Diabelska wygrana - Kat Martin (читать книги полностью без сокращений TXT) 📗
Rozdzial 4
Czujac coraz wiekszy ucisk w gardle, Aleksa drzacymi palcami nalozyla halke, po czym szybko wskoczyla w swoja zlocista suknie. Bezskutecznie probowala zapiac guziki na plecach, po raz kolejny z trudem powstrzymujac sie od placzu. Rozlegl sie trzask rozrywanego materialu, lecz nic jej to nie obchodzilo. Bylo jej niedobrze, czula sie rozczaro¬wana, niepewna, przepelniona rozpacza. Nie chciala patrzec na Darniena, obawiajac sie jego wi¬doku, zawstydzona wlasna reakcja, nieswiadoma, dlaczego stracila nad soba panowanie.
Nie uslyszala, gdy podchodzil, gdyz jego kroki stlumil gruby dywan. Zesztywniala, czujac jego do¬tyk, spieta naszykowala sie na kolejne starcie, ale ich walka chyba dobiegla juz konca. Polozyl rece na jej talii, odsunal jej dlonie i zapial pozostale gu¬ziki sukni z delikatnoscia, jakiej nie oczekiwala, i z wprawa, ktora mowila sarna za siebie.
Kiedy skonczyl, odsunal sie.
– To chyba twoje – powiedzial cicho, podajac jej mala karteczke, w ktorej rozpoznala swoj weksel.
Z trudem przelknela przez zacisniete gardlo i nie pewnym ruchem siegnela po papier.
– Dziekuje – powiedziala martwym glosem, ostroznie zabierajac kartke z jego palcow, tak by go nie dotknac. Ponownie ja zaskoczyl. Oczekiwa¬la, ze wciaz bedzie chcial zaplaty, ze chodzi mu wy¬lacznie o pieniadze, a ona bedzie musiala splacic mu wszystko co do pensa. A tymczasem on ponow¬nie sprawil, ze musiala zmienic zdanie.
Odszedl kilka krokow, siegnal po zlocista pele¬ryne i otulil nia Alekse
– Czas sie skonczyl. Musimy isc.
Dla niej czas skonczyl sie juz kilka godzin ternu.
Gdy powinna byla wrocic do domu. A nawet zanim jeszcze wyruszyla na to spotkanie. '
Wszystko to bylo klamstwem, jakas perfidna gra. A on pociagal za wszystkie sznurki. Przez cala kolacje probowal ja oczarowac, udawal, ze maja wspolne zainteresowania, chwalil jej inteligencje, zachowywal sie tak, jakby jej zdanie naprawde mialo znaczenie. I niejednokrotnie w jego oczach pojawialo sie spojrzenie wyrazajace samotnosc i tesknote. Ciekawe, czy to takze bylo udawane, czy tez bylo jedynym prawdziwym elementem pod¬czas calego dzisiejszego wieczoru.
– Gotowa?
– Tak – wykrztusila. Damien wzial ja za reke i poprowadzil do drzwi. Chciala sie oswobodzic, ale nie miala pewnosci, czy da rade zejsc po scho¬dach na wlasnych nogach. Pragnela jak najszybciej oddalic sie z tego miejsca, wrocic do domu, ukryc sie bezpiecznie w Marden.
Bez wzgledu na to, co powie Rayne, poprosi go, zeby ja tam zabral.
Damien po raz ostatni spojrzal na zegar. Wpol do drugiej. Zostalo im troche czasu, chociaz nie¬zbyt duzo. Lord Beechcroft nigdy nie wracal ze swoja kochanka, aktorka Sophie Lang z teatru Royale przy Drury Lane, przed druga w nocy. Przedstawienie konczylo sie dokladnie o pierwszej trzydziesci, a Beechcroft byl rownie punktualny jak roznamietniony. Plan Damiena przewidywal nieoczekiwane spotkanie z baronem w momencie opuszczania tawerny mniej wiecej o swicie, po tym jak obaj odbyliby namietne spotkania ze swoimi damami. A teraz…: coz, pod koniec wieczoru jego plany ulegly pewnym zmianom.
Nasunal kaptur peleryny na glowe Aleksy, aby ukryc jej ogniste wlosy, po czym ruszyli w dol po schodach. W barze wciaz siedzialo kilku gosci, glownie podroznych, zas pokoje na gorze zajmo¬wali bogaci mlodziency i ich kochanki. Romanso¬wanie bylo w modzie, tawerna byla dobrze znanym miejscem potajemnych schadzek, o czym jednak Aleksa nie miala najmniejszego pojecia.
