Diabelska Maskarada - Hemerling Marek (версия книг .TXT) 📗
24.
Byla to pierwsza noc, ktorej obel-bort Ubir nuf Dem nie poswiecil na odpoczynek. Nawet przez mysl mu nie przeszlo, ze mozna by udac sie do przytulnej sypialni i utonac w objeciach zabytkowego loza. Wielkimi krokami przemierzal komnaty swego apartamentu, wiodac wzrokiem po zgromadzonych w kazdym zakatku skarbach. Posagi, obrazy, klejnoty – wszystko to nabieralo w jego oczach nowego zycia; zupelnie jakby nieruchome przedmioty wyczuwaly, ze stalo sie cos, co diametralnie zmienia ich dotychczasowa wegetacje u boku ostatniego z nuf Demow. Byly znowu potrzebne – jako dowod swietnej przeszlosci i zapowiedz nie mniej godnej przyszlosci.
– Coz za szczesliwy zbieg okolicznosci – powtarzal Ubir spogladajac po raz nie wiadomo ktory na rodowy pierscien. – Niemozliwe stalo sie faktem, zadajac klam prawom rachunku pewnosci. Jakze maly jest swiat – zwrocil sie do skrzydlaka drzemiacego na szczycie pregijskiej kompozycji. – Czy potrafisz zrozumiec moja radosc, Chief? Czy potrafisz ja pojac?
Pytanie trafilo w pustke. Ulubieniec pozwolil sobie zignorowac wypowiedz obel-borta.
– Masz racje, przyjacielu, zupelna racje – pokiwal glowa Ubir nuf Dem. – Zachowuje sie jak najglupszy z moich sluzbotow – opadl na fotel, a na jego czole rozterka wyryla dwie pionowe bruzdy. – Przeciez Tom jest jeszcze wciaz w dyspozycji kreatora, a ja nie zrobilem nic, by go stamtad wydobyc.
Spadkobierca nuf Demow zwyklym wiezniem, skazancem zrzuconym na samo dno ludzkiego piekla! Kto smial w tak okrutny sposob osadzic czlowieka, ktorego pochodzenie wiecej jest warte niz wszystkie zgromadzone tu skarby?! Zuchwalcy dopuszczajacy sie czynu tak haniebnego powinni zostac surowo ukarani i obel-bort Ubir nuf Dem osobiscie dopilnuje, by zaplacili za swoj postepek cene odpowiednio wysoka.
– To doprawdy cud, ze dowiedzialem sie o jego istnieniu – mamrotal. – Cud prawdziwy. Biedny Tom… – imie zostalo wypowiedziane cieplym, wspolczujacym glosem. – Krew z krwi, kosc z kosci naszej. Ilez on musial wycierpiec?
Grymas gniewu stezal na twarzy Ubira. Potomek nuf Demow zepchniety do roli bezwolnego dawcy – karmiony preparatami, wystawiony na zabojcze promieniowanie Gelwony, a wszystko po to, by na poziomie odbioru bezduszne automaty wyssaly z jego organizmu produkt koncowy: Fuertadral. Ta zasuszona mumia pomyslala o kazdym szczegole. Perweniusz, ktory chce przejsc do historii nazywajac swoim imieniem najpotezniejsza bron, jaka kiedykolwiek dysponowal rodzaj ludzki.
– Jakze to okrutnie zalosne – stwierdzil obel-bort w duchu. – I jakie prawdziwe – chcial podzielic sie owa refleksja z ulubiencem, ale Chief, otulony bloniastymi skrzydlami, posapywal tylko leciutko przez sen.
– Trzeba dzialac – Ubir nuf Dem zerwal sie z fotela – dzialac jak najszybciej. – Przez chwile stal nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w rodowym godle. – Do was sie zwracam, czcigodni przodkowie, abyscie uzyczyli mi swej madrosci i sily – wyszeptal drzacymi wargami.
