Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna (прочитать книгу .TXT) 📗
Natychmiast przejela sie zdenerwowaniem Mady, ktora wreszcie miala spotkac sie z ojcem, wysluchala komentarzy na temat babci Emilii, ktora swietnie znalem z opowiadan i ktora wydawala mi sie zywym wcieleniem starej Adeliny Whiteoak.
– Zaluje, ze nie pomyslalem o tym wczesniej, bo moglbym kupic Madzie cos na szyje do tej sukienki! W Cepelii mozna dostac zupelnie ladne rzeczy za male pieniadze… Mamo, ale przeciez ja nie dlatego mowilem! – zastrzeglem sie widzac, ze wyjmuje z szafy pudelko swoimi dodatkami do sukien.
– Nie powiesz mi chyba, ze ci to sprawi przykrosc popatrz, Marcin… czy to byloby dobre? Odpowiednie chyba, jak myslisz?
Kiedy w chwile pozniej pakowalem lancuch, powiedziala z zastanowieniem:
– Wiesz, zawsze chcialam miec takze i corke… moze dlatego… tak, na pewno dlatego mam do Mady osobisty stosunek! Boje sie tylko… – urwala.
– Czego ty sie znowu boisz, mamo? Ty nic tylko boisz i boisz! – powiedzialem silac sie na spokoj, przeciez sam balem sie bez przerwy.
– Pewnego dnia bedziecie mieli siebie dosyc, rozstaniecie sie grzecznie i bez krzyku, a ja? No coz… poznasz inna dziewczyne, potem jeszcze inna… w ten sposob moge zostac zupelnie bez bizuterii! – rozesmiala sie. – Marcin, ja bym wolala, wiesz… ja bym wolala miec jedynaczke!
– Nic nie wiadomo – zemscilem sie – byc moze zaloze sobie harem…
– Och, ty chyba masz goraczke! – obruszyla sie. Nie mialem goraczki. Dostalem jej dopiero w drugi dzien swiat. Wojtek Ligota tkwil przy moim lozu i jak siostra milosierdzia dowodzil godzinami, ze zycie jest przede mna. To fakt, ze tkwilem po uszy w swoich obsesjach i ze lamanie w kosciach, goraczka i rwacy kaszel skutecznie je poglebialy. A jednak im gorliwiej Wojtek usilowal przekonac mnie, ze nie jestem mlodocianym bankrutem, tym dokladniej wyobrazalem sobie, jak zle nastawiona jest do mnie klasa. Hieronim dbal o to, aby sprawa nie przycichla. Trzymal kij w mrowisku i poruszal nim, coraz dorzucajac do mojego zyciorysu znakomite szczegoly.
– Ten facet zrobil z ciebie gangstera! – wsciekal sie Wojtek.
– Gangstera? On zrobil ze mnie wampira z Bostonu zapijajacego pornograficzna coca-cole!
Bylem zly, bo czekalem na telefon od Mady. Milczal jak zaklety, jesli nie liczyc tych wszystkich pomylek, ktore wiecznie podrywaly mnie z lozka. Tego dnia, kiedy wreszcie moglem juz wyjsc z domu, nie spotkalem Mady w drodze do szkoly. Postanowilem zajsc do niej po poludniu. Nie zrobilem tego, bo wytracilo mnie z rownowagi nieoczekiwane spotkanie z Mariola.
– Marcin! – zawolala przytrzymujac mnie gwaltownie za ramie. – Co ty tu robisz? Ach… no, tak…- przypomniala sobie spojrzawszy na moja tarcze – slusznie… – przepraszam!
– Prosze cie bardzo… – odparlem zimno – badz uprzejma nie tarmosic mnie, dobrze?
Natychmiast zaczela szarpac mnie jeszcze silniej.
– Co u ciebie slychac? Jak ci sie zyje? – pytala napastliwie.
– Dziekuje, niezle.
– Ciagle obrazony…?
– Spieszy mi sie, wybacz!
– Odprowadze cie kawalek, pogadamy!
No, jeszcze tylko brakowalo, zeby ktos mnie zobaczyl w tej chwili z tym rudym bostwem uczepionym jak rzep do mojej kurtki.
