Podroze Pana Kleksa - Brzechwa Jan (серии книг читать онлайн бесплатно полностью .TXT) 📗
– Za tym murem konczy sie nasze panowanie. Za chwile opuscicie Abecje. W imieniu mego narodu zegnam was i zycze dalszych pomyslnych i ciekawych przygod. Spotkalo nas wielkie szczescie, ze moglismy goscic u siebie tak znakomitego uczonego, jak pan Ambrozy Kleks, ktorego slawa dotarla nawet do nas. Dzieki niemu dostapiliscie zaszczytu ogladania wielkiej krolowej Aby. Nikt z cudzoziemcow dotad jej nie widzial. Wy pierwsi poznaliscie jej tajemnice. Ale musicie wymazac ja ze swej pamieci bo inaczej zmylicie droge i nigdy juz nie traficie do waszej ojczyzny. A teraz chodzcie za mna.
Po tych slowach Abeta zblizyl sie do muru zamykajacego korytarz i wspierajac sie na dwoch rekach, czterema pozostalymi przekrecil rownoczesnie cztery bursztynowe tarcze, umieszczone w zasiegu czerwonego swiatla.
KIERUNEK – WYSPA WYNALAZCOW
Mur drgnal i powoli rozsunal sie na dwie strony. Abeci znikneli niepostrzezenie w mrocznych czelusciach korytarza. Za murem widnial zawieszony nad proznia rozlegly pomost, skonstruowany z kosci wielorybow, zwany Wielorybia Grania. Bajdoci niepewnie przekroczyli prog Abecji. Gdy ostatni z nich stanal na pomoscie, mur zatrzasnal sie z loskotem i dokola zapanowala zupelna ciemnosc. Ale rownoczesnie w gorze rozlegly sie odglosy trabki i zgrzyt obracajacych sie kol. Po tym nastapily dzwieki sygnalow, a po chwili ogromna kabina windy, przypominajaca raczej obszerny salon, zatrzymala sie tuz przy Wielorybiej Grani. Kabina byla rzesiscie oswietlona i wyslana puszystymi dywanami. Wewnatrz, pod scianami, staly miekkie, glebokie fotele, a przed kazdym z nich okragly stolik pieknie nakryty i zastawiony dymiacymi potrawami. Nie zastanawiajac sie dlugo, podroznicy weszli do windy, wtoczyli swoje beczki i ciekawie rozejrzeli sie dookola, w nadziei na spotkanie jakichs zywych istot. W kabinie jednak nie bylo nikogo procz nich. Drzwi zamknely sie same, rozlegly sie dzwieki sygnalow, zazgrzytala niewidzialna maszyneria i winda lekko poczela unosic sie w gore. Z glosniczkow zawieszonych pod sufitem poplynela przyjemna, cicha muzyka.
Na scianach windy wisialy w ramach obrazy, na ktorych wszystko ozylo i poruszalo sie jak w kinie.
– Siadamy do obiadu – rzekl pan Kleks – a potem obejrzymy te cudenka. Nareszcie potrawy godne naszego podniebienia! Teraz moge wam wyznac, ze kuchnia abecka wcale mi nie smakowala. Kapitanie, szkoda czasu na rozmyslania. Czeka nas nowa przygoda. No, co tam? Wygladacie jak bociany nastraszone przez zabe.
Pan Kleks probowal zartowac, ale kapitan uparcie milczal. Wreszcie zasiadl przy jednym ze stolow i posepnie zapatrzyl sie w talerz. Mial wciaz przed oczami twarz krolowej Aby. Marynarze rowniez byli markotni i zamysleni, a niejeden z nich zazdroscil w duchu Telesforowi. Obraz pieknej krolowej uparcie przesladowal Bajdotow. Zdawalo sie, ze sa zupelnie obojetni na to, co sie z nimi stanie. Kapitan mamrotal cos pod nosem, ukladal bajke na czesc wladczyni Abecji i w roztargnieniu usilowal wbic na widelec pusty talerz. Tylko pan Kleks, slepy sternik oraz kuchcik Pietrek zajadali z apetytem smakowite antrykoty i popijali slodkie ananasowe. wino.
