Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick (читать книги онлайн бесплатно полностью без .TXT) 📗
– Technicy RAF, ktorzy przygotowuja samolot dla panskich przyjaciol na lotnisku Gatow, wykryli w czasie proby silnikow powazny defekt ukladu elektrycznego. Niech mi pan wierzy, to naprawde nie jest zaden podstep. Oni robia wszystko, zeby jak najszybciej doprowadzic maszyne do porzadku. Ale moze nastapic opoznienie odlotu o dwie godziny.
– Jesli to jest trik, zaplaci za to przede wszystkim panski kraj. To na waszych plazach wyladuje sto tysiecy ton ropy.
– To nie jest zaden trik – powtorzyl Grayling z naciskiem. – Przeciez pan wie, ze w kazdym samolocie zdarza sie od czasu do czasu jakis defekt. Pech chcial, ze zdarzylo sie to wlasnie teraz w tej maszynie. Ale naprawia to, moze juz nawet naprawili. Jeszcze troche cierpliwosci, panie Swoboda.
Drake namyslal sie przez chwile.
– Dobrze, ale za to musze miec cztery niezalezne potwierdzenia startu od reporterow czterech rozglosni: Glosu Ameryki, Deutsche Welle, BBC i RFI z Paryza. Wszystko po angielsku, najdalej piec minut po starcie samolotu.
W odpowiedzi Graylinga dal sie wyczuc ton ulgi:
– Natychmiast poprosze dowodce bazy RAF w Gatow, aby pozwolil reporterom tych czterech stacji obserwowac przygotowania do startu i sam start.
– Musi na to pozwolic – powiedzial Drake. – A jesli chodzi o termin, daje wam dodatkowo trzy godziny. Te sto tysiecy ton ropy zaczniemy wypompowywac do morza w poludnie.
Polaczenie urwalo sie z suchym trzaskiem.
W niedziele rano premier Beniamin Golen byl, jak zwykle, w swoim urzedzie w Jerozolimie. Szabas juz sie skonczyl – zaczal sie normalny dzien pracy. W Europie Zachodniej byla dopiero osma, tutaj juz dziesiata.
Zaledwie holenderski premier odlozyl sluchawke po rozmowie ze Swoboda, a juz agenci izraelskiego wywiadu Mossad, czuwajacy w malym mieszkaniu w centrum Rotterdamu, zaczeli przekazywac najnowsze wiesci z “Freyi” wprost do Jerozolimy. Przez ponad godzine okupowali specjalne polaczenie dyplomatyczne. Zapis tych raportow i rozmow przyniosl Golenowi jego osobisty doradca do spraw bezpieczenstwa. Premier czytal pospiesznie.
– O co mu wlasciwie chodzi? – spytal.
– Zabezpiecza sie przed ewentualnym oszustwem. Bo to nie byloby takie trudne podstawic dwoch podobnych ludzi zamiast Miszkina i Lazariewa.
– A wiec ktos tutaj, w Izraelu, ma stwierdzic ich tozsamosc?
– Tak, ktos, kto bedzie na tarasie widokowym. Najwyrazniej maja i tutaj jakiegos wspolnika, ktory zna tych ludzi z widzenia. A bardzo mozliwe, ze rowniez oni, Miszkin i Lazariew, potrafia tego czlowieka rozpoznac.
– I co potem?
– Potem on przekaze zapewne przez rozglosnie radiowe sygnal, ktory dla tamtych na “Freyi” bedzie oznaczal, ze ich przyjaciele rzeczywiscie dotarli bezpiecznie do Izraela. Jesli ten sygnal sie nie pojawi, uznaja, ze zostali oszukani, i zrobia swoje.
– Wiec mowi pan, ze musi tu byc jeszcze jeden? Tu, w Izraelu? Nie podoba mi sie to! – zirytowal sie premier. – Rozumiem, ze musimy sie zabawic w goscinnosc i tolerancje wobec tamtych dwoch, ale nikogo wiecej nie bede tolerowal. Nalezy poddac caly taras widokowy dyskretnej obserwacji. Jesli stwierdzicie, ze ktos z tarasu porozumiewa sie z wiezniami, sledzic go. Pozwolcie mu jeszcze spokojnie przekazac sygnal, potem aresztujcie.
