Diabelska Maskarada - Hemerling Marek (версия книг .TXT) 📗
19.
Cien zazdrosci pojawil sie na pergaminowej masce Fuertada, gdy objal wzrokiem cialo spoczywajace w lozysku infiltratora. Uspione zwaly miesni, wsparte na koscianym stelazu tworzyly konstrukcje tak harmonijna, ze kreator czym predzej rozkazal zatrzasnac glensilowe wieko i zajal sie przegladaniem dostarczonej przed sekunda dokumentacji.
– Gradienter Konrad Tietz – mruczal, tlukac z wsciekloscia w klawisze czytnika. – Zawodowy oficer, skazany za… – sekate palce wybijaly na poreczy fotela nerwowy rytm. – Uczestnik ostatniej kampanii przeciwko Planetom Rindu, Czterdziesta Osma Eskadra, jeniec wojenny…
Ponownie spojrzal na glensilowy pojemnik. Za szyba widac bylo glowe zamknietego w srodku czlowieka, opleciona pajeczyna kolorowych przewodow, naszpikowana igielkami przekaznikow. Na wysokosci skroni, nie dotykajac ogolonej skory, czaily sie dwie elipsoidalne elektrody.
– Co za idiota podlaczyl rekorder?! – Fuertad zauwazyl pek kabli biegnacych od glowicy infiltratora do urzadzenia zapisujacego. – Przeciez mowilem! – fotel pchniety gwaltownym impulsem runal w glab laboratorium, gdzie kreator wlasnorecznie wyrwal wiazke przewodow i cisnal nia o sciane.
– Zgodnie z Procedura… – zaoponowal ktorys z asystentow.
– Milczec! – rozsierdzil sie Fuertad. – Milczec i sluchac! Nie dyskutowac! – wrocil do czytnika, lecz jeszcze przez chwile rozpamietywal niesubordynacje podwladnych. – Kazdy sie tu madrzy, jakby byl nie wiadomo kim – mruczal gniewnie, a spostrzeglszy bezczynnie stojaca obsluge, zmarszczyl brwi. – Co tam znowu?
– Wszystko gotowe – uslyszal w odpowiedzi.
– No to na co czekacie?!
Odetchnal z ulga, kiedy drzwi zasunely sie za ostatnia sylwetka w zoltym kombinezonie. Banda darmozjadow. I tak trzeba bedzie po nich poprawiac. Mamroczac pod nosem, podjechal do infiltratora i zaczal sprawdzac koncowki przylaczy. W polowie roboty zatrzymal sie i rzuciwszy sploszone spojrzenie w strone wyjscia, nasluchiwal uwaznie. Potem ostroznie uniosl ciezka pokrywe i chciwym wzrokiem ogarnal atletyczna postac pograzonego w letargu czlowieka.
– Piekne cialo – pokiwal glowa i piskliwy chichot wypelnil wnetrze laboratorium. – Wspaniale cialo – smial sie jak uczniak, ktory ma zamiar splatac komus psikusa. – Szkoda, wielka szkoda, ze musimy je zniszczyc. To sie nazywa racja stanu – zatarl pomarszczone dlonie; puszczona pokrywa opadla z glosnym hukiem. – No i bardzo dobrze.
Podjechal do pulpitu sterujacego praca urzadzenia. Wskazniki staly na pozycjach roboczych, ekrany pokazywaly kontrolne projekcje pelnej gotowosci. Jeszcze tylko drzwi – klawisz magnetycznej blokady trafiony piastka kreatora odcial laboratorium od reszty swiata – i mozna sie zabrac do roboty.
Wiazka lezacych pod sciana przewodow powedrowala do przystawki mnemoreksu w fotelu Fuertada.
– Po co przeciazac informacjami oficjalne bloki pamieci? – diaboliczny grymas wykrzywil pomarszczona twarz. – Zobaczymy najpierw, co z tego wyniknie. Moze to tylko falszywy alarm?
Wnetrze pomieszczenia pograzylo sie w ciemnosci.
– Spytamy teraz naszego pieknisia, coz takiego ukrywa w tej swojej zgrabnej glowce? – pieszczotliwy ton glosu kontrastowal z wyrazem twarzy kreatora, ledwie widocznej w slabej poswiacie pulpitu operacyjnego. – Na poczatek stan wyjsciowy.
Uderzenia koscistych palcow ozywily wskazniki i ekrany.
– Rozumiem – Fuertad z dobrotliwym usmiechem przekrzywil glowe na lewe ramie, obserwujac efekt swoich poczynan. – Chlopczyk sobie grzecznie spi i wcale nie ma zamiaru sie budzic. Zaluj, moj drogi – cos na ksztalt satysfakcji przemknelo po pomarszczonym obliczu. Juz wiecej nie bedziesz mial okazji.
Szybkie jak mysl ruchy sekatych dloni wydarly z pamieci zamknietego w infiltratorze czlowieka obraz poprzedzajacy katastrofe.
