Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred (читать бесплатно полные книги .TXT) 📗
Rozmowa sie urwala. Mescherje zboczyl w rzadszy w tym miejscu busz. Niebawem lowcy znalezli sie na skraju malej polany otoczonej krzewami i drzewami.
– Tu zaczekajmy – doradzil Mescherje.
Lowcy sprawdzili bron, po czym usiedli wsrod krzewow. Mezczyzni podnieceni perspektywa polowania na lwy nie zwracali uwagi na milczacego chlopca, ktory polozyl sztucer na kolanach i nasluchiwal z drzeniem serca. Niebawem w dali rozlegly sie krzyki i strzaly.
Odglosy nagonki przyblizaly sie coraz bardziej. Naraz w glebi gaszczu rozbrzmial krotki, gniewny pomruk.
– Lwy juz sploszone – szepnal Mescherje.
Pomruk powtorzyl sie znacznie blizej. Zanim rozplynal sie w buszu, zawtorowalo mu kilka bestii.
– Widac, ze nagonka trafila na prawdziwa przyslowiowa jaskinie lwow – polglosem powiedzial Smuga – zeby tylko wyszly prosto na nas.
– Przyjda, musungu29 [29 Bialy czlowieku.], przyjda, gdyz za nami sa jaskinie, w ktorych one chowaja sie w niebezpieczenstwie – zapewnil Mescherje.
Wyraznie juz bylo slychac wrzask nagonki oraz uderzenia dzidami o pnie drzew, przeplatane strzalami karabinowymi. Urywane pomruki lwow odezwaly sie na skraju przeciwleglej strony polany. Smuga spojrzal na przygotowujacego sie do strzalu chlopca. Usmiechnal sie do niego i polecil:
– Nie spuszczaj Dinga ze smyczy i nie oddalaj sie ode mnie. Mierz spokojnie prosto w komore.
– Dobrze, prosze pana. Dingo drzy z niecierpliwosci. Bede na niego uwazal, moze pan byc spokojny – zapewnil Tomek.
Nie mogl trzymac w reku smyczy i jednoczesnie strzelac ze sztucera. Po krotkim wiec namysle przywiazal koniec rzemienia do drzewa. Przykleknal na jednym kolanie, opierajac bron na drugim.
Lwy nie daly dlugo na siebie czekac. Olbrzymi, plowy leb pokryty bujna grzywa wychynal z zarosli. Spogladajac podejrzliwie lew warknal glucho i przeciagle. Odpowiedzialo mu kilka innych lwich glosow.
– Jeden, dwa, trzy, cztery, piec… o Boze, ile ich tu jest na raz! – szepnal Tomek liczac bestie ukazujace sie niemal jednoczesnie na polanie. – To juz szosty, siedem, osiem…
Tomek nie mylil sie. Piec lwic i trzy samce wybiegly na polane kocimi susami. Pierwszy umykal prawdziwy olbrzym z wielka grzywa.
W glebi buszu znow rozlegly sie nawolywania i strzaly. Smuga i bosman Nowicki wyszli z krzewow.
– Do licha! Zmarnowalismy doskonala okazje do schwytania zywcem takiej pieknej rodzinki! – zawolal Smuga.
Lew biegnacy na czele gromady przystanal zdumiony widokiem ludzi przed soba. Stanowil doskonaly cel. Smuga mimo to nie wykorzystal wspanialej okazji do pewnego strzalu. Uniosl wprawdzie bron, lecz Tomek spostrzegl natychmiast, ze mierzy do duzej, biegnacej dlugimi susami lwicy. To jednak, co Tomek poczytal za niepotrzebna brawure, bylo wynikiem glebokiego doswiadczenia lowcy. Smuga wiedzial bowiem dobrze, ze przy spotkaniu lwa i lwicy nalezy najpierw strzelac do lwicy. Krol zwierzat zazwyczaj nie reaguje na to, co spotyka jego malzonke, podczas gdy ona rzuca sie natychmiast na mysliwego, jezeli lew zostaje zraniony. Smuga mierzyl krotko i nacisnal spust. Lwica zwinela sie w skoku, ale biegla dalej. Smuga strzelil jeszcze dwukrotnie. Po ostatnim strzale zwierze zarylo pyskiem w ziemie i leglo bezwladnie. Tymczasem bosman i Tomek jednoczesnie pociagneli za spusty, mierzac do wspanialego olbrzyma, ktory pierwszy sie pokazal na polanie. Tomek, stosownie do rad Smugi, celowal prosto w komore. W chwili strzalu zerknal na szamocacego sie psa i kula uderzyla w ziemie tuz przed celem. Bosman nie spudlowal; mierzyl spokojnie w zad. Od razu tez unieszkodliwil zwierze. Trafiony w kregoslup olbrzymi lew krecil sie teraz jak bak.