Wyobraznia obel-borta wypelnila pomieszczenie cieniami wielu ludzi. Stali z dumnie uniesionymi glowami, otaczajac go ciasnym kregiem. Sylwetki bohaterow, ktorych czyny slawiono w piesniach i zapisywano zlotymi zgloskami w historycznych ksiegach – te twarze, tak skupione i smutne, spogladaly na Ubira domagajac sie czynu.
Zrozumial. Odczytal prosbe zawarta w niewidzacych oczach. Teraz juz wierzyl, ze uda mu sie spelnic obowiazek narzucony chlubnym dziedzictwem. Obowiazek, ktory traktowal jako wyroznienie.
Puszysta wykladzina znowu ugiela sie pod krokami obel-borta, a jego glos rozbil cisze przytulnego wnetrza. Z sasiedniego pomieszczenia wybiegly dwa sluzboty. Minelo troche czasu zanim ubraly Ubira w paradny, obwieszony platyna mundur i przytroczyly do pasa rzadko otwierana kabure. Sprawdziwszy swoj wyglad, ostatni z nuf Demow spojrzal jeszcze na rodowy herb – chwila kontemplacji przed rozpoczeciem decydujacej batalii. Dobrze, zupelnie dobrze. Czul sie silny – po raz pierwszy od wielu juz lat stawal do walki, o ktorej slusznosci byl przekonany w stu procentach. A moze nawet bardziej.
Wyprostowany, spokojnym, pewnym krokiem ruszyl w kierunku sali lacznosci.
Ze szczytu pregijskiej kompozycji obserwowaly go uwaznie paciorki czarnych slepi. Chief, obudzony krzatanina sluzbotow, spogladal za wychodzacym az do momentu, w ktorym postac komendanta skryla sie w cieniu roslinopodobnej kolumnady. Przekrzywiwszy na lewa strone swoj ptasi leb, ulubieniec balansowal przez kilka sekund, przestepujac z nogi na noge, a potem rozwinal bloniaste skrzydla i poszybowal sladem opiekuna. Poruszal sie bezszelestnie, totez obel-bort, pochylony nad klawiatura kodera, nie zauwazyl jego przybycia. Dopiero delikatny syk zwrocil uwage Ubira na puszysta kule, ktora usadowila sie na brzegu jednego z pulpitow.
– A, to ty – komendant nie odrywal oczu od szachownicy programatora i tylko katem oka zanotowal obecnosc ulubienca. – Sam widzisz, Chief, jak mi to nieporadnie idzie – mowil dalej, a palce niepewnie wybieraly wlasciwe przyciski. – Brak wprawy, ot i wszystko.
Dopiero za trzecim podejsciem udalo sie obel-bortowi zmusic urzadzenie do uleglosci. Bilokator zasygnalizowal obecnosc kreatora w laboratorium. Ubir nuf Dem wdusil klawisz wywolania.
– Nawet w srodku nocy nie opuszcza swojego smietnika – myslal z irytacja. – Pracowita mumia. On po prostu nie ma czasu umrzec.
Kanal lacza bezposredniego ciagle jeszcze pozostawal zamkniety. Fuertad wyraznie nie kwapil sie do rozmowy. Ubir nuf Dem poczul, ze wilgotnieja mu dlonie.
– Tylko spokojnie – mruknal wycierajac je w taszyftowa chusteczke. – Uda sie, musi sie udac.
Stawka planowanej rozgrywki byla jednak tak wysoka, ze przez moment obel-borta ogarnal paniczny strach. I moze nawet ucieklby sprzed wypuklosci monitora, gdyby nie obraz, ktory pojawil sie nagle na szarej powierzchni. Ubir nuf Dem zauwazyl postac w zoltym kombinezonie.
– Chwala Sloncu, obel-borcie. Czym moge panu sluzyc?
– Nawet nie raczyl sie osobiscie pofatygowac, tylko przysyla mi tu swoich laborantow – pomyslal, a glosno rzucil: – Fuertad! Natychmiast!
