Diabelska wygrana - Kat Martin (читать книги полностью без сокращений TXT) 📗
Zebrawszy wszystkie pozostale sily, Aleksa la¬miacym sie glosem powtorzyla slowa przysiegi malzenskiej,. po czym wysluchala, jak hrabia po¬wtorzyl je niespodziewanie dzwiecznie i czysto.
Gdy skonczyli, uniosl krotki tiulowy welon, zakrywajacy jej kasztanowe wlosy, wzial ja w ramiona i pocalowal.
Jesli oczekiwala zimnej rezerwy, to napotkala palacy zar. Oszalamiajacy, wladczy pocalunek, po ktorym ugiely sie pod nia kolana, a policzki splonely rumiencem wstydu. Chciala go spoliczko¬wac, zmiesc usmiech z tej przystojnej twarzy, chciala odwrocic sie i wybiec z kosciola. Chciala, zeby pocalowal ja jeszcze raz.
Rysy jego twarzy nieco stwardnialy. Znowu za¬stanawiala sie, jakiez mysli chodza mu teraz po glowie.
– Przyjmij nasze szczere najlepsze zyczenia, Alekso – powiedziala Jo, sciskajac ja serdecznie, ocierajac lzy i usmiechajac sie radosnie. Wiecz¬na optymistka.
– Tak – odezwal sie Rayne – wiesz, ze oboje zyczymy ci jak najlepiej.
Aleksa zmusila sie do usmiechu.
– Dziekuje wam. – Wikariusz z zona rowniez zlo¬zyli swoje gratulacje. Podpisali stosowne dokumen¬ty i juz niebawem zaczeli zbierac sie do wyjscia.
– Zobaczymy sie w domu – powiedzial Rayne, obejmujac zone ramieniem w talii.
Aleksa uniosla wzrok na hrabiego.
– Obawiam sie, ze… lord Falon pragnie wyje¬chac.
– Co takiego? – zagrzmial Rayne.
– Alez nie mozecie! – wykrzyknela Jo. – Zaplanowalismy mala uroczystosc. Przyjedzie lady Jane i ksiaze, i kilkoro najblizszych przyjaciol Aleksy. – Spojrzala blagalnie na Damiena. – Bardzo pana prosze, lordzie Falon. Kobieta wychodzi za maz tylko raz w zyciu.
Hrabia odchrzaknal. Aleksa oczekiwala odpo¬wiedzi odmownej.
– I tak musimy gdzies zjesc. O ile wyruszymy dzis po poludniu, nie widze problemu, zeby troche zo¬stac.
Aleksa wpatrywala sie w jego oblicze, lecz pozo¬stawalo ono nieprzeniknione.
Jocelyn rozpromienila sie, wyraznie przekona¬na, ze kapitulacja hrabiego dobrze rokuje na przy¬szlosc.
W sumie zostali znacznie dlu*ej, niz Aleksa mo¬gla sie spodziewac. Byly prezenty, wystawny posi¬lek na niemal dwadziescia osob, a nawet maly kon¬cert w wykonaniu iondynskiego muzyka, ktory za¬gral na fortepianie w salonie zachodnim.
Przez caly czas hrabia zachowywal sie przyjaz¬nie, lecz z dystansem. Przyjmowal zyczenia z gra¬cja, jakiej sie nie spodziewala, stal u jej boku, usmiechal sie, odgrywal role troskliwego pa¬na mlodego tak dobrze, ze prawie gotowa byla uwierzyc, iz naprawde zywi jakies uczucia do mal¬zonki. Jednak prawda wygladala zupelnie inaczej, o czym oboje doskonale wiedzieli.
Poslubil ja, zeby uniknac smierci w pojedynku albo dla jej pieniedzy, lub tez z obu tych powodow. Tak czy inaczej, kiedy byli gotowi do drogi, Aleksa poczula ucisk w gardle.
– Rayne, dziekuje ci za wszystko. – Stali na sze¬rokich kamiennych schodach przed domem. Wspiela sie na palce, by pocalowac go w policzek, a on uscisnal ja mocno jak niedzwiedz. Potem ob¬jela czule Jocelyn. – Bardzo was oboje kocham.
Rayne odwrocil wzrok, Jo otarla oczy.
– Napisz jak najszybciej – powiedziala.
– I uwazaj na siebie – rzekl szorstko Rayne.
– Bede uwazac – obiecala Aleksa.