Pospiesznie zeszli na dol i ruszyli ku ciezkim de¬bowym drzwiom wejsciowym, gdy te nagle otwo¬rzyly sie, wpuszczajac do wnetrza silny powiew wiatru..
– Idzie burza – powiedzial siwiejacy mezczyzna z broda, ktory wkroczyl do srodka w towarzystwie malej, owinietej w peleryne postaci.
Boze, lord Beeehcroft. Prawie nigdy nie zj awial sie tu tak wczesnie. Damien byl tego niemal pe¬wien, poniewaz wydal mala fortune na lapowki dla pracujacej w zajezdzie dziewczyny, zeby starannie zapisywala godziny przybycia i wyjazdu barona.
Kiedy sie mijali, na twarzy lorda Beechcrofta za¬goscil usmiech.
– Dobry wieczor, droga Alekso. Jakze milo cie widziec… chociaz musze przyznac, ze nie spodzie¬walem sie spotkac cie w takim… miejscu.
Damien poczul bolesny ucisk w zoladku. Od¬wrocil sie i zobaczyl, jak Aleksa walczy ze swoim kapturem, jak probuje naciagnac go z powrotem, po tym jak gwaltowny podmuch wiatru zerwal go jej z glowy.
– Lord Beechcroft… – powiedziala w koncu.
– Ja wlasnie… to znaczy, my wlasnie…
Usmiechnal sie jak zglodnialy wilk.
– Nie obawiaj sie, moja droga. Ja jestem niezwykle dyskretny.
Damien az jeknal w myslach. Tak dyskretny jak pismaki z "Morning Post". Wlasnie dlatego tak starannie zaplanowal caly wieczor. Dlatego wybral wlasnie ten zajazd. Beechcroft i jego dlu¬gi jezor mial byc kluczem do powodzenia calego planu.
Siwiejacy mezczyzna odwrocil sie w jego strone Byl baronem, a wiec arystokrata nizszego szczebla, jednak aspirowal do elit i z upodobaniem wywoly¬wal zamet wsrod smietanki towarzyskiej.
– Radzilbym panu zachowywac wieksza ostroz¬nosc, lordzie Falon. Reputacja damy to bardzo cen¬ny towar.
Damien zmusil sie do usmiechu.
– Tu nie ma miejsca zaden skandal, mimo ze sy¬tuacja moze sugerowac cos innego. Ta dama zna¬lazla sie tu calkowicie przypadkowo. Wracala do Stoneleigh, gdy zepsul jej sie powoz, wiec za¬trzymala sie w zajezdzie na czas dokonania przez woznice koniecznej naprawy.
Bylo to bardzo mizerne usprawiedliwienie, o czym zreszta wszyscy dobrze wiedzieli. Aktorka zademonstrowala usmieszek, zas baron z niedo¬wierzaniem uniosl brwi. Juz wczesnym rankiem hi¬storyjka o Aleksie Garrick, ktora przebywala w ta¬wernie Cockleshell w towarzystwie cieszacego sie zla slawa hrabiego Falona, bedzie na ustach kaz¬dego londynskiego lowcy sensacji. Reputacja Aleksy bedzie zrujnowana.
Dokladnie tak, jak to sobie zaplanowal.
– Chodzmy – ponaglil Alekse nieco zbyt szorst¬ko. Widzac, jak drzy, nieoczekIwanie poczul wy¬rzuty sumienia. Ale byc moze byl w tym jednak ja¬kis akt sprawiedliwosci, kiedy sam los podjal inter¬wencje, by ja ukarac za smierc Petera, tak jak od samego poczatku zamierzal to uczynic Damien.
Aleksa ledwo dostrzegalnie kiwnela glowa. Czu¬la, ze za moment wpadnie w panike, ze jest o krok od histerii. Kazda inna kobieta juz dawno by sie zalamala. Damien byl nieco zdumiony jej opano¬waniem, zwazywszy przez co – za jego sprawa – musiala przejsc.
