Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna (прочитать книгу .TXT) 📗
– Marcin!
Moja radosc byla jak plomyk na wietrze. Tylko blysk. I zaraz twardy obrachunek: nie sadzilem, ze to ty? Tak powiedzial. A wiec szukal latwej znajomosci…
– Przypadkowo trafiles na mnie! Co za pech!
– Pech? – podszedl blizej. – Doprawdy pech? A moze szczesliwy zbieg okolicznosci?
– Nie zawieram znajomosci na ulicy. A to przeciez chciales mi zaproponowac, prawda? Zatrzymujac mnie nie wiedziales, ze to ja!
Blyskawicznie przypomnialy mi sie zastrzezenia mamy, te, ktorych nie wysluchalam do konca, przypomnial mi sie wieczor u Tomasza, kiedy podczas mojej nieobecnosci Marcin zaczal pic. Tak, a teraz to… Wiec taki byl?
– Wiedzialem, ze bedziesz tedy szla! Czekalem tu na ciebie, wierz mi!
– Marcin, powiedziales wyraznie: nie wiedzialem, ze to ty!
Odwrocilam sie i predko zaczelam isc w strone domu. Marcin byl szybszy i juz po chwili znowu stal przede mna. Spojrzalam na niego, gotowa do nowej repliki. Powstrzymalo mnie spojrzenie, pozbawione zwyklej ironii, nieoczekiwanie powazne. Marcin polozyl mi reke na ramieniu i pochylajac lekko glowe, powiedzial spokojnie i przekonywajaco:
– Uwierz mi… prosze cie… czekalem tylko na ciebie! Czasami czlowieka lamia drobiazgi, wrazenia, do ktorych wstyd sie nieomal przyznac. Wzruszyl mnie dol jego twarzy pociemnialy niewyraznym jeszcze zarostem.
Patrzyla na mnie przenikliwie. Znala moja twarz. Znala na pamiec, jak pierwsza ksiege Pana Tadeusza. Wystarczylo powiedziec "Litwo! Ojczyzno moja!"…zeby ciagnela dalej, az do samego konca. Wystarczylo jej takze spojrzenie na moja twarz, zeby ciagnac wstecz do samego poczatku.
– Piles? – zapytala krotko.
– Wiesz przeciez. Bylismy u Tomasza.
– Pytam sie, czy piles?
– Malo. Minimalnie.
Odgarnela wlosy z czola Mady gestem, na ktory nigdy nie potrafilem sie zdobyc, a na ktory zawsze mialem ochote.
– A ty? – zapytala.
Ale nie wiem, czy slyszala odpowiedz. Spostrzegla skuter stojacy pod drzewem i wpatrywala sie w niego nieruchomym spojrzeniem. Dopiero po chwili odwrocila wzrok w moja strone. Nie powiedziala nic, ale zrozumialem wszystko. Znowu zglaszala wobec mnie swoje kolejne votum nieufnosci. Zazadala, zebym byl w domu o dziewiatej i zaden sprzeciw nie przeszedl mi przez gardlo. Kiedy odchodzila, Mada zapytala mnie:
– Chcialbys miec taki skuter? Odwrocilem sie. Matka stanela w miejscu, jakby czekajac na moja odpowiedz.
– Niepotrzebny mi skuter! – powiedzialem glosno, bardziej do niej niz do Mady.
Usiedlismy przy stoliku, ale nie bylem w stanie rozpoczac najglupszej nawet rozmowy. Psiakrew, wszystko robilem zle. No, nie wychodzilo mi. Niepotrzebnie lazlem do tego Tomasza, niepotrzebnie dalem sie namowic Adamowi.
– No, to lu! – powiedzial.
Nie zauwazeni przez nikogo wymknelismy sie z mieszkania Tomasza, nie zauwazeni wrocilismy z powrotem z butelka w kieszeni.
– Mocna rzecz i pozyteczna – Adam napelnil szklanki po oranzadzie – chociaz ja tam wole czysta!