Tymczasem Rayne zaskoczyl ja, wyciagajac reke do lorda Palona, ktory, ku jej kolejnemu zdumie¬niu, przyjal ten gest.
– Zycze szczescia – odezwal sie jej brat.
– Dziekuje – odparl hrabia.
Polozyla dlon na ramieniu meza, kierujac sie do wyjscia, gdy dostrzegla Jane Thornhill, ktora przedzierala sie przez grupke przyjaciol. Jakby czytajac w myslach Aleksy, hrabia zatrzymal sie, aby przyjaciolki mogly przez chwile swobodnie po¬rozmawiac.
– Bedzie mi ciebie brakowalo – powiedziala Jane, obejmujac ja delikatnie. – Modle sie tylko, zebys kiedys mi wybaczyla.
– Wybaczyla? – Aleksa wyslala jej liscik z opi¬sem tego, co wydarzylo sie w tawernie, potem otrzymala odpowiedz z deklaracja przyjazni i wsparcia.
– Gdybym tylko mogla sobie wyobrazic…gdybym przez moment uwierzyla, ze sprawy moga przybrac taki obrot…
– Przestan, Jane. To nie byla twoja wina, lecz tylko i wylacznie moja! Gdybym od poczatku cie¬bie sluchala, to wszystko nie mialoby miejsca.
– Na Boga, Alekso, co ty teraz zrobisz?
– Zrobie dokladnie to, co bym zrobila, gdyby brat wybral mi kandydata na meza. Zamierzam sprawic, by to malzenstwo bylo udane. Bede dobra zona i modle sie, zeby on okazal sie porzadnym mezem dla mnie.
Jane pokiwala glowa. Lecz w oczach miala lzy.
– Gotowa? – Hrabia stanal za jej plecami. Jak na kobiete Aleksa byla dosc wysoka, ale lord Palon znacznie nad nia gorowal. Z calej jego postaci emanowaly wladza i sila. Tym razem byla mu wdzieczna, bo naprawde czula sie juz zmeczona.
– Tak, jestem gotowa.
Poniewaz zrobilo sie chlodno, pojechali kareta Stoneleighow zamiast lekkim powozem hrabiego. Falon pomogl wsiasc Aleksie, a potem jej malej sluzacej, Sarze.
Rayne nalegal, by towarzyszyla jej starsza z dziewczat, za co Aleksa byla mu bardzo wdziecz¬na. Laczyla je swego rodzaju przyjazn. Pulch¬na mala blondynka towarzyszyla Jocelyn, gdy ta zostala sierota i musiala walczyc o przezycie na uli¬cach Londynu. Sarah nie byla sluzaca w powszech¬nym rozumieniu tego slowa, a nawet w przyblize¬niu, lecz nauczyla sie wszystkiego, co konieczne, by wykonywac te prace, poza tym byla zrownowazo¬na i miala wesole usposobienie. W obcych murach zamku Falon Sarah bedzie mila pocieszycielka, bedzie przypominac o rodzinie i rodzinnym domu.
Spojrzala przez okno w kierunku wielkiego ka¬miennego zamku Stoneleigh, w ktorym spedzila dziecinstwo. Gdy przyjaciele machali na pozegna¬nie, lokaje zajeli miejsca na tyle karety, a stangret wspial sie na koziol, chwycil lejce i smagnal cztery gniadosze po zadach. Powoz ruszyl z miejsca. Mi¬nal masywna zelazna brame, kierujac sie do Lon¬dynu i dalej, na wybrzeze,'na poludnie od Folk¬stone.
Mieli zatrzymac sie na p.oc w zajezdzie Bialy La¬bedz kolo Westerham. Hrabia zamierzal tam upo¬mniec sie o swoje mezowskie prawa. Kiedys Alek¬sa sadzila, ze oczekiwalaby tej chwili z niecierpli¬woscia szczesliwej panny mlodej. A teraz na sama mysl czula lod trzewiach i wzbi~rajace palace lzy.
Falon znowu zwyciezy.
Pomyslala, ile jeszcze potrwa, nim ta gra dobie¬gnie konca.
