Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna (прочитать книгу .TXT) 📗
– Totez my sie boimy! – zapewnialam ja solennie.
– Jak sie mnie boisz, to chodz tu i szykuj kanapki dla swoich gosci! Chlopakow sobie zaprosily, a ja mam tyrac! Nie ma tak!
Olo przyszedl pierwszy. Oniemial ze zdumienia, kiedy stanal w drzwiach naszego pokoju.
– Zmienilyscie mieszkanie?
– No! Jak ci sie podoba?
– Niezle… zupelnie dobrze nawet. Ala, tylko ty uwazaj, bo jak w nocy bedziesz szla do lazienki, to zamiast na tapczan, wliziesz do szafy!
Ala parsknela przytrzymujac reka policzek. Bolal ja ciagle, zwlaszcza kiedy sie smiala.
– Prosze pani! – zwrocil sie Olo do mamy – moja rodzicielka powiedziala, zebym sie od niej wymeldowal, bo jestem martwa dusza. I ze w koncu pani bedzie miala przykrosci, ze ja tu mieszkam nie meldowany! Nigdzie mnie nie chca!
– Alez my cie strasznie kochamy, Olu! – poklepalam go po policzku, az zabebnilo.
– Ala? Slyszalas, jak ona mnie kocha! Taki bardziej akustyczny sposob wyrazania uczuc! Ty jestes lepsza, prawda?
– Pewno, ze lepsza! Posluchaj, jak cie kocham… – noga w gipsie postukala w podloge. – Slyszysz? Glosniej!
"Plynie w nas jedna krew… – pomyslalam – ona tez woli sie wsciec, niz okazac nie odwzajemnione uczucie!"
Gralismy we trojke w makao, kiedy odezwal sie dzwonek, na ktory czekalam. Marcin przyszedl z dlugim gozdzikiem owinietym w przezroczysty celofan.
– To dla mamy… dla ciebie nic nie kupilem, bo mi zabraklo pieniedzy! – powiedzial otwarcie.
– Mama jest u siebie… jak to zrobic, pojdziemy tam, czy…
Ale w tej chwili mama weszla do przedpokoju. Przywitala sie z Marcinem bardzo oficjalnie, bez usmiechu. Podal jej gozdzik.
– Przepraszam, ze ten kwiat jest taki samotny…
– Pojedyncze kwiaty maja ogromny wdziek. Czytal pan Klimaty?
– Oczywiscie!
– Dziekuje… – odwinela celofan – jest przepiekny! Mada, popros pana do was do pokoju…
No! To jedno bylo poza mna. Teraz mial nastapic weselszy numer programu. Ani Olo, ani Marcin nie wiedzieli, ze maja sie tu spotkac.
– Mamy jeszcze jednego goscia! – powiedzialam otwierajac drzwi i ta uwaga mogla byc przeznaczona dla nich obydwoch. Olo podniosl sie z krzesla.
– Pozwol. Olu… to jest Marcin!
Przez ulamek sekundy na twarzy Ola widac bylo konsternacje. Zdziwilo mnie to. Marcin wyciagnal reke pierwszy.
– Slyszalem duzo o tobie!
– Opowiadalam Marcinowi… – zwrocilam sie do Ola- same najlepsze rzeczy! Siadaj, Marcin. Siadajcie!
Ale oni twardo stali na wprost siebie.
– No siadajcie! – rozzloscilam sie. – Dlugo tak chcecie stac?
Usiedli, Marcin nie spuszczal z Ola twardego spojrzenia. Znalam jego odruchy i wiedzialam, co oznaczaja zacisniete zeby i ledwo dostrzegalny ruch dolnej szczeki.
– Slyszalem duzo o tobie, nie tylko od Mady!- powiedzial wreszcie. – To przeciez ty jestes przyjacielem Hieronima!
Brzmialo to jak obelga. Nic nie rozumialam. "Dlaczego nigdy nie moge zrozumiec Marcina!" – pomyslalam z rozpacza. Olo oparl lokcie o kolana, pochylil sie lekko do przodu i powiedzial zaczepnie:
– I coz z tego? – obrzucil mnie przelotnym spojrzeniem. – Czy to w jakis sposob… zmienilo twoja sytuacje?
Olo! Teraz on wpadl w styl Marcina! Oszalal chyba!
