Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick (читать книги онлайн бесплатно полностью без .TXT) 📗
Choc silniki “Freyi” zostaly wylaczone, jej turbiny nadal mruczaly rytmicznie, produkujac energie dla wszystkich innych systemow statku. W tym – dla instrumentow sledzacych stan morza i pogode. Prognozy co do tej ostatniej byly dobre. Mogly tu przeciez szalec marcowe sztormy. Tymczasem nad Morzem Polnocnym i kanalem La Manche zapanowal nietypowy o tej porze roku stacjonarny wyz, ktory sasiednim ladom przyniosl ladna, wczesna wiosne. Powierzchnia morza byla niemal zupelnie gladka i nieruchoma, leniwy prad o szybkosci zaledwie jednego wezla kierowal sie od statku na pomocny wschod, w strone Wysp Fryzyjskich. Niebo bylo prawie bezchmurne przez caly poprzedni dzien i taka sama spokojna, ciepla pogoda zapowiadala sie na jutro, mimo nocnego przymrozku.
Pozegnawszy pelniacych sluzbe na mostku zyczeniami spokojnej nocy, Larsen zszedl pietro nizej, na poziom “D”. Tutaj, w prawej skrajnej czesci nadbudowki, znajdowalo sie jego mieszkanie. Przestronna i dobrze wyposazona kabina dzienna miala cztery okna od strony dziobu – widac z nich bylo cala dlugosc pokladu – i dwa inne, wychodzace na prawa burte. Z tylu za kabina dzienna znajdowala sie sypialnia z przylegajaca do niej lazienka. Rowniez sypialnia miala dwa okna wychodzace na prawa burte. Okna byly wspawane na stale, z wyjatkiem jednego w kabinie dziennej, ktore – choc teraz tez zamkniete i skrecone srubami – mozna bylo recznie otworzyc.
Za oknami wychodzacymi na przod statku fasada nadbudowki opadala pionowo na poklad; za oknami z prawej znajdowal sie stalowy pomost szeroki na dziesiec stop, zabezpieczony od strony morza barierka. Z najnizszego poziomu nadbudowki – “pokladu A” – pielo sie ta strona ku gorze piec kondygnacji stalowych drabin; kazdy odcinek drabiny konczyl sie szerokim pomostem, takim samym jak na poziomie “D”. Cala ta konstrukcja wystawiona byla na bezlitosne dzialanie zywiolow, ale tez malo kto jej uzywal, majac do dyspozycji wygodne, suche i cieple wewnetrzne schody.
Larsen zdjal serwetke z tacy, na ktorej szef stewardow przyniosl mu kurczaka i salatke, rzucil teskne spojrzenie w strone butelki whisky w barze i… zadowolil sie kawa z perkolatora. Posiliwszy sie, postanowil popracowac dluzej tej nocy; przed jutrzejszym wejsciem do portu chcial jeszcze raz dokladnie przyjrzec sie mapom. Wiedzial, ze bedzie to trudna operacja i chcial znac tor wodny co najmniej rownie dobrze, jak dwaj holenderscy piloci, ktorzy jutro o siodmej trzydziesci przyleca helikopterem z amsterdamskiego lotniska Schiphol, by przejac stery “Freyi”. Wczesniej, bo juz o siodmej, przyplynie kutrem z ladu dziesieciu robotnikow zwanych riggerami, ktorzy sa wyspecjalizowani w operacjach cumowniczych.
O polnocy zasiadl przy swoim wielkim stole w kabinie dziennej, rozlozyl mapy i zaczal je starannie studiowac.
Dochodzila trzecia nad ranem. Powietrze wokol statku bylo mrozne, ale czyste, swiatlo ksiezyca w drugiej kwadrze polyskiwalo w lekko zmarszczonej powierzchni morza. Na mostku Lundquist i Keller pili kawe, bardziej dla zabicia czasu niz z rzeczywistej potrzeby. Tylko towarzyszacy im marynarz przebiegal od czasu do czasu wzrokiem swiecace w polmroku ekrany.
– Sir – odezwal sie nagle. – Zbliza sie do nas jakis kuter.