Damien przygladal sie zonie siedzacej obok nie¬go w karecie. Przed wyjazdem przebrala sie w sza¬ra suknie podrozna. Wspaniale kasztanowe wlosy miala upiete z tylu i ukryte pod szarym czepkiem. Wygladala powaznie, co podkreslala bladosc jej policzkow. Pod wplywem wydarzen mijajacego dnia miala blyszczace ze zmeczenia oczy i byla wy¬raznie spieta. Teraz siedziala sztywno, sciskajac kurczowo trzymana na kolanach mala torebke
Damien zmarszczyl brwi, obserwujac kladace sie coraz nizej cienie, zwiastujace nadchodzacy wie¬czor. Nie dotra do zajazdu w ciagu najblizszych kil¬ku godzin. Konie zmecza sie szybka jazda, a Alek¬sa wygladala na tak wykonczona, ze z trudem we¬szlaby po schodach na pierwsze pietro. Jak wiec mialby oczekiwac, ze spelni malzenska powin¬nosc? Ich zblizenie z pewnoscia nie byloby radosne. Przypominaloby bardziej stype niz ukoronowanie dnia zaslubin. Mogl sobie wyobrazic jej reakcje, lecz mimo to obiecal sobie, ze ja posiadzie.
Czekal juz wystarczajaco dlugo! Peter rowniez czekal wystarczajaco dlugo. Przez pewien czas czul sie nieswojo, niepewnie w zwiazku z pomyslem malzenstwa. W pewnym momencie juz sie wahal, ale teraz… Teraz ona nalezala do niego i zamierzal ja posiasc. Zmeczona czy nie, zrezygnowana czy nie, pozbawi ja niewinnosci i bedzie po sprawie.
Przynajmniej tak sobie obiecywal do chwili, gdy krotko przed polnoca przybyli do zajazdu. Do mo¬mentu, gdy ujal dlon swojej mlodej zony, by pomoc jej wysiasc, a ona zachwiala sie i niemal prze¬wrocila prosto w jego ramiona.
Powtorzyl swoje postanowienie, gdy prowadzil ja na gore do malej izby nad barem i ponownie, gdy otwieral drzwi. Lecz zamiast wejsc za nia, tak jak pierwotnie zamierzal, zostawil ja pod opieka jasnowlosej sluzacej.
– Twoja pani bedzie potrzebowala pomocy, szy¬kujac sie do lozka – powiedzial. – Przysle wam cos do jedzenia. Dopilnuj, zeby niczego jej nie brako¬walo. – Przemilczal kwestie, ze niebawem dolaczy do oblubienicy i ze przed koncem nocy malzen¬stwo zostanie.skonsumowane.
Mial taki zamiar. Bog swiadkiem, ze tego wlasnie chcial.
Lecz gdy popijal brandy w barze, wciaz mial przed oczami zmeczenie na slicznej twarzy Aleksy, jej blade policzki, napiecie szpecace piekne rysy. Ruszylo go sumienie, ale bylo cos jeszcze.
W ciaz przypominal sobie te chwile, gdy trzymal ja w ramionach, ich ogniste pocalunki. Dlugie, na¬mietne, oszalamiajace pocalunki, przepelnione obietnica pozadania, ktore miedzy nimi iskrzylo. Przyszlo mu do glowy, ze chcial od Aleksy wiecej niz tylko noc potulnej uleglosci, podczas gdy on be¬dzie sie zaspokajal miedzy 1ej zgrabnymi nogami.
Chcial ujrzec w jej oczach plomien namietnosci, prawdziwe pozadanie. Chcial, zeby ona go pragnela.
Uniosl kieliszek, dopil brandy i ruszyl schodami na gore, wciaz niepewny, co ma zrobic.
– Na Boga, Sarah, gdzie on jest? – Ubra¬na w cienka biala koszule nocna, ktora dostala w prezencie slubnym od Jocelyn, Aleksa chodzila nerwowo przed kominkiem w malej, nisko sklepio¬nej sypialni.
– Moze lord wcale nie przyjdzie, prosze pani.
– Przyjdzie. Robi to tylko po to, by dodac mi cierpien. Nie zrezygnuje ze sposobnosci, by zna¬lezc sie ze mna w lozku.
– Wygladal na bardzo zmeczonego. Moze nie ma sily, by spelnic mezowski obowiazek. Albo my¬sli sobie, ze skorzysta wiecej, jesli jego ofiara be¬dzie wypoczeta, a nie wykonczona.
– Mowie ci, ze przyjdzie. Na pewno przyjdzie.
– Zawrocila po raz kolejny ruszyla w przeciwnym kierunku, lecz Sarah zagrodzila jej droge.