– Nie – Marcin przyznal Olowi jakas slusznosc- ale bylo to co najmniej niepotrzebne! Zreszta… to chyba nie jest miejsce na te rozmowe.
– O, przepraszam – obruszyl sie Olo – ja jej nie zaczynalem! I mozesz byc zupelnie pewien, ze nie zaczalbym w zadnym wypadku!
Marcin siegnal po lezace obok niego karty, zaczal je bezmyslnie rozdzielac na dwie czesci.
– No, tak! Jasne! – powiedzial po chwili. – Znowu zachowalem sie idiotycznie!
– Mozna to zrozumiec – odparl Olo z przeblyskiem zyczliwosci.
Marcin podniosl glowe i rozejrzal sie po pokoju. Dopiero teraz spostrzegl Ale siedzaca za regalem, ktory postawilysmy w poprzek pokoju.
– Ala! Przeciez ja sie z toba nie przywitalem! Tak sie chowasz… Czesc!
Podszedl do niej i spostrzeglam, jak pilnie patrzy jej w oczy, zeby tylko nie obsunac wzroku nizej, na ten nieszczesny policzek, ktory tak ukrywala za regalem.
– Jak twoja noga? Bardzo ci dokucza?
– Coraz mniej… Ala podniosla sie.
– Przejde na tapczan, tam mi jest wygodniej! Marcin podsunal jej ramie.
– Oprzyj sie, latwiej ci bedzie przejsc… Ala nie znosila, kiedy omijalo sie sprawe jej policzka umownym milczeniem. Nienawidzila litosci.
– Mada mowila mi, ze sie wybierasz na medycyne, Marcin! – powiedziala. – Olo takze! Czy chociaz ktorys z was pojdzie na chirurgie plastyczna? Czy mi sie na cos przydacie?
– Och, to chyba nie bedzie potrzebne! Blizna jest przeciez rowniusienka i gladka, niedlugo nie bedzie po niej sladu!- zapewnil ja Marcin.
A jednak po kilku dniach powiedzial przy okazji rozmowy o pieknych twarzach:
– Wiesz, Magda, zastanawialam sie nad tym… to moze byc ciekawe i pozyteczne! Pojde na chirurgie plastyczna!
Wracalismy z wystawy. Z Kordegardy wyszlismy na Krakowskie Przedmiescie, te chyba najbardziej specyficzna ulice Warszawy, do ktorej uroku nie umialam przywyknac! Dostrzegalam go zawsze, ilekroc zdarzylo mi sie tu przyjsc.
– Krakowskie jest niepowtarzalne, Marcin! Nie ma w Warszawie drugiej ulicy, ktora bylaby do niego podobna! Moze ci sie to wyda smieszne, ale to jest ulica mojego zycia!
– Nie smieje sie… mojego takze!
– Ja wiem, ze jestem sentymentalna! Ale zdaje sobie z tego sprawe i ten fakt ratuje, moj rozsadek przed ostatecznym bankructwem!
– Ach! Akcje Twojego rozsadku stoja wrecz wysoko!- rozesmial sie Marcin.
– Tak sadzisz? Nie wiem. Moja babcia Emilia, uwaza inaczej, mama rowniez. Babcia twierdzi, ze psychicznie jestem zupelnie nie ustabilizowana!
– Moze babcia nie zna Cie zbyt dobrze?
– Zna mnie wspaniale! Kiedy mi sie czasem przyglada, widze na jej twarzy cos w rodzaju chytrego usmieszku fakira…
– Nie rozumiem!
– Zwyczajnie. Znasz te sztuczki? Sadzisz, ze twoja kieszen jest pusta, a fakir patrzy na nia i usmiecha sie chytrze, bo wie lepiej od ciebie, co w niej masz! I rzeczywiscie, potrafi ci z niej wyjac pietnascie chustek do nosa, cztery kroliki i dwa kanarki! Podobnie rzecz ma sie z babcia Emilia! Kiedy na mnie patrzy, jestem pewna, ze wie lepiej niz ja, czego sie wlasciwie mozna po mnie spodziewac, jaka jestem, jak postapie! Wiecej nawet! Ona potrafi ze mnie wyjmowac te niepojete rzeczy, ktore w sobie nosze, i pokazywac mi je! Nauczylam sie od niej wielu prawd o samej sobie!
– Na przyklad?