Tomek i bosman znow strzelili jednoczesnie. Lew upadl na trawe. Smuga zabil celnymi strzalami jeszcze jedna lwice i lwa, ktory nawinal mu sie niemal pod sama muszke karabinu, a bosman takze powalil jedna sztuke. Tomkowi rowniez sprzyjalo szczescie. Trzema strzalami zabil mlodego lwa, po czym zaczal obserwowac przebieg polowania na pozostale przy zyciu lwice. Zwierzeta schwytane w potrzask biegaly po polanie jak oszalale w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Stanowily nadzwyczaj ruchliwy, a tym samym trudny cel. Smuga i bosman wybiegli ku nim na srodek polany. W pewnej chwili lwica kilkoma skokami dopadla bosmana. Smuga natychmiast nacisnal spust, lecz strzal nie padl. Lowca zrozumial, ze wystrzelal juz wszystkie naboje. Krzyknal wiec do marynarza, ktory strzelil i chybil. Zanim bosman zdazyl pociagnac za spust po raz drugi, zwalony przez zwierze legl jak dlugi na ziemi, wypuszczajac z reki bron.
Lwica zniknela w zaroslach; Masajowie z krzykiem pobiegli za nia w poscig. Pozostala jeszcze przy zyciu lwica rzucila sie nieoczekiwanie w kierunku Tomka.
Siersc zjezyla sie na grzbiecie przywiazanego do drzewa Dinga. Tomek nie stchorzyl. Nie chcac narazac na niebezpieczenstwo swego ulubienca, postapil kilka krokow do przodu. Uniosl spokojnie sztucer. Mierzyl miedzy slepia, gdyz byl to jedyny widoczny w tej chwili cel. Kula tylko otarla sie o czaszke. Lwica stanela troche ogluszona; spojrzala na chlopca przekrwionymi, gniewnymi slepiami.
Tomek opanowal ogarniajacy go strach. Zmierzyl po raz drugi. Rozlegl sie tylko suchy trzask spuszczonej iglicy. Magazynek byl pusty. Smuga, chociaz znajdowal sie w pewnym oddaleniu, natychmiast zorientowal sie w sytuacji. Nie mial czasu na nabicie karabinu. Rzucil wiec bezuzyteczna bron i porwal z ziemi karabin bosmana. Znow rozlegl sie tylko suchy trzask iglicy. Lwica czolgala sie na brzuchu, nie odrywajac wzroku od chlopca. Znajdowala sie juz o dziesiec krokow od zuchwalca.
Tomek pojal, ze nie ma dla niego ratunku. Bezbronni Smuga i bosman Nowicki znajdowali sie zbyt daleko, aby skutecznie przyjsc mu z jakakolwiek pomoca. Kazdy gwaltowniejszy krok z ich strony przyspieszylby tylko jego smierc. Rewolwery nie wchodzily w rachube – kule ich nie mogly ugodzic lwa smiertelnie.
Tomek straszliwie pobladl.
Lwica przypadla do ziemi bijac ogonem po bokach. Wyszczerzone kly rozchylily sie; rozbrzmial gluchy pomruk. Nie mozna bylo miec najmniejszej watpliwosci. Zwierze gotowalo sie do skoku. Grozny pomruk rozlegl sie ponownie. Lwica zmruzyla slepia, rytmicznie uderzala ogonem o ziemie. Tomkowi zdawalo sie, ze czuje juz w swym ciele kly rozjuszonej bestii, gdy nagle tuz przed nim pojawil sie jakis cien. Tomek uniosl glowe. Do jego serca wrocila nadzieja. Ujrzal przed soba czarne plecy. Byl to Mescherje, ktory widzac, ze chlopiec moze znalezc sie w niebezpieczenstwie, nie pobiegl z towarzyszami za umykajacym lwem. Teraz z podniesiona na wysokosc ramienia dzida odgrodzil Tomka od lwicy.