Na “Freyi” ten poranek ciagnal sie smiertelnie wolno. Drake co pietnascie minut przebiegal cala skale swojego odbiornika, zatrzymujac sie zwlaszcza na angielskich komunikatach Glosu Ameryki i serwisu swiatowego BBC. Ich tresc byla jednak ciagle taka sama: naprawa zepsutego silnika Belfra przedluza sie.
Krotko po dziewiatej wpuszczono na teren bazy Gatow czterech korespondentow, ktorzy zgodnie z wola Drake'a mieli byc swiadkami startu. Pod eskorta zandarmow zaprowadzono ich do kasyna oficerskiego, tam poczestowano kawa i ciastkami. Mieli stad bezposrednie polaczenie telefoniczne ze swoimi berlinskimi agencjami, ktore utrzymywaly teraz stala lacznosc z glownymi rozglosniami czterech krajow.
“Cutlass”, “Sabre” i “Scimitar”, ukryte w cieniu krazownika “Argyll”, spokojnie kolysaly sie na kotwicach. Na pokladzie pierwszego major Fallon zarzadzil odprawe dla swoich dwunastu komandosow z SBS.
– Musimy liczyc sie z tym – powiedzial – ze wladze wypuszcza tych lobuzow z Berlina. Za godzine lub dwie wystartuja, za nastepne cztery albo piec beda w Izraelu. Jesli tak, to nasze tutejsze ptaszki beda probowaly ulotnic sie z “Freyi” wieczorem albo w nocy. Na razie nie wiadomo, w ktora strone poplyna, ale pewnie do Holandii. Maja z tamtej strony zupelnie puste morze. Eksperci z Marynarki Krolewskiej oceniaja, ze ten maly oscylator nie moze miec wiekszego zasiegu niz trzy mile. Jak tamci beda juz trzy mile od tankowca, saperzy z marynarki poplyna na “Freye”, zeby rozbroic ladunki. A my wtedy dobierzemy sie do tych drani. Tylko od razu zapamietajcie sobie wszyscy, ze Swoboda jest moj! Zrozumiano?
Zgodnym potakiwaniom towarzyszylo pare groznych usmiechow. Dzialanie bylo dla nich sensem zycia. Tymczasem juz trzy dni trzymano ich na uwiezi. Jeszcze bardziej zaostrzylo to ich lowieckie apetyty.
– Ich kuter jest znacznie wolniejszy od naszych lodzi – ciagnal Fallon. – Co prawda beda mieli osiem mil przewagi, ale obliczylem, ze i tak dopadniemy ich na cztery mile przed brzegiem. Nimrod i “Argyll” podadza nam dokladne namiary. Jak bedziemy juz blisko, wlaczymy wszystkie reflektory. I wykonczymy ich. Dostalem wiadomosc z Londynu, ze nikt nie chce ich miec zywych. Nie pytajcie, dlaczego. Moze po prostu za duzo wiedza i lepiej, zeby milczeli. My mamy swoje zadanie… i wykonamy je.
Piec mil od Fallona komandor Mike Manning takze niecierpliwie liczyl uplywajace minuty. On rowniez sluchal radia, czekajac na pomyslna wiadomosc z Berlina. Wlasnie z radia, po nocy spedzonej w bezsennym oczekiwaniu na straszny rozkaz, uslyszal wiadomosc, ktora calkowicie go zaskoczyla i obudzila nowa nadzieje. Calkiem nieoczekiwanie rzad Stanow Zjednoczonych wycofal sie z zajmowanego przedtem stanowiska. Nie bylo juz zadnych obiekcji w kwestii uwolnienia tych dwoch z Moabitu; a skoro mozna ich uwolnic, to nie ma juz sensu i potrzeby niszczyc “Freyi”. Ogarnelo go uczucie ulgi; wielkiej ulgi, ze morderczy rozkaz jest juz niewazny – chyba ze… Chyba ze znow zdarzy sie cos zlego. A wiec dopoki ci dwaj ukrainscy Zydzi nie postawia stopy na lotnisku Ben Guriona w Izraelu, dopoty komandor Mike Manning nie zazna prawdziwego spokoju. Nie bedzie mial bowiem pewnosci, czy rozkaz, ktorego wykonanie zmieniloby “Freye” w stos pogrzebowy, stal sie rzeczywiscie i bezpowrotnie nieaktualny.
