Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna (прочитать книгу .TXT) 📗
i zachowanie jego moge nazwac jedynie tchorzostwem!
– To jest gra do jednej bramki! – ryknal Wojtek Ligota
– Panie profesorze! Czemu pan mu nie przerwie!?
– Ja ciebie tchorzem nie nazywam, Ligota! Przeciwnie, uwazam, ze jestes najodwazniejszy z nas wszystkich! Nikt by sie nie zdecydowal na chowanie za swoimi plecami zwyklego chuligana!
Wojtek opadl na krzeslo. Spojrzal na mnie wscieklym wzrokiem.
– Mow cos! Mow cos, do cholery! Pozwolisz, zeby ci plul w gebe?
– Skonczyles? – zapytalem Hieronima przez zacisniete zeby.
– Tak.
Wstalem i przez chwile nie moglem powiedziec slowa. Wreszcie z trudem rozwarlem szczeki.
– Powiadasz, Hieronim, ze Ligota jest najodwazniejszy z nas wszystkich? Nie wiem, ja raczej tobie oddalbym palme pierwszenstwa. Trzeba miec cholernie duzo odwagi, zeby precyzowac zarzuty nie przemyslane dokladnie, a co gorsza, niescisle. Jedynym faktem, ktorego nie przeinaczyles, jest fakt, ze zostalem ukarany wyrokiem: rok z zawieszeniem na dwa. Jednakze twoja interpretacja mojego wykroczenia byla zupelnie dowolna. Ja tlumaczylem sie raz. Przed sadem. Nie mam zamiaru tlumaczyc sie przed toba i prostowac tego, co byles uprzejmy skrzywic! Jezeli cokolwiek wyjasnie w tej chwili, zrobie to jedynie ze wzgledu na pana profesora i klase. Nie ukradlem zadnego skutera, wbrew temu, co twierdzi Hieronim!
– Miales zamiar, tylko ci sie nie udalo, jezeli chodzi o scislosc!
– Daj mu mowic, Hieronim! – zawolal ktos spod sciany.
– Mozecie mi wierzyc lub nie! Sad mi uwierzyl i to jest dla mnie najistotniejsze! Zostalem ukarany za swoj nieodpowiedzialny wyczyn i te kare sad polecil mi traktowac jako ostrzezenie!
– Nie mozna karac bez konca! – wtracil sie nagle Wojtek. – Z prawnego punktu widzenia odbycie kary przekresla prawna odpowiedzialnosc za wykroczenie!
– Mozliwe. Ale nie przekresla moralnej odpowiedzialnosci! – zgasilem go. – Moralnie bede sie tak dlugo czul odpowiedzialny, jak dlugo sam sobie nie udowodnie, ze nie jestem zdolny do popelniania dalej tego rodzaju wykroczen!
– Masz racje! – odezwal sie Foczynski.
– Panie profesorze – zwrocilem sie teraz do niego- chcialbym przekonac pana, ze podjalem sie proponowanych mi przez klase zobowiazan tylko i wylacznie celem przekonania samego siebie, ze potrafie byc calkowicie odpowie…
– Doswiadczenia naszym kosztem! – przerwal mi Hieronim. – Juz ten fakt dowodzi, ze nie jestes odpowiedzialny! W gruncie rzeczy jestem pewien, ze cala klasa jest w tej chwili przeciwko tobie!
– Nie! – zawolala Marysia Czerwinska zrywajac sie z krzesla.
Potem usiadla i jej blada zwykle twarz rozowiala i rozowiala coraz bardziej. Nikt jej nie poparl. Wszyscy zaczeli rozmawiac miedzy soba, cicho, stlumionymi glosami wyrazali jakies swoje opinie, ktorych nie moglem doslyszec. Hieronim usmiechal sie ironicznie. Wstal i trzasnal reka w stolik.
– Cicho badzcie! Chce mowic dalej! – Przeczekal chwile. – Gdybys w momencie, kiedy wybor padl na i ciebie, wstal i powiedzial: "Moi drodzy, rzecz wyglada tak i tak! Zrobilem to i to! Czy w dalszym ciagu proponujecie] mi starostwo?", wtedy bylbys w porzadku. I to bylaby: uczciwa gra, Marcin!
Wojtek oparl sie o porecz krzesla i odrzucil glowe do tylu.