– Wybacz, Mariola, ale ja naprawde nie mam o czym, rozmawiac…
– Och! Jestes nieuprzejmy, Marcin… – w jej oczach blysnela zacieklosc -jezeli ruszysz sie z miejsca, bede i tak przy tobie szla! – zawolala zaczepnie.
Wiedzialem, ze to zrobi. "Jak ja splawic? – myslalem nerwowo – gdzie ja upchnac, chociaz na te chwile, w ktorej wszyscy zaczna wychodzic…" Urwalismy sie z Wojtkiem odrobine przed dzwonkiem i wiedzialem, ze lada chwila na boisko wyjdzie reszta. Odwrocilem sie i szybko zaczalem isc w inna strone niz zwykle. Niedaleko byl maly bar kawowy, tylko tam moglem przetrzymac te wiedzme.
– Czekaj, Mariola, zajdziemy na kawe – powiedzialem ugodowo – pogadamy moment, jezeli ci na tym zalezy?
– A tobie nie zalezy?
– Mnie nie zalezy, przyznam ci sie…
– Och! I znowu nieuprzejmy!
– Czekaj… moment… chwileczke!- przyspieszalem kroku.- Wejdziemy do tego baru i wtedy porozmawiamy!
Wtloczylismy sie do zapchanego lokalu i z uczuciem ogromnej ulgi zamknalem za soba drzwi.
Po poludniu nie poszedlem do Mady. Bolala mnie glowa i czulem sie gorzej niz w czasie grypy.
– Ty chyba za wczesnie wstales! – martwila sie matka.
Tak, gdybym wstal dzien pozniej, wszystko mogloby sie ulozyc inaczej. Nastepnego rana nie spotkalem Mady, chociaz do ostatniej chwili czekalem na skrzyzowaniu. Musiala isc do szkoly przede mna. Wrocilem do domu z twardym postanowieniem, ze przed wieczorem wybiore sie na Kwiatowa. Ale na biurku w moim pokoju czekala na mnie paczka. Natychmiast poznalem pismo Mady i niecierpliwym ruchem rozerwalem sznurek, rozdarlem papier. Listu nie bylo.
Potem lezalem na tapczanie z uczuciem kompletnej pustki w glowie, niezdolny do jakiegokolwiek myslenia. Stalo sie. Mada wiedziala juz o wszystkim i podniosla reke tak jak Hieronim i inni.
– Gosposia kilka razy prosila cie na obiad, Marcin! – powiedziala matka stajac w drzwiach. – Co ci jest! Znowu gorzej sie czujesz? Zmierz goraczke, czekaj dam ci termometr!
Slyszalem jej kroki zblizajace sie do biurka, na ktorym zostawilem wszystko. Slyszalem jej milczenie. Po chwili polozyla mi na czole chlodna dlon.
– Marcin, to co! Nie bedziesz jadl?
Usiadla obok mnie.- Mamo! Ja juz nie moge! Nie mam sily… mamo, pomoz mi jakos… tego nie sposob… nie sposob wytrzymac! Zrob cos! No, zrob cos, mamo! Ja nie moge, nie moge…Tego wieczoru matka wezwala kapitana Ligote. Pozniej zadzwonili po Wojtka, pozniej zostawili mnie samego, pozniej wrocili, pozniej to ja juz nie wiem, co sie dzialo. Usnalem. Kolo dziesiatej uslyszalem glos Wojtka w sasiednim pokoju. Zawolalem go.
– Sluchaj, ja wiem, ze to juz jest naduzywanie twojej…ale ona nie bedzie chciala ze mna w ogole gadac, na tyle ja znam! Ty, Wojtek, idz do niej… powiedz… postaraj sie cos wytlumaczyc, ja wiem…? Powiedz po ludzku, jak bylo… pojdziesz?
– Nic z tego, Marcin! Ja juz tam bylem…
– Rozmawiala z toba? Co mowila? Kto jej powiedzial? Hieronim? Olo? Kto?
– Widziala ciebie z Mariola, rozzloscilo ja to, bo zaraz po babsku wydumala cos glupiego! Olo powiedzial jej reszte…
– Co ci mowila? Wal, ale prawde!
– Ze nie ma zamiaru rozpoczynac zycia od wybaczania… ze ja oszukales… ze ona nic innego nie robi, tylko wybacza i wybacza! Alce wszystko wybacza, bo tamta jest biedna, ojciec napisal do niej, zeby mu wybaczyla, bo nie mial czasu przyjechac gdzies tam, matce ma wybaczac zle humory, poniewaz jest zmeczona, jakiejs ciotce ma wybaczac zlosliwosci, bo jest stara, tobie ma wybaczac, bo jestes mlody…
Matka weszla do pokoju.