Tak, bylem w pieskim nastroju i Adam nie potrzebowal namawiac mnie dlugo na uzupelnienie Tomaszowej zastawy odrobina szkla. To byla slabosc. Mialem maslo nie wole! Kiedy siedzac z Mada w Bistro zastanawialem sie nad tym, czulem sie jak na pochylni. A wiec starczy pchniecie byle jakiej reki i moge spasc? Tylko dlatego, ze Mada przyszla w pore do Tomasza, nie byla to reka Adama. Gdyby matka chciala mi zaufac, moze bylbym silniejszy. Ale ona wszystko pamietala i nie chciala mi dac zadnych szans! To tylko Mada byla zdumiewajaco nieswiadoma i moze dlatego lgnalem do niej jak cma do swiatla. Nie wiedzac o mnie nic, nic mi nie mogla zarzucac. Nie wiedzialem jednak nigdy, w jakim stopniu znosi moja obecnosc przy sobie, a w jakim jej pragnie. Balem sie jak ognia taniego sentymentalizmu i jarmarcznych uniesien. Wszystko, tylko nie to! Poczatkowo pielegnowalem swoje uczucie do Mady tak mniej wiecej, jak matka pielegnuje wczesniaka, o ktorym lekarze mowia: nie wiadomo, czy wyzyje. Wczesniaka umieszcza sie w inkubatorze i zespol doswiadczonych ludzi walczy o szanse dla niego. A ja bylem sam. Moze zreszta bez obaw powierzylbym Madzie swojego noworodka, gdybym mial pewnosc, ze wyciagnie po niego chetne rece. Mada jednak traktowala mnie zawsze tak, jakbym byl jednym z elementow Osady. Bylem pewien, ze po wakacjach, zapytana o pobyt tutaj, odpowie lekko:
– No, coz… jezioro, korty, las, cudowne targi w kazdy wtorek, Marcin, gotycki kosciol na rynku…
Z tych niewesolych rozmyslan wyrwalo mnie pytanie Mady, ktorego nawet nie uslyszalem dokladnie.
– Co mowisz?
– Po prostu pytam sie, ktora sukienka najbardziej ci sie podobala…
Nie widzialem u Tomasza zadnych sukienek, oprocz tej jednej, ktora ona miala na sobie. Z pamieci moglem zacytowac kazda faldke szafirowego plotna.
– Czyzby to byla moja sukienka? – przerwala mi w polowie.
– Rzeczywiscie… to ta!
Trudno bylo dogodzic dziewczynie takiej jak Mada. Nie wygladala na ucieszona i patrzyla na mnie tak, jakbym muchomora nazwal prawdziwkiem.
Odprowadzilem Made i punktualnie o dziewiatej wrocilem do domu. Matka byla sama. Czytala i tylko przelotne spojrzenie na zegarek wskazywalo, ze dostrzegla moj powrot. Potem znowu wrocila do ksiazki. Poszedlem do siebie. Sypialem na oszklonej werandzie, ktorej okna wychodzily na ogrod. Wieczorami wial stamtad slodkawy zapach maciejki. Otworzylem okno. Bylo juz zupelnie ciemno, ale las wybijal sie mrocznym pasmem. Dziwna to rzecz, jak czesto na ten widok reagowalem uczuciem niedosytu. Mimo ze zawsze bylem pacyfista, czesto ogarnial mnie zal, ze nie urodzilem sie w pokoleniu mego ojca. Moze to w kazdym mezczyznie tkwi cos takiego cholernego? Ojciec mowil zawsze, ze "kazdy dzien jest swoista forma walki"… Mozliwe, ale on przeciez znal na wylot lasy kieleckie i zapach prochu. Wywalczyl dla mnie ten slogan, ktorego tresc nie ma w sobie nic z wielkiej przygody! Nikt mi nie powie, ze latwo jest dorastac, kiedy ma sie wszystko podetkniete pod nos. Wlasnie wtedy przychodza czlowiekowi do glowy najglupsze pomysly. Kiedy ojciec byl mlody, jadl krupnik ze wspolnego kotla. Mnie matka naszykowala tego wieczoru cztery kawalki chleba z szynka i trzy pomidory. I to jest ta roznica.
Drzwi uchylily sie lekko i matka zapytala nie wchodzac nawet na werande:
– Marcin, odprowadziles ja do domu?
– Tak.
– To dobrze. Gospodyni wrocila w tej chwili i mowi, ze byla jakas awantura przed gospoda. Balam sie, ze Mada placze sie gdzies sama po nocy. Odprowadziles ja pod sam dom?
– Pod sam dom.
Uspokojona zamknela drzwi. Tak, matka wyrobila sobie juz dawno wlasne zdanie o tej dziewczynie, troche moze nazbyt akcentujacej swoja rezerwe wobec zycia, a jednoczesnie tak pelnej wdzieku. Nigdy nie przypuszczalem, ze te ostateczna ocene, ktora jej postawila, wymierzy w koncu przeciwko mnie.
