Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof (читать полностью книгу без регистрации txt) 📗
— Przepraszam, czy pan… nie spotkał mnie już kiedyś?
— Chyba nie… — zastanowiłem się, spoglądając jeszcze raz uważnie. — A pan? Czyżby pan sobie mnie przypominał?
Uśmiechnął się blado i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował widać, bo tylko pokręcił głową przecząco i odwrócił twarz w stronę ulicy. Pomyślałem, że w taki upał nawet rozmawiać się nie chce, i jeszcze raz rozejrzałem się za kelnerką.
— Z obsługą tu nie najlepiej. Od dziesięciu minut wypatruję kelnerki — powiedziałem na wpół do siebie.
— Niech się pan nie trudzi — powiedział mój sąsiad, nie odrywając wzroku od ulicy: — Kelnerka zjawi się za następne dziesięć minut. Piwa zresztą nie będzie ani wody sodowej.
— Widzę, że zna pan miejscowe stosunki! — zaśmiałem się. — Pewnie bywa pan tu często?
Ku mojemu zdumieniu spojrzał na mnie ze smutkiem i powiedział:
— Nie wiem…
— Jak to: nie wie pan? Nie wie pan, czy…
— Po prostu nie wiem. Nie pamiętam.
Wzruszyłem ramionami, biorąc jego słowa za jeszcze jedną manifestację niechęci do pogawędki. Machinalnie sięgnąłem po swoją teczkę i bezmyślnie przerzuciłem zawarte w niej arkusze maszynopisu. Tekst, który przeglądałem tyle razy, wydał mi się teraz idiotyczny, zawiły i niezrozumiały. „Jeśli przeczytam następną stronę, dojdę do wniosku, że to nic niewarte… — pomyślałem. — Ten upał nastraja pesymistycznie.” Zapiąłem teczkę. Trudno, niczego już nie zmienię, za kwadrans oddam tekst w redakcji i poczekam na opinię recenzentów…
— Panowie sobie życzą?…
To nareszcie zjawiła się kelnerka. Ospale strzepnęła ze stolika okruchy tytoniowego popiołu i czekała ze znudzoną miną.
— Proszę o piwo — powiedziałem.
— Nie ma. Zbrakło — mruknęła z rozdrażnieniem.
— Woda sodowa?
— Wyszła.
Mój sąsiad był jednak dobrze zorientowany w zaopatrzeniu kawiarni w napoje chłodzące.
— Czy jest w ogóle coś do picia? Zimnego, oczywiście… — spytałem z rezygnacją.
— Napój firmowy. Życzy pan? Drugi pan też? Obaj zgodziliśmy się na ten napój. Kelnerka zniknęła, a mój sąsiad skrzywił się z niesmakiem.
— Dostanę obrzydliwą, ciepławą lurę… — mruknął.
— Sądząc z pańskich poprzednich przewidywań — uśmiechnąłem się — powinno i tym razem się sprawdzić…
— Ja nie przewiduję — powiedział nagle. — Ja wiem.
— Jak to? Czyżby pan był… jasnowidzem? — zażartowałem.
— W nomenklaturze parapsychologicznej tak się to nazywa — powiedział powoli. — Ja jednak inaczej określiłbym mój przypadek… Potrafię przewidzieć tylko rzeczy dotyczące mnie osobiście. Fakty, w których będę brał udział bezpośrednio, lub te, o których się w ten czy inny sposób dowiem. Nie, źle powiedziałem. Ja nie przewiduję, ja wiem. Tak jak pan wie to, co działo się z panem lub wokół pana, powiedzmy, przed godziną, przed rokiem i tak dalej…
— Chce pan powiedzieć — zauważyłem — że pan pamięta swoją przyszłość? v
— Owszem, jeśli można się tak absurdalnie wyrazić, to pamiętam swą przyszłość. Wiem to, co się dopiero stanie. Nazwałbym to prognozją, dobrze brzmi..
— Świetnie! W ogóle to doskonały pomysł, kapitalny żart. Że też w taki upał nie traci pan humoru…
Nieznajomy posmutniał jakby, patrząc na mnie poważnie spod na wpół opuszczonych powiek.
— Bardzo bym był szczęśliwy, gdyby to tylko żart… powiedział cicho. — Niestety, to prawda, panie Kowalski!
— Coo? Pan zna moje nazwisko? Nie pamiętam, abym je wymieniał…
— Gdyby nawet je pan wymienił, nie mógłbym go pamiętać! Oprócz prognozji bowiem dotknięty jestem całkowitą amnezją! Rozumie pan? To jest właśnie całe moje nieszczęście, podwójne nieszczęście: nie pamiętam ani jednej chwili z mojej przeszłości, a za to znam całą swą przyszłość!
Nie mogłem wydobyć z siebie głosu. W osłupieniu patrzyłem na tego człowieka, nie „wiedząc, czy żartuje, czy też mówi serio.
— Ależ… to przecież zupełnie niemożliwe? I skąd wie pan w takim razie, jak się nazywam?
