “Freyi”, plynely przez radio ostrzezenia lub wrecz rozkazy, by usunac sie z drogi. O polnocy tankowiec minal przyladek Flamborough Head i zmienil kurs nieco ku wschodowi, w strone Holandii. Trzymal sie przy tym szlaku o duzej glebokosci, co najmniej sto dwadziescia stop. Oficerowie na mostku, choc systematycznie instruowani ze stacji ladowych, sledzili wciaz monitory wlasnych echosond, obserwujac piaszczyste lawice i mielizny przemykajace po obu burtach.
31 marca, tuz przed zachodem slonca, olbrzymi statek w chwili gdy znajdowal sie dokladnie pietnascie mil morskich na wschod od latarni Outer Gabbard, choc plynal juz tylko z predkoscia pieciu wezlow (co czynilo go prawie niesterownym), wdziecznie obrocil sie na wschod i powedrowal na pozycje, gdzie mial spedzic noc. Tutaj, na 52 rownolezniku, rzucil gleboka kotwice. Mial przed soba jeszcze dwadziescia siedem mil morskich do ujscia Mozy. Dwadziescia siedem mil do celu. Ostatnie dwadziescia siedem mil drogi do chwaly.
W Moskwie wybila polnoc. Munro zdecydowal sie wracac pieszo do domu z dyplomatycznego przyjecia, ktore odbywalo sie w budynku ambasady brytyjskiej. Przywiozl go tutaj radca handlowy – samochod Adama pozostal na parkingu przy Prospekcie Kutuzowa.
Po drodze zatrzymal sie na moscie Serafimowskim, by popatrzec na rzeke. Po prawej widzial rzesiscie oswietlone, kremowobiale sztukaterie budynku ambasady; po lewej – wysoki, ciemnoczerwony mur Kremla, a nad nim gorne pietro i kopule Wielkiego Palacu Carow.
Minelo juz dziesiec miesiecy, odkad przybyl tu z Londynu, by objac nowa posade. W tym czasie rozwinal bodaj najwieksza akcje szpiegowska od wielu dziesiecioleci, “prowadzac” jedynego w dziejach agenta, jakiego Zachod mial w samym sercu Kremla. Teraz oczywiscie beda mu wymyslac, ze zlamal obowiazujaca rutyne, ze wprowadzil ich w blad co do osoby agenta, ale nie beda mogli zakwestionowac ogromnej wartosci tego, co osiagnal.
Za trzy tygodnie jej juz tutaj nie bedzie – znajdzie sie, nareszcie bezpieczna, w Londynie. Rowniez on stad wyjedzie i wycofa sie ze sluzby, by zaczac nowe zycie z jedyna osoba, jaka kiedykolwiek kochal. Bez zalu opusci Moskwe – z jej tajnoscia, z ukradkowoscia codziennych poczynan, z paralizujaca umysl monotonia. Za dziesiec dni Amerykanie beda mieli swoj traktat rozbrojeniowy, Kreml zboze i technologie, a brytyjski wywiad – podziekowania i wyrazy wdziecznosci z Downing Street i z Bialego Domu. W tydzien pozniej on sam bedzie juz mial przy sobie swoja przyszla zone, ona zas wolnosc. Podniosl wyzej gruby futrzany kolnierz palta i ruszyl w dalsza droge.
Kiedy w Moskwie bije polnoc, zegary na Morzu Polnocnym wskazuja dopiero dziesiata. O tej wlasnie godzinie “Freya” zatrzymala sie wreszcie. Miala za soba 7085 mil morskich z Czity do Abu Dhabi i dalsze 12015 mil z Abu Dhabi do miejsca, gdzie znajdowala sie obecnie. Spoczywala na wodzie nieruchomo, usytuowana tak, jak obrocil ja morski prad. Z dzioba wybiegal lancuch do lezacej na dnie kotwicy – jeden tylko, ale az w pieciu miejscach zamocowany do pokladu. Kazde ogniwo lancucha mialo prawie jard dlugosci i zrobione bylo ze stali grubszej niz udo czlowieka.
Ze wzgledu na “klopotliwy” status tankowca kapitan Larsen juz od Orkadow prowadzil go osobiscie, w asyscie dwoch oficerow nawigacyjnych i sternika. Nawet na nocny postoj na kotwicy wyznaczyl do czuwania na mostku az trzech ludzi: pierwszego oficera Stiga Lundquista, trzeciego oficera Toma Kellera i jednego marynarza. Oficerowie mieli kontrolowac prace kotwicy i ewentualnie dryf; marynarz mial dokonywac co jakis czas inspekcji pokladu.