Narkotyk, ktorym Munro naszpikowal Lazariewa i Miszkina, przestal dzialac za kwadrans dziesiata. Jednoczesnie ruszyly zegary, ktore Munro pozostawil w obu celach. Wskazowki podjely swoja powolna wedrowke wokol tarcz. Miszkin potrzasnal glowa i przetarl oczy. Byl nieco senny, troche krecilo mu sie w glowie. Przypisal to zarwanej nocy. Dlugotrwaly brak snu, zrozumiale w tych warunkach oszolomienie biegiem zdarzen musialo dawac sie we znaki. Spojrzal na zegar: wskazywal dwie minuty po osmej. Przypomnial sobie, ze kiedy prowadzono ich do cel przez pokoj sluzbowy, na znajdujacym sie tam zegarze byla dokladnie osma. Przeciagnal sie, zsunal z pryczy i zaczai chodzic po celi w te i z powrotem. Dokladnie tak samo – tyle ze z pieciominutowym opoznieniem – zachowywal sie w celi na drugim koncu korytarza Lazariew.
Munro przeszedl do hangaru, gdzie sierzant Barker wciaz jeszcze z uporem majstrowal we wnetrzu silnika Belfra.
– Jak idzie robota, panie Barker? – spytal.
Stary mechanik wydostal sie z czelusci silnika i popatrzyl na cywila z wsciekloscia.
– Czy moge spytac, sir, jak dlugo jeszcze mam tu strugac wariata? Przeciez ten silnik jest bez zarzutu.
Munro popatrzyl na zegarek.
– Jest dziesiata trzydziesci. Dokladnie za godzine zechce pan zadzwonic do pokoju zalog dyzurnych i do kasyna oficerskiego z meldunkiem, ze maszyna jest gotowa do startu.
– Rozumiem, sir, o jedenastej trzydziesci – powiedzial z rezygnacja sierzant Barker.
W areszcie Lazariew spojrzal znowu na zegar. Wskazywal juz dziewiata, choc wiezien byl przekonany, ze od chwili jego wejscia do celi nie minelo wiecej niz pol godziny. Jakos szybko zleciala ta godzina. – pomyslal, ale nie zdziwil sie zbytnio. Wiedzial juz, ze poczucie czasu w wiezieniu, zwlaszcza w pojedynczej celi, bywa zawodne. Niezawodne sa tylko zegary – wiec trzeba im ufac. Ani jemu, ani Miszkinowi nie przyszloby nigdy do glowy, ze te zegary chodza dwa razy szybciej od normalnych. W ten sposob nadrabialy poprzednia stuminutowa bezczynnosc, by dokladnie o jedenastej trzydziesci zrownac krok ze wszystkimi innymi zegarami w tej czesci swiata.
O jedenastej do burmistrza Berlina Zachodniego zadzwonil z Hagi premier Jan Grayling.
– Co tam sie dzieje, panie burmistrzu?
– Nie wiem – odpowiedzial z rozpacza w glosie berlinski dostojnik. – Brytyjczycy twierdza, ze juz prawie zreperowali ten przeklety silnik. Zupelnie nie rozumiem, dlaczego nie wzieli sprawdzonego odrzutowca Brytyjskich Linii Lotniczych i nie skorzystali z cywilnego lotniska? Przeciez zaplacilibysmy za ten dodatkowy rejs do Izraela, nawet gdyby mialo byc tylko dwoch pasazerow.
– No coz – westchnal Grayling – chcialbym tylko przypomniec panu, ze ci szalency na “Freyi” maja zamiar wypompowac sto tysiecy ton ropy. Jesli do tego dojdzie, cala odpowiedzialnosc spadnie na Brytyjczykow. Takie jest stanowisko mojego rzadu.
– W pelni podzielam to stanowisko – padla odpowiedz z Berlina. – I ma pan racje, nazywajac to wszystko szalenstwem.
O jedenastej trzydziesci sierzant Barker zamknal pokrywy silnika i zszedl po drabinie na podloge hangaru. Podszedl do sciennego telefonu i polaczyl sie z kasynem oficerskim. Po drugiej stronie przewodu zglosil sie dowodca bazy.
– Gotowe, sir – zameldowal mechanik.
Oficer RAF odlozyl sluchawke i zwrocil sie do wszystkich zgromadzonych w pokoju ludzi; byli wsrod nich naczelnik wiezienia moabickiego i czterej reporterzy radiowi, czuwajacy przy telefonach.