Pewnego wieczoru zaproponowalem Madzie, abysmy wyplyneli kajakiem na jezioro. Ktos mi powiedzial, ze sa tu ryby, ktore biora w nocy. Chcialem sprobowac. Mada podkpiwala ze mnie, z moich rybackich zapedow. Gadala bez przerwy. Po godzinie zerwal sie lekki wiatr, zrobilo sie chlodno. Mada wyraznie zmarzla, a ryby jak nie bylo, tak nie bylo.
– Jest mi zimno! – przyznala sie.
Sciagnalem sweter i podalem go Madzie. Wlozyla. Wygladala bardzo zabawnie, sweter byl za duzy, przypuszczam, ze dwie Mady zmiescilyby sie w nim swobodnie. Ujarzmil ja. Stala sie nagle bardzo mala i jakas bezradna. Bylismy sami posrodku wielkiego jeziora i uswiadomilem sobie, ze tylko ode mnie zalezy w tej chwili bezpieczenstwo tej dziewczyny. Coz z tego? Siedzac tak w moim kajaku, w moim swetrze, pod moja opieka – byla jak zawsze daleka. Zlaklem sie sentymentu, ktory mnie ogarnal. Balem sie, ze znowu nie jest prawdziwy. Ile juz razy przeklinalem te chwile, w ktorej kiedys "pokochalem" Mariole! Stworzylem sobie fikcje, przyjalem ja za prawde, a potem sam dziwilem sie, ze wszystko w niej jest oszukanstwem. Bo nie kochalem Marioli. Po prostu wypadla na mnie. Z wyliczenia. Wypilem zbyt wiele na to, zeby wiedziec, czy takie wyliczenie ma sens. Wtedy wszystko mialo sens. Roman, pamietam, wepchnal mnie do jakiegos pokoju, w ktorym bylo ciemno, masa obcych sprzetow i Mariola. Tez obca. I tylko slabe swiatlo ksiezyca. Ale co znaczy ksiezyc pomiedzy szklem potluczonych kieliszkow?
Nigdy nie zachwycalo mnie istnienie Marioli. Ale Roman byl zawsze silniejszy ode mnie, zawsze podporzadkowywalem sie jego planom i moje nedzne chwile buntu mijaly, ilekroc bylismy razem.
Jezeli moja matka wyobraza sobie niekiedy diabla, jestem zupelnie pewien, ze ma on twarz Romana. W tym okresie byla sama, ojciec siedzial sluzbowo w Tunisie, nie mogla odwolac go stamtad tylko dlatego, ze z wyliczenia wypadla Mariola. Ktorejs nocy czekala na mnie w kuchni, blada i wyniszczona. Wyniszczona. Czyz mozna inaczej nazwac twarz zorana niepokojem, zapadniete oczy, drzace rece?
– Co robiles do tej pory? Gdzie byles? Z kim? Marcin, tys znowu pil?
Ogarnela mnie histeryczna zlosc, ze pyta. Ciagle pyta. Bez przerwy pyta. Pyta? Niech wie. Opowiedzialem prawde.
Siedziala pozniej na krzesle, z rekoma polozonymi na stole i twarza ukryta w zgieciu lokcia. Nigdy jeszcze nie widzialem, zeby plakala w ten sposob. Patrzylem na nia, coraz mniej okrutny, bo coraz bardziej trzezwy. Pozniej bylem jak szczeniak. Obiecywalem. Przysiegalem. Roman zawsze okazywal sie silniejszy. To byl dopiero poczatek, do konca nie chcialo mi sie wracac nawet w myslach. Zreszta teraz byla przy mnie Mada, nie Mariola, i ksiezyc odbity w wodzie mial swoje znaczenie. Kiedy wrocilem tego wieczoru do domu, matki nie bylo, chociaz nie miala zwyczaju wychodzic o tej porze. Stanalem przed domem i wkrotce dostrzeglem, ze wraca od strony Osady.
– Stalo sie cos? – zapytalem, kiedy zblizylismy sie do siebie.
– Ciebie o to pytam… – odparla – zrozum, ze zyje w nieustannym strachu o te dziewczyne!
– Dlaczego, mamo?
– Och… sam wiesz, ze to jest wyjatkowa dziewczyna!