Zakolysala sie troche, wiec wzmocnil chwyt, ktorym trzymal ja w talii. Pospiesznie pozegnali Beechcrofta i wyszli glownymi drzwiami, kierujac sie w strone stajni. Niemal dobrneli juz do powo¬zu, gdy powietrze wypelnil tetent konskich kopyt. Odglos byl coraz lepiej slyszalny, zwierze gonilo w ich strone na zlamanie karku wzbijajac w gore kawalki blota. Spojrzeli w tym kierunku. Samotny jezdziec w pelnym galopie minal lukowata brame i wpadl na podworzec, a poly plaszcza powiewaly za jego plecami.
Sciagnal gwaltownie cugle przed wejsciem do zajazdu i zeskoczyl na ziemie, gdy zwierze jeszcze podskakiwalo niespokojnie. Damien spo¬strzegl, ze mezczyzna jest postawny, szeroki w ra¬mionach i imponujaco umiesniony. Ruszyl prosto do tawerny, lecz nagle zauwazyl ich katem oka i od razu zawrocil w tym kierunku.
– Rayne… – ledwie doslyszalnie wyszeptala Aleksa.
Damien, widzac zblizajacego sie wysokiego mez¬czyzne, przygotowal sie do konfrontacji,
– Aleks! – zawolal wicehrabia, nazywajac siostre przezwiskiem, ktore, co Damien zapamietal, padlo z jego ust juz wczesniej. – Do diabla, co tu sie wy¬rabia?
Aleksa zaczela plakac. Wcale nie chciala. Boze, zdawalo sie jej, ze plakala caly wieczor, lecz tym razem nie umiala sie powstrzymac.
– Och, Rayne… – Czy tylko tyle byla w stanie powiedziec? Podeszla do brata, a on wzial ja w swoje mocne ramIona.
– Nic ci nie jest? Powiedz, co sie stalo?!
– Wszystko dobrze. Jak… jak mnie znalazles?
Skad wiedziales, ze tu jestem?
– Lady Jane odpowiednio poinstruowala swoje¬go woznice. Obawiala sie o twoje bezpieczenstwo. Powinien zaraz nadjechac. – Jeszcze raz ja usci¬snal. – A teraz powiedz mi, do diabla, co tu sie dzieje?
– Nic. Wszystko. Jest tutaj lord Beechcroft. Widzial mnie z lordem Falonem. O Boze, Rayne, co ja teraz zrobie? – Poczula, jak Rayne caly zesztywnial na dzwiek nazwiska Falon. Od kilku tygodni, od momentu gdy po raz pierwszy wymienila to nazwisko, Rayne nieustannie ja przed nim przestrzegal.
Teraz odsunal sie od Aleksy i spojrzal twar¬do na hrabiego.
– Wyglada mi na to, ze zrujnowales pan imie mojej siostry.
Damien usmiechnal sie kacikiem ust, sprawiajac wrazenie brutalnego, bezlitosnego drania. Ale przeciez wlasnie taki byl.
– Chyba tak.
Rayne wymierzyl cios, po ktorym kazdy inny mezczyzna padlby na kolana. Falon cofnal sie, lecz i tak odczul potezna moc uderzenia. Geste czarne wlosy opadly mu na oczy, gdy wyprostowal sie, by stawic czolo napastnikowi. W k.aciku ust pojawila sie struzka krwi.
– Zabije cie – powjedzial Rayne. – Zrobie to go¬lymi rekami i bede delektowal sie kazda chwila.
– Nie! – Aleksa wpadla pomiedzy nich. Byla roz¬trzesiona, zesztywniala na calym ciele. Boze, czy ten koszmar nigdy sie nie skonczy? – Rayne, nie mozesz tego zrobic!
Rayne oderwal wzrok od hrabiego.
– Tym razem wyjatkowo masz racje, siostrzycz¬ko. Mloda dama nie powinna patrzyc na takie rze¬czy. – Odwrocil sie do Falona, ktory ocieral wlasnie usta z krwi chusteczka, po czym schowal ja do kie¬szeni fraka. – Oczekuje pana wraz z sekundantem jutro o swicie. Greek Park bedzie odpowiednim miejscem. Wybor broni nalezy oozywiscie do pana.
– Dobry Boze! – jeknela slabym glosem Aleksa.
– Jak pan sobie zyczy – odparl hrabia. – A wiec pistolety. Moze pan liczyc na 'moje punktualne przybycie.
– Czyscie obaj poszaleli? – Aleksa spojrzala w gore na swojego wysokiego, zdeterminowane¬go brata. – Rayne, nie mozesz tego zrobic. Lord Falon zastrzelil juz trzy osoby i mo'ze zabic cie¬bie!