— Dowiem się w przyszłości i stąd pamiętam…
— Więc jednak twierdzi pan, że to wszystko, co usłyszałem, jest prawdą?
Przytaknął w milczeniu. Ja również zamilkłem, rozważając jego słowa.
— Więc pan… nie pamięta nawet tego, co się stało przed sekundą? I wie pan to, co stanie się za dziesięć lat? — spytałem nagle.
— Owszem. Z tym, że to co stanie się za chwilę, wiem dokładnie, z większą ilością szczegółów. To zupełnie tak, jak z pamiętaniem rzeczy mniej i bardziej odległych w czasie dla normalnego człowieka… A to, co stało się przeszłością, choćby o sekundy tylko odległą od chwili teraźniejszej, jest dla mnie bezpowrotnie zakryte… Jak dla pana na przykład wszystko, co stanie się za chwilę…
— Ależ… — powiedziałem — wiem przecież, że za chwilę będę tu siedział i rozmawiał z panem…
— …a o trzeciej, a raczej kilka minut przed trzecią, wyjdzie pan stąd i uda się do tego domu naprzeciwko. Oczywiście, że to pan może wiedzieć, ale nigdy na sto procent. Może właśnie za chwilę ja stąd odejdę? Może przechodząc przez ulicę dostanie się pan pod samochód? Takich ewentualności nie brał pan pod uwagę w swoich rachubach. Nie, może pan być spokojny, pod samochód pan nie wpadnie, a ja stąd nie zamierzam odejść, dopóki nie dostanę czegoś do picia. Powiedziałem to tylko tak, dla przykładu. A zatem pan może przewidzieć przyszłość na podstawie przeszłości i chwili bieżącej. Ja natomiast przyszłość znam, po prostu znam… O przeszłości sądzić mogę jedynie poprzez analizę wsteczną faktów, które dopiero nastąpią.
Mój umysł pracował niezmiernie ociężale. To, co mówił nieznajomy, przekraczało moją zdolność pojmowania przy trzydziestostopniowym upale…
— Jeśli jest tak, jak pan mówi — zawołałem w nagłym olśnieniu — to w jaki sposób może pan odpowiadać logicznie na moje pytania, skoro z chwilą, gdy je pan usłyszy, natychmiast zapomina, że zostały zadane?
— Ech, drogi panie! Niech pan pomyśli rozsądnie. — Nieznajomy uśmiechnął się pobłażliwie. — Pytanie pańskie wprawdzie natychmiast dokładnie zapominam, ale odpowiedź moją na to pytanie doskonale pamiętam! Należy ona przecież — nim jej panu udzielę — do przyszłości, i do tej najbliższej! A przyszłość jest przede mną odkryta!
— Przypuśćmy… — mruknąłem zbity z tropu. — Ale pozostaje jeszcze inna sprawa: po co pan za — daje pytania mnie? Pytał pan na przykład o to, czy pana kiedykolwiek przedtem spotkałem. Prze — cięż moją odpowiedź znał pan z góry!
— Znów się pan myli — powiedział spokojnie. — Gdybym panu nie zadał tego pytania, pan nie odpowiedziałby na nie nigdy! Ja mogę wiedzieć tylko to, co kiedyś nastąpi, tak więc moje pytanie było logiczną koniecznością!
— Hm… — powiedziałem, zupełnie już tracąc wszelki pogląd na tę całą dziwną historię. — W takim razie nie rozumiem, dlaczego swoją cudowną właściwość nazywa pan nieszczęściem? Od wieków ludzie marzyli o czymś takim! Któż nie chciałby poznać swojej przyszłości?
— Myli się pan. Wszyscy się mylą — powiedział ze smutkiem potrząsając głową — Ja najlepiej wiem, jaki to ciężar: wiedzieć wszystko, do końca, do najdrobniejszych szczegółów! Czy nigdy nie pragnął pan zapomnieć czegoś, jakichś przykrych momentów z życia? Zapominanie jest cudowną rzeczą… Podołanie cudowne byłoby poznanie tego, co ma się stać, ale na miły Bóg, w jednym i drugim przypadku nie całkowicie, nie do końca. Czy chciałby pan zapomnieć jak ja o wszystkim, co było? Kim pan jest, jak się pan nazywa i co pan przeżył dotychczas? Podobnie — zapewniam pana — niemiłe jest poznanie całej przyszłości.
— A panu… W jaki sposób panu się to zdarzyło? Może na podstawie okoliczności, w jakich przytrafiło się panu to… nieszczęście, ta katastrofa pamięci, uda się znaleźć środek na przywrócenie normalnego stanu? A może to… zaraźliwe? — zakpiłem, odsuwając się z lekka od niego.
— Skądże mogę wiedzieć, jak to się stało? Przecież ja nie wiem nawet, jak w ogóle doszło do naszej rozmowy. Pan wciąż nie może się przyzwyczaić, że ma przed sobą człowieka, który porusza się jak gdyby pod prąd rzeczywistości. Moja „pamięć” staje się coraz uboższa, każde słowo, każde wydarzenie odbiera jej kawałek wiedzy o moim życiu!