– Chlopcy, prosze na herbate! Marcin, pan kapitan zostaje na kolacji! Wstan i chodzcie do stolu…
Usiadlem na tapczanie.
– Mnie sie zdaje, Marcin, zes ty powinien troche przeczekac… – poradzil Wojtek – niech ona ma czas pomyslec, moze zrozumie…
– Ach, co tu duzo gadac, Wojtek… stoje na straconej pozycji! Chwilami wydaje mi sie, ze jedyny swiat, ktory zechce mnie uznac, to ten, ktory mnie na tej pozycji ustawil!
– Marcin! Co ty mowisz! – zawolala matka rozpaczliwie. – Jak mozesz?
Nastepnego dnia zatrzymala mnie w domu pod pretekstem, ze w nocy mialem goraczke. To byl pretekst, ale nic usilowalem oponowac. Lezalem do obiadu, dluzej nie moglem.
– Wyjde na chwile… – powiedziala matka wstajac od stolu – co bedziesz robil?
– Nie wiem… poczytam… poucze sie… ostatecznie nie moge zabrnac drugi raz! Chociaz… na cholere mi to potrzebne? Glowa muru nie przebije…
– Przebijesz. Masz mocna glowe! – powiedziala z przekonaniem.
Ja nie bylem taki pewien. Zostalem sam i po raz setny od wczorajszego dnia usilowalem znalezc dla siebie jakies wyjscie. Przychodzily mi do glowy najglupsze mysli. Chcialem pojsc do Marioli… dzwonic do Romana… i nagle… tak! Otworzylem biurko matki. Z pudelka, w ktorym zawsze trzymala pieniadze, wyjalem trzysta zlotych.
Weszlam do pokoju numer 315. Za biurkiem siedzial niemlody juz mezczyzna w cywilnym ubraniu. "Dlaczego on jest po cywilnemu? – myslalam. – Czy to dobrze, czy zle, ze on jest po cywilnemu…"
Serce walilo mi jak oszalale, w gardle mialam sucho. Mezczyzna zza biurka patrzyl na mnie przenikliwie.
– Dzien dobry… – odpowiedzial na moje powitanie.
– Pani dzis rano otrzymala wezwanie, prawda? Prosze bardzo, moze pani usiadzie…
Usiadlam sztywno na krzesle. Wyjal z szuflady jakies papiery, przejrzal je pobieznie.
– Moze pani zechce podac mi swoje dane osobiste…
Powiedzialam. W zdenerwowaniu podalam mu biezacy rok jako rok swojego urodzenia.
– Pani jest bardzo przestraszona… niepotrzebnie! Chodzi mi tylko o kilka informacji…
Nie moglam sie opanowac i czulam sama, jak dygoca mi usta.
– Prosze sie uspokoic, doprawdy… w ten sposob nie bedzie pani mogla zebrac mysli. Bardzo zalezy mi na tym zeby odpowiadala mi pani rzeczowo i spokojnie.
– Chwileczke, dobrze? – poprosilam.
Kilka razy odetchnelam gleboko.- Jeszcze sekunde… ja sie zaraz pozbieram…- Prosze bardzo… moze ja zaczne mowic, a pytania i odpowiedzi zostawimy na pozniej? Przez ten czas pani sie bedzie zbierac! – usmiechnal sie. – Otoz, sprawa wyglada nastepujaco… – urwal i znowu popatrzyl na mnie badawczo. – Pani sie mnie boi, tak? Obawia sie pani, ze ja tu zatrzymamy, zalozymy kajdanki, wytoczymy sprawe? A ja juz mowilem, ze chodzi mi tylko o pare szczegolow. Zreszta… moze pani poczuje sie lepiej, jezeli i ja podam swoje personalia. Nazywam sie Ligota, pani zna mojego syna, prawda? Ja z kolei znam Marcina. Jestem jego kuratorem i zostalem nim na wlasna prosbe… Czy to wszystko chociaz w pewnym stopniu uspokaja pania?
– W pewnym stopniu… – przyznalam silac sie na usmiech.