– Wtedy ty pierwszy, Hieronim, wrzasnalbys, ze nie!
– Watpie. Mysle, ze wtedy dalbym mu ten czas na rehabilitacje. Natomiast teraz mowie: nie!
– Twoje "nie" w tej chwili jest bez znaczenia, Hieronim! W tej chwili to ja mowie: dziekuje… – odparlem.
– Nie uwazam sprawy za rozstrzygnieta! – powiedzial Foczynski. – Jezeli o mnie chodzi, jestem gotow sluchac tej dyskusji dalej…
– Jest plaska, panie profesorze! – zawolal Miroslaw. – Plaska i bezduszna! To w ogole nie jest dyskusja! To jest wymiana zdan miedzy Hieronimem i Marcinem! A klasa milczy! Klasa sie uchyla! Jedna Czerwinska wrzasnela "nie!" i omal nie spalila sie ze wstydu, bo nikt jej nie i poparl! Brawo, Maryska! Jezeli znowu mamy wybierac szeryfa, proponuje Marcina!
– Siadaj! – szarpnal mnie Wojtek.
– Ta cholera ma racje… – mruknalem do niego- powinienem byl powiedziec…
– Ma racje, kawal chama! Powinienes… pochrzanilismy to, ojciec mnie uprzedzal, ze chrzanimy… nie posluchalem!
Bylo juz dawno po dzwonku, ale godzina wychowawcza byla ostatnia tego dnia. W klasie wrzalo, nikomu nie spieszylo sie do domu. Foczynski z trudem panowal nad sytuacja.
– Glosujemy! – zadecydowal wreszcie. – Kto jest za wyborem nowego starosty?
Znowu podnioslem sie z miejsca.
– Panie profesorze! To jest niepotrzebne. Bardzo prosze, zeby wysuneli inne nazwisko! Ja w zadnym wypadku…
– Boisz sie tego glosowania? – zawolal Hieronim.- Kolezanki i koledzy! Profesor Foczynski prosi o podnoszenie rak! Kto jest za wyborem nowego starosty?
Trzy czwarte rak podnioslo sie do gory. Hieronim usmiechnal sie w moja strone i bezradnie rozlozyl rece.
– Bardzo mi przykro, Marcin!
– Zamknij sie! To juz jest chamstwo! – zawolala Czerwinska.
Chcialem wyjsc, ale Wojtek powstrzymal mnie jednym zdaniem:
– Wyjsc? Teraz wyjsc, zeby pomysleli o tobie: szczur?
To nie to slowo rzucilo mnie z powrotem na krzeslo, tylko reszta powiedzenia, ktora przypomniala mi sie natychmiast! Jak szczur z tonacego okretu… Moj okret tonal. Widzialem to w niepewnym wzroku Foczynskiego, poznalem po czerwonych uszach Wojtka, po bliskiej plac Marysi Czerwinskiej i nieporadnych okrzykach Miroslawa. Dotrwalem do konca. Z szatni wyszlismy ostatni.
– Idziesz do domu? – spytal Wojtek. – Pojde z toba kawalek…
Na boisku czekali na nas Miroslaw, Rudek Wiktorczyk, Strzeminski, Marysia i jeszcze dwie dziewczyny.
– Kondukt zalobny… – mruknalem na ich widok,
– Ach, juz bys sie nie wyglupial! – cisnal sie Wojtek,
– Sluchaj, Marcin… – zaczela Marysia, kiedy zblizylismy sie do nich – chcielismy ci powiedziec, ze zadne z nas nie podziela tej opinii!
– To zle, bo on mial racje! Powinienem sprawe stawiac jasno od poczatku. Dziekuje wam w kazdym razie…
– Moze mial racje – zachnal sie Miroslaw – ale rzecz zalatwil po swinsku! Mogl przyjsc najpierw do ciebie i powiedziec, co go gniecie! Wygrywanie racji swinskimi metodami to nie jest sposob!
Szlismy pomalu w kierunku mojego domu.
– Marcin, powiedz jak z tym bylo naprawde? – poprosil Strzeminski. – Wiesz, ja nie chce, zebys sie nam tlumaczyl, ot, po prostu tak pytam! Prawde mowiac przez ciekawosc!
Opowiedzialem dosc dokladnie.
– No, tak… – mruknal Miroslaw – to na pewno nie bylo bez znaczenia, ale ostatecznie kopnelo toba, nie?