Smuga i bosman nie smieli wykonac najmniejszego ruchu, by nie przyspieszyc ataku rozwscieczonego drapieznika. Przeciez lwica mogla z latwoscia rozszarpac chlopca razem z jego nieustraszonym obronca. Zraniona, drzala z niecierpliwosci. To, ze Tomek zyl do tej pory, zawdzieczal Mescherje. Ten nieoczekiwanym ukazaniem sie zwrocil na siebie uwage zwierzecia, ktore znalo juz smak czarnego miesa… Gdy leb lwicy zwrocil sie ku Masajowi, Smuga nie wytrzymal i krzyknal:
– Na drzewo, Tomku! Na drzewo!
– Skacz na drzewo! – zawtorowal bosman, ostroznie ruszajac ku chlopcu.
Rada byla doskonala, lwica bowiem wlepila swoj zimny, zlowrogi wzrok w Mescherje, a tuz za Tomkiem stalo rozlozyste drzewo. Tomek wszakze oblizal jezykiem spieczone wargi i nie ruszyl sie z miejsca. Na drzewo? Tak, ogarniala go chec schronic sie na nie, ale mialby sie po raz drugi narazic na posmiewisko? Poza tym, jesli Mescherje sie nie boi…
Podniesione glosy przerazonych lowcow, jak i wrzask nagonki wysypujacej sie w tej chwili na polane, podzialaly na lwice piorunujaco. Miesnie zagraly pod jej skora, krotki, gruby kark skurczyl sie, wielkie plowe cielsko smignelo w powietrzu.
W tej samej chwili prawe ramie Mescherje wykonalo krotki, lecz silny ruch – dzida jak blyskawica wybiegla na spotkanie lwicy. Mescherje uskoczyl w bok, pociagajac Tomka za soba, a zwierze runelo na ziemie z gleboko wbitym w czolo ostrzem dzidy. Dlugie drzewce trzasnelo jak zapalka, lecz samo ostrze tkwilo gleboko w czaszce. W paroksyzmie bolu, oslepiona krwia lwica skoczyla jeszcze na pien drzewa i pazurami zdarla kawal kory. Byla to juz agonia, gdyz zaraz stoczyla sie bezwladnie na ziemie.
Smuga i blady jak plotno bosman podbiegli do Tomka. Bosman chwycil go w ramiona.
Dopiero po chwili powiedzial:
– Dech we mnie zaparlo z przerazenia! Nie dziwie ci sie, zes nie mial sily wskoczyc na drzewo, gdyz i nas strach osadzil na miejscu.
Tomek serdecznie uscisnal bosmana, a potem odezwal sie niemal spokojnym glosem:
– Ja… moglem sie schronic na drzewo, ale… nie chcialem!
– Dlaczego? – rozgniewal sie Smuga. – Przeciez lwica przestala sie toba interesowac. Widac bylo od razu, ze nienawidzi Murzynow. Z latwoscia wiec mogles wspiac sie na drzewo. Bylbys bezpieczny, a my bysmy nie umierali ze strachu o ciebie.
– Ja wcale nie chcialem byc bezpieczny – oznajmil chlopiec.
– Dlaczego? Co sie stalo, Tomku?
– Potem pan bosman znow by sie smial, ze ze strachu wskoczylem na drzewo!
Smuga spojrzal na bosmana z wyrzutem.
– Z tym upartym bachorem to nawet pozartowac nie mozna – mruknal marynarz poczuwajac sie do winy.
– Musze przyznac, Tomku, ze wykazales duzo zimnej krwi – pochwalil Smuga. – Chce ci jednak przypomniec, ze obiecales zachowywac sie rozsadnie.
– Pamietam, ale na drzewo nigdy juz nie bede sie chowal – odparl Tomek stanowczo.