Tom Keller wstal i podszedl do ekranu, na ktory wskazywal marynarz. Wedrujacy promien radaru wydobywal z mroku co najmniej dwadziescia swietlistych punktow, ruchomych lub nieruchomych, ale wszystkie w znacznej odleglosci od “Freyi”. Tylko jeden – na poludniowy wschod od statku – sprawial istotnie wrazenie, jakby sie przyblizal.
– Pewnie jakis rybak chce zdazyc na lowisko przed switem – rzekl Keller.
Lundquist spojrzal na ekran ponad jego ramieniem.
– Podchodzi bardzo blisko – zauwazyl.
Zaloga zblizajacego sie kutra nie mogla oczywiscie nie widziec “Freyi”. Tankowiec mial wlaczone swiatla pozycyjne na dziobie i na rufie, nadto oswietlony byl caly poklad, a nadbudowka swiecila licznymi oknami niczym wielka choinka. Kuter jednak, zamiast ominac przeszkode, skrecil w przeciwna strone, wprost pod rufe “Freyi”
– Wyglada na to, ze chce do nas dobic – mruknal Keller.
– To nie moze byc ekipa cumownicza – zauwazyl Lundquist.
– Nie spodziewam sie ich przed siodma.
– Moze nie mogli zasnac albo boja sie spoznic – zazartowal Keller.
– Zejdz do trapu – zwrocil sie Lundquist do marynarza – i zobacz, co tam sie dzieje. Jak juz tam bedziesz, wloz sluchawki. Musimy byc w kontakcie.
Awaryjny trap znajdowal sie na lewej burcie, w polowie dlugosci statku. Na duzych jednostkach trap jest tak dlugi i ciezki, ze aby go opuscic lub podniesc na poziom pokladu, trzeba uzyc specjalnego elektrycznego silnika ciagnacego stalowe liny. Trap na “Freyi” byl w tym momencie podniesiony: wisial obok burty rownolegle do relingu. A reling w tym miejscu znajdowal sie – nawet przy pelnym obciazeniu statku – trzydziesci stop nad powierzchnia wody.
Obaj oficerowie obserwowali z mostka, jak marynarz wedruje przez poklad w strone trapu. Kiedy dotarl do jego nasady, stanal na niewielkiej platformie wysunietej za burte i spojrzal w dol. Potem z zainstalowanej tu wodoszczelnej skrzynki wyjal sluchawki i wlozyl je na glowe. Na mostku Lundquist nacisnal wylacznik: silne swiatlo wydobylo z mroku postac marynarza, wpatrujacego sie uwaznie w czarna otchlan. Tymczasem kuter zniknal z ekranow radaru. Byl zbyt blisko, niemal pod rufa tankowca.
– Co widzisz? – spytal Lundquist pochylajac sie nad mikrofonem. Z glosnika odezwal sie glos marynarza:
– Na razie nic, sir.
Bo tez nie mogl nic widziec. Kuter okrazal statek od tylu, przeplywajac tuz pod nawisem rufy. W tym miejscu ochronna porecz pokladu “A” przebiega na wysokosci zaledwie dziewietnastu stop nad poziomem wody. To tez duzo, ale zwazywszy, ze dwaj szykujacy sie do skoku mezczyzni stali na dachu kabiny kutra, od poreczy dzielilo ich juz tylko dziesiec stop. Kiedy kuter znalazl sie po lewej stronie rufy, obaj siegneli w gore przygotowanymi wczesniej bosakami – ich potezne haki obciagniete byly gumowym wezem.
Kazdy bosak mial dwanascie stop dlugosci, do kazdego przymocowana byla dluga lina; obciagniete guma haki niemal rownoczesnie zaczepily sie bez halasu o stalowa porecz. Kuter plynal nadal w tym samym tempie do przodu: dwaj mezczyzni zawisli przez moment na linach, potem szybko zaczeli sie wspinac, nie przejmujac sie zbytnio karabinami, ktore obijaly im plecy. Chwile pozniej kuter wplynal w krag swiatla w poblizu trapu.
– Widze go! – zawolal marynarz. – Wyglada na kuter rybacki.
– Nie opuszczaj trapu, dopoki nie powiedza, kim sa! – rozkazal z mostka Lundquist.