– Kopnelo! – przyznalem.
– Wlasnie! A facet raz kopniety, wystrzega sie kopyta! Ostatecznie teraz wiadomo, ze…
– Teraz wiadomo, ze to sie bedzie za mna wloklo, Zebym nawet na lbie stanal! – przerwalem mu. – Ta historia to najlepszy dowod! Bedzie sie o mnie wiecznie
mowic: "Tak, to porzadny facet, ale wiecie, cos tam z nim bylo… zaraz, zaraz, tylko co?" i tak po nitce do klebka. Co tu duzo gadac, jaka macie pewnosc, ze znowu z czyms nie wystrzele? A moze cos takiego we mnie tkwi?
Stalismy przed moim domem. Przygladali mi sie uwaznie, jakby chcieli zobaczyc choc ulamek tego, co we mnie tkwi. Byl silny mroz, zaczynal padac drobny, gesty snieg.
– Moze zajdziecie do mnie? – spytalem, bo stali i zadne z nich najwyrazniej nie zamierzalo isc do domu. Zgodzili sie natychmiast.
– Twoje oceny na polrocze, twoja praca spoleczna to juz jest pewna suma, jakies dowody… – mowila Ewa, kiedy szlismy po schodach – jezeli sie nie odrzuca sprawy ze skuterem, nie mozna odrzucic tego…
– To sa dowody dla mnie, ale nie dla… komorki spolecznej, ktora jest klasa! – sparodiowalem Hieronima.
– Spoleczenstwo ma w kim wybierac i nie potrzebuje stawiac na jednostki z zamazana kartoteka!
– Fakt… – przytaknal Strzeminski – moze niepotrzebnie pchales sie na to szeryfostwo, do wszystkiego trzeba dojsc pomalu! Tak, niepotrzebnie sie na to zgodziles.
– Ja go wrobilem… – powiedzial Wojtek ponuro.
– Nie mam dwoch lat! Sam sie wrobilem! Otworzylem drzwi. Marysia ze znajomoscia rzeczy spojrzala na posadzke.
– Chlopcy, macie, tu sa jakies sukna! My zdejmiemy buty, co dziewczynki?
Matka zajrzala do pokoju.
– Och, masz gosci! – ucieszyla sie.
Gdyby wiedziala, dlaczego mam gosci… Przeszlismy do mojego pokoju.
– Kiedy tak mysle o tej Marioli… – zaczeta z punktu Marysia siadajac na tapczanie – dochodze do wniosku, ze w koncu to od nas duzo zalezy! Od nas, od dziewczyn, jak myslicie?
Strzeminski pokiwal glowa z zastanowieniem.
– Tak… – przyznal – my najczesciej stajemy sie tacy, jakimi chca nas widziec nasze kolejne babki! Babki sie zmieniaja, a czlowiek w koncu sam nie wie, jaki jest…
Zoska siedziala na moim biurku, na ktorym stalo duze zdjecie z Osady. Siegnela po nie i przez chwile ogladala uwaznie.
– To jest ta dziewczyna, z ktora chodzisz, prawda?- spytala podajac zdjecie Marysi. – Interesujaca!
– Och, to jest rowna babka… – przyznal Wojtek.
– Jej siostra chodzi do jednej klasy z moja. Te Ale poznalam kiedys, a Made to tak tylko… z widzenia!- powiedziala Marysia. – A ty, Marcin, juz wiesz, ze Alka miala wczoraj wypadek?
– Nic nie wiem. Nie spotkalem dzis Mady…
– Pewno dlatego! Ala jest w szpitalu. Wyciagnela jakas dziewczynke spod tramwaju, w ostatniej chwili, wiecie? Slyszysz, Marcin, co mowie? Jezu, do niego nic nie dociera… Marcin, przeciez nie mozesz zrobic takiej klapy! Do matury kilka miesiecy, potem zmienisz srodowisko…
– Juz raz zmienilem srodowisko! I co z tego? Czy mam cale zycie spedzic na zmienianiu srodowiska?
– A co jej sie stalo, ze jest w szpitalu? – spytala Ewa odstawiajac zdjecie Mady na biurko.
– Podobno jest strasznie polamana i cos z twarza… przeciety policzek czy cos… moze ty tam zajdziesz, Marcin? Moze im trzeba pomoc?