– Proznosc, egoizm, falsz… To wszystko babcia Emilia wyjela mi z kieszeni ktoregos lata w Osadzie! Nie masz pojecia, z jakim zdziwieniem musialam przyznac, ze istotnie jestem pracowita wlascicielka tych wszystkich wad!
– Poznac swoje wady to jeszcze nie wszystko… – powiedzial Marcin posepnie – to dopiero polowa roboty… Czy uporalas sie z ta druga czescia?
– Nie wiem… raczej ty moglbys odpowiedziec na to pytanie, Marcin! Ty jestes obserwatorem i tez troche mnie znasz! Czy jestem egoistka?
– Chyba nie… Nie! Na pewno nie!
– Czy jestem falszywa?
Zawahal sie.
– Coz… tego nie moge wiedziec… jezeli jestes falszywa to jestes falszywa przekonywujaco, bo ja ci przeciez wierze – przyjrzal mi sie z wyraznym niepokojem.
– Nie jestem falszywa! – zapewnilam. – Moze zostalo we mnie ciut egoizmu, ciut proznosci, ale nie falsz! Och, Marcin! Nie wyobrazasz sobie, jak bardzo sie ciesze, ze niedlugo zobacze babcie! Strasznie sie szykuje na ten wyjazd! Bede u babci caly tydzien. I zobacze tatusia. Po pieciu latach! Myslisz, ze mnie pozna?
– Watpie. Piec lat w naszym wieku…
– Marcin, wiesz, czesto sobie marze, ze jak ojciec mnie zobaczy, to wreszcie ruszy go sumienie. Pewnie, ze mam do taty zal, ale postanowilam sobie, ze wszystko wyrzuce z pamieci i sprobuje jakos do niego dotrzec! Babcia mi pomoze, jestem pewna! Babcia potrafi rozwiazywac supelki na najbardziej poplatanych sznurkach! Moze ojciec zacznie sie w koncu troche nami interesowac? Nie chodzi mi o pieniadze. Chodzi mi o ojca. Chcialabym go miec, a on robi z siebie nieboszczyka! Mam przeczucie, ze to sie zmieni niedlugo. Babcia Emilia wgniotla w mame troche forsy i mam dostac przed wyjazdem na fryzjera i na jerseyowa kiecke. Mamie tez zalezy na tym, zebym zrobila na ojcu odpowiednie wrazenie. Mysle, ze to jakas jej ambicja, prawda?
– Na pewno!
– Mama chce, zebym kupila granatowa, jak ty myslisz? Ja bym wolala popielata!
– Popielata? Skad! Kup granatowa!
– Lizus!
– Nie! – obruszyl sie. – Tylko granatowa jest bardziej elegancka! Jakis wisior do tego i wyglada! Pojedziesz sobie w tej granatowej czy popielatej, a mnie bedzie i pusto!
– Tylko tydzien, Marcin…
– Az tydzien!
Ktoregos popoludnia wyszlysmy z mama, aby dokonac wreszcie zakupu. Chaotycznie nurzalam sie we wszystkich odcieniach szarego, zgnilozielonego i brazu. To nieprawda, ze w granatowym bylo mi najlepiej. Wybralam go, bo Marcin tego chcial.
– No! Nareszcie zmadrzalas na tyle, ze sluchasz, kiedy ci dobrze radze! – ucieszyla sie mama. Wyjezdzaly z Alusia do Wisly na jeden dzien przed koncem zajec w szkole i przed moja wyprawa do babci. Poznym wieczorem odprowadzilam je na dworzec. Jechaly sypialnym, wiec bez klopotu zainstalowalysmy Alke na dolnym miejscu. Mama, jak zwykle w czasie podrozy, czula sie nieszczesliwa. Zawsze pelna obaw, ze cos zgubi, ze nie wysiadzie na odpowiedniej stacji, ze ma zle bilety.
– Wyjdz na peron, Mada, bo pociag ruszy i zostaniesz!
– Jest jeszcze duzo czasu, mamo!
– Wysiadz, blagam cie!
Stalam wiec na peronie i czekalam na odjazd pociagu. Mama otworzyla okno.
– Pani Ewa chciala sie toba zajac przez te dwa dni, Mada, ale pomyslalam, ze nie masz trzech lat i jestes dostatecznie odpowiedzialna!
Wiedzialam, ze nie obejdzie sie bez przestrog. Widac mama miala zamiar darowac mi je tym razem, ale zalamala sie w ostatnim momencie.