– Jedzcie, przyjaciele! – wolal wesolo pan Kleks. – Czeka nas dluga podroz. Hej, kapitanie, wypijmy! Mnie juz niczego nie brak do szczescia, odkad zdobylem atrament. Prawdziwy czarny atrament! A teraz jade na wyspe Wynalazcow, o ktorej slyszalem od dawna, ale myslalem, ze to tylko bajka. No, co? Dlaczego milczycie? Pietrek, wobec tego moze ty ze mna wypijesz? Za zdrowie krolowej Aby, ktora mieszka w muszli jak ostryga? Cha-cha!
Sternik i Pietrek smiali sie razem z panem Kleksem i wesolosc ich po trochu zaczela udzielac sie marynarzom. Niektorzy wzniesli w gore szklanki.
– Za zdrowie krolowej ostrygi! – drwil dalej pan Kleks i smial sie tak, ze broda zamiatal polmiski.
Pan Kleks wiedzial, co robi. Oto kapitan ocknal sie juz z odretwienia, przetarl oczy i rozejrzal sie dookola. Po chwili przylaczyl sie do reszty towarzystwa i wychylil szklanke zlocistego trunku. Uroki, ktore rzucila na cala zaloge krolowa Aba, stopniowo slably, a po wypiciu kilku dzbanow wina rozwialy sie zupelnie.
Pan Kleks wstal i zaintonowal wesola piesn, co zdarzalo mu sie niezmiernie rzadko. Piesn byla wlasnego ukladu. Marynarze chorem spiewali refren:
Kury wczesnie wstaja,
Plam-plam-plam.
Zniosla kura jajo,
Plam-plam-plam.
Szedl ulica glupi Marek,
Myslal, ze to jest zegarek,
A my pijmy, bosmy mlodzi,
Nas ta sprawa nie obchodzi!
Po obfitym posilku i odspiewaniu kilku piesni pan Kleks przystapil do ogladania ruchomych obrazow. Pierwszy z nich przedstawial pana Kleksa i jego towarzyszy wsiadajacych na statek w Bajdocji, a potem ich kolejne przygody w podrozy. Marynarze wraz z kapitanem otoczyli pana Kleksa i sledzili z podziwem swoje wlasne przygody. Na obrazie przesuwaly sie stopniowo, w filmowym skrocie, wszystkie wydarzenia dni ubieglych, zycie marynarzy na statku, potem ich pobyt w krainie Abetow i spotkanie z krolowa Aba. Tylko ze krolowa Aba ukazala sie jako zgrzybiala staruszka, podobna do odpychajacych czarownic z bajek.
– Oto jest prawdziwe oblicze krolowej Aby – rzekl pan Kleks – a to, co widzieliscie w Abecji, bylo zwyklym zludzeniem. W ten stan wprawily was pletwy wieloryba, gdyz zawieraja substancje, ktora wywoluje urojenia. Sadze, ze niejeden z was przestanie marzyc o powrocie do tego kraju.
Na te slowa kapitan zaczerwienil sie po uszy, marynarze wybuchneli smiechem, zwlaszcza ze w tej samej chwili na obrazie, jako dalszy ciag tego zywego filmu, ukazala sie czerwona twarz kapitana. Poniewaz dzieje pana Kleksa dobiegaly wlasnie do momentu, w ktorym znajdowali sie podroznicy, film urwal sie, a rozpoczal sie pokaz innych wydarzen, nie mniej dla Bajdotow ciekawych. Ujrzeli teraz Wielkiego Bajarza, stojacego w porcie w Klechdawie i czekajacego na powrot wyprawy atramentowej.