Zdumiony brzmieniem wlasnego glosu, z satysfakcja odnotowal, ze monitor poszarzal, a w powietrzu unosi sie jeszcze pokorne: „Rozkaz, komendancie”.
Nie czekal nawet minuty. Relacja asystenta musiala przekonac kreatora, ze przeciaganie spektaklu moze sie nie najlepiej dla niego skonczyc. Gdy ekran ponownie przekazal obraz z drugiego konca lacza, do uszu obel-borta dobieglo regulaminowe pozdrowienie, a zaraz potem:
– Historia nie notowala panskiej wizyty w mojej skromnej pracowni. Nawet w tak nie zobowiazujacej formie.
– Kpi w zywe oczy – stwierdzil Ubir nuf Dem w duchu. – Historia wielu rzeczy jeszcze nie notowala, Fuertad – powiedzial cierpko, kladac nacisk na slowie „jeszcze”. – Jakim prawem dopuszcza pan swoich asystentow do koncowki zastrzezonego lacza? – zaatakowal z marszu, a nie slyszac odpowiedzi dodal: – Takie traktowanie regulaminu podczas Procedury Obszaru Zamknietego powinno byc nagrodzone sadem doraznym, z natychmiastowym wykonaniem wyroku.
– Alez komendancie… – twarz kreatora poczerwieniala.
– Dosyc. Nie przyjmuje zadnych tlumaczen.
– Chcialem tylko…
– Ani slowa! – uniesiona wladczym gestem prawica najpewniej speszyla Fuertada, bo zdusil w sobie nie dokonczona kwestie, a wsciekle blyski wyblaklych oczu upodobnily go do zdziczalego psa, ktorego lancuch pozbawil mozliwosci kasania.
– Niech sie wreszcie dowie, kto tu naprawde rzadzi – pomyslal Ubir nuf Dem. – Pora przywrocic na Gelwonie wlasciwa hierarchie.
– Pan mnie oderwal od prac majacych scisly zwiazek z ustanowieniem Procedury Obszaru Zamknietego – zaczal kreator glosem ledwie tlumiacym narastajaca furie. – Pan sobie nie zdaje sprawy z konsekwencji moich badan.
– Wlasnie dlatego pana wezwalem, Fuertad. Nalezy zebrac wszystkie posiadane informacje i skonsultowac sie z Glownym Modyfikatorem. Dosyc juz zmarnowalismy czasu. Chce wiedziec, co zostalo ustalone i jakie ma pan zamiary w stosunku do wiezniow, ktorych dostarczono dzisiaj na Stacje. Ci ludzie mogliby chyba niejedno wyjasnic?
– Niestety, komendancie. Badania przeprowadzone na infiltratorze…
– Co takiego? – obel-bort poczul, ze robi mu sie slabo. – Kto panu pozwolil stosowac infiltrator?!
– Przeciez to tylko wiezniowie – zdziwienie kreatora bylo naturalne.
– Koniec – pomyslal z rozpacza Ubir nuf Dem. Ostatnia szansa bezpowrotnie zaprzepaszczona. Gwiazdo Promienna, zeby zginac z reki takiego zera – oparl sie o brzeg pulpitu i szeroko otwartymi ustami lowil powietrze. – Zamorduje tego pokurcza, zakatuje na smierc, a potem rozwale te cholerna Stacje. Och, Tom… – rozluznil ciasna stojke; skrzypiace slowa omijaly go jakos bokiem. Z trudem skupil uwage, by zrozumiec ich sens.
– …w jednym przypadku nie udalo sie zestroic infiltratora z falowaniem zapisu pamieciowego – mowil Fuertad. – A wlasnie ten zapis moglby najwiecej…
– O kim pan mowi? – Ubir nuf Dem wpil wzrok w twarz starca, ktory dlugo, okrutnie dlugo szukal czegos w poreczy fotela.
– Tom Edgins – zaskrzeczal wreszcie kreator.
Nie wiedzial, ze te dwa slowa uratowaly go od niechybnej smierci.