Tymczasem obaj wspinacze dosiegli juz pokladu. Odczepili bosaki i cisneli je w morze; poszly na dno, pociagajac za soba przyczepione liny. Dwaj mezczyzni ruszyli pedem wokol nadbudowki; znalazlszy sie na prawej burcie, zaczeli sie wspinac po stalowych drabinach. Gumowe podeszwy tenisowek calkowicie tlumily ich kroki.
Kuter zatrzymal sie pod trapem. W jego ciasnej kabinie czaili sie czterej mezczyzni. Ale marynarz z “Freyi” tego nie widzial. Widzial tylko sternika, ktory gapil sie na niego w kompletnym milczeniu.
– Kim jestes? – spytal marynarz po angielsku.
Nie bylo odpowiedzi. Ten z dolu, krepy mezczyzna w czarnej welnianej kominiarce, nadal spokojnie patrzyl w gore.
– On nie chce odpowiadac – zabrzmial glos marynarza w glosniku na mostku.
– Oswietl ich reflektorem – polecil Lundquist. – Przyjde tam i zobacze, o co chodzi.
Obaj oficerowie stali teraz blisko lewej burty, wpatrzeni w odlegly trap. Nagle z prawej strony mostka otwarly sie drzwi prowadzace na galeryjke; do cieplego wnetrza wdarl sie podmuch mroznego powietrza. Keller i Lundquist odwrocili sie jak na komende, zanim jeszcze drzwi z powrotem sie zatrzasnely. Stali przy nich dwaj mezczyzni w czarnych kominiarkach naciagnietych na twarze, czarnych golfach i dresach, czarnych trampkach. Ich automatyczne karabinki wymierzone byly wprost w oficerow “Freyi”.
– Powiedz marynarzowi, zeby opuscil trap – odezwal sie jeden z nich po angielsku. Obaj oficerowie patrzyli w oslupieniu. To bylo zupelnie niewiarygodne. Czlowiek z karabinem skierowal lufe swojej broni w strone Kellera.
– Daje ci trzy sekundy – powiedzial do Lundquista – potem rozwale leb twojemu koledze.
Purpurowy z wscieklosci, Lundquist pochylil sie do mikrofonu.
– Opusc trap! – rozkazal marynarzowi. Z glosnika odpowiedzial zdumiony glos:
– Alez, sir…
– Wszystko w porzadku, chlopie. Rob, co mowie.
Marynarz wzruszyl ramionami i nacisnal guzik w skrzynce przy trapie. Z cichym szumem silnika drugi koniec trapu powoli znizyl sie do poziomu morza. Po chwili czterej mezczyzni, wszyscy ubrani na czarno, eskortowali marynarza w powrotnej drodze do nadbudowki; piaty cumowal kuter do trapu. Dwie minuty pozniej cala szostka weszla na mostek: marynarz, juz i tak ciezko przestraszony, zobaczyl dwoch dalszych napastnikow, trzymajacych na muszce Kellera i Lundquista.
– Jakim cudem…? – wyjakal.
– Nie przejmuj sie – uspokoil go Lundquist. – Czego chcecie? – zwrocil sie po angielsku do napastnika, ktory przedtem wydawal mu polecenia.
– Chcemy rozmawiac z kapitanem. Gdzie on jest?
W tej chwili otworzyly sie drzwi od wewnetrznej klatki schodowej i stanal w nich Larsen. Blyskawicznie ocenil sytuacje: trzej jego ludzie stali z rekami uniesionymi wysoko w gore, naprzeciw nich – siedmiu obcych w czarnych strojach. Kiedy jego oczy spoczely wreszcie na czlowieku, ktory zadal ostatnie pytanie, byly zimne jak lodowiec – i rownie zyczliwe.
– Jestem kapitan Thor Larsen, dowodca “Freyi” – wycedzil powoli. – A kim, u diabla, wy jestescie?
– Niewazne – odparl lider terrorystow. – Wazne, ze zajelismy twoj statek. Jesli twoi ludzie nie beda robic, co im kaze, rozwale na poczatek tego gnojka. No wiec, jak bedzie?
Larsen rozejrzal sie jeszcze raz. Trzy lufy byly wymierzone w osiemnastoletniego marynarza, ktory zbladl jak kreda.