Twarz mial zatroskana, mowil cos do otaczajacej go swity i wskazywal na horyzont. Wszyscy smutnie kiwali glowami, po czym Wielki Bajarz, podtrzymywany z dwoch stron przez ministrow, wrocil do palacu.
Na pozostalych obrazach dzialy sie rozmaite inne historie w jakims nieznanym kraju. Pan Kleks objasnil Bajdotom, ze jest to Wyspa Wynalazcow, do ktorej z blyskawiczna szybkoscia zbliza sie niezwykla winda. Nagle urwal, podbiegl do okna i odsunal kotare. Do wnetrza kabiny wtargnelo dzienne swiatlo, a po chwili winda wynurzyla sie z mroku, jak pociag z ciemnego tunelu. Gdy tylko zrownala sie z powierzchnia ziemi, nie zatrzymujac sie zmienila kierunek i z zawrotna szybkoscia, jak torpeda potoczyla sie po niewidzialnych szynach. Wskutek niespodziewanego wstrzasu kilku marynarzy przewrocilo sie, ale zaraz wstali i na nowo przylgneli z ciekawoscia do okien pojazdu. Dokola rozposcieralo sie olbrzymie, nie konczace sie miasto, ale straszliwy ped uniemozliwial rozroznienie domow i ludzi.
– Odejdzcie od okien, bo dostaniecie zawrotu glowy! – zawolal pan Kleks. – Posuwamy sie z szybkoscia czterystu mil na godzine. Cale szczescie, ze nie ma po drodze zakretow.
Oszolomieni marynarze, za przykladem pana Kleksa, usadowili sie w fotelach. Trudno bylo pojac, ze przy tak olbrzymim pedzie szyby w oknach nie dygotaly i loskot nie zagluszal slow.
– Spodziewam sie, ze najdalej za dwie godziny bedziemy u celu naszej podrozy – rzekl pan Kleks. – Duzo slyszalem o Wyspie Wynalazcow. Mieszkaja na niej istoty zupelnie podobne do nas, ale zamiast dwoch nog posiadaja tylko jedna, o bardzo wielkiej stopie. Swoja wyspe nazywaja Patentonia od nazwiska najwiekszego ich uczonego, Gaudentego Patenta. Od strony morza nikt nie ma do niej dostepu, gdyz strzega zazdrosnie swych laboratoriow i fabryk. Jedyna droga do Patentonii prowadzi przez Abecje, dlatego tak malo wie sie o tym kraju. Na wyspie tej powstaja wszelkie wynalazki, znane ludzkosci. Patentonczycy zawiadamiaja o nich swiat, wysylajac ruchome obrazy. Niestety, nie wszystkie obrazy docieraja do nas, gdyz nie posiadamy odpowiednich aparatow odbiorczych. Bedziecie wiec mogli zobaczyc mnostwo wynalazkow, u nas zupelnie nie znanych. Pamietajcie tylko o jednym: Patentonczycy nie cierpia podgladania ich tajemnic i sa ogromnie podejrzliwi. Nie wtykajcie nosow, gdzie nie trzeba, bo mozecie sciagnac na siebie nieszczescie. Nie lekcewazcie tej przestrogi. O wszystko macie prawo pytac, otrzymacie dokladne objasnienia, a nawet plany i modele. Latwo bedziecie mogli z nimi sie porozumiec, gdyz wladaja tysiacem jezykow i narzeczy, nie wylaczajac jezyka bajdockiego. Patentonia to kraj bogaty i ludzie zyja tam po sto lat, ale poza praca nic dla nich nie istnieje, ani spiew, ani tance, ani rozrywki, a sen jest nieznanym zjawiskiem. Po prostu polykaja specjalne pastylki, ktore zastepuja odpoczynek i usuwaja zmeczenie. Tyle moge wam na razie powiedziec o slynnej Wyspie Wynalazcow, reszte zobaczycie na wlasne oczy.