Najwiekszy, wypukly ekran – swiat widziany oczami gradienteta Tietza. Z boku – czas, jaki uplynal od rekonstruowanego wydarzenia. Dolem – szeregi wskaznikow informujacych o stanie emocjonalnym obiektu w odtwarzanym momencie.
Fuertad zobaczyl palce skazanca grzebiace w brunatnym blocku i wrzecionowate skorupki zarodnikow odkladane pieczolowicie do pojemnika. Obraz normalnej pracy gelwonskich wiezniow. Nic ciekawego. Delikatnym ruchem przesunal potencjometr czasowy do przodu, uwazajac, by nie przegapic zadnego istotnego szczegolu.
– Jest! – wskazniki emocji skoczyly gwaltownie w gore.
To byl strach. Ale czego mogl sie bac czlowiek, ktory od kilku tygodni przebywa w jednym, doskonale sobie znanym miejscu?
Skrzywiony profil kreatora zawisl nad pulpitem, a jego dlonie zespolily sie z aparatura. Na ekranie chodnik – jeden z wielu. Wzrok gradientera bladzi po kamiennym stropie, pod ktorym – Fuertad dopiero teraz to uslyszal – rodzi sie wysoki zawodzacy dzwiek.
Do katastrofy brakowalo kilkunastu minut.
Dzwiek rosl, poteznial, stawal sie tak nieznosny, ze kreator sciszyl podsluch i zaniepokojonym wzrokiem obrzucil ekrany pomocnicze. Krzywe encefalogramow dawno juz przekroczyly pasmo wahan optymalnych – w pilowatych przebiegach nastepowaly ciagle przeszeregowania, a ich szybkosc obrazowala burze, jaka rozpetala sie w umysle badanego.
Fuertad na moment zapomnial, ze cala ta projekcja dotyczy czasu przeszlego i z dziecieca ciekawoscia chlonal kolejne sekwencje zdarzen. Oczami gradientera zobaczyl upiorny krag plasajacych cieni, otaczajacy bezbronnego czlowieka, ktory nie mogl sie od nich w zaden sposob uwolnic. Byly wszedzie – niematerialne zjawy, plody bezsensownych halucynacji.
– To wariat – zachichotal bezglosnie kreator.
– Bardzo ciekawe symptomy – z wrazenia przygryzl sobie warge, ale nawet tego nie zauwazyl. – Nie mysl, ze w ten sposob mnie oszukasz – ostrzegl mrukliwie. – Wszystko z ciebie wywloke, slyszysz? Do ostatniego skrawka.
Umilkl, bo wskazniki na pulpicie zaczely wykonywac dziwaczny, niezrozumialy taniec. Fuertad chwile trwal w bezruchu, wreszcie odwolal sie do pomocy bloku analizujacego.
– Interpretacja – zazadal.
– Strach przechodzi w nienawisc – szczeknal glosnik.
– Przyczyna?
– Presja urojonych komponentow otoczenia.
Fuertad skontrolowal czas – niecala minuta do katastrofy. Wychylony do przodu, z grymasem potwornego wysilku na zasuszonej twarzy sledzil bieg pamieciowej projekcji.
Wysoki, zawodzacy dzwiek osiagnal maksymalne natezenie. Gradienter biegl przed siebie, zataczajac sie i potykajac. Widocznie upadl, bo na kilka sekund obraz spowila calkowita ciemnosc, a potem…
Lezacy na plecach czlowiek ma przed soba sklepienie chodnika. Z bokow ekranu pojawiaja sie jego rece – jakby odpychaly gigantyczny ciezar wtlaczajacy skazanca w kamienne podloze. Fuertad wstrzymal oddech. Strop, na ktorego tle plasaja urojone zjawy, peka i unosi sie…
– Dosc! – chrapliwy protest kreatora zginal w przerazajacym wyciu, jakie dochodzilo z glebi wskrzeszonej przeszlosci. Nie pomoglo sciszenie podsluchu – wnetrze laboratorium wibrowalo zgodnie z rytmem pulsujacej kakofonii, a obraz na ekranie byl tak rozmazany, ze niemozliwe stalo sie obserwowanie jakiegokolwiek szczegolu. Jedynie ten dzwiek – rozdzierajacy jazn, lamiacy wszelkie bariery, zacierajacy granice pomiedzy tym co poza a tym co w srodku.
Blok analizujacy, w odpowiedzi na goraczkowe pytania kreatora, objawil swa bezradnosc seria urywanych szczekniec.
– To niemozliwe! – zapial Fuertad, mocujac sie z zablokowana dzwignia semantycznego bezpiecznika. – Zadam natychmiastowej interpretacji! To rozkaz!
Suchy trzask oznajmil, ze przeciazone wskazniki emocji zostaly odlaczone od zrodla sygnalow. Lawina dzwiekow wtloczyla kreatora w oparcie fotela, a szalejace w upiornym tancu skaly niemalze rozsadzaly ekran.
I nagle, gdy zdawac by sie moglo, ze nic juz nie jest w stanie poglebic obserwowanego kataklizmu, nad wszystkim zapanowal krzyk, jaki moze z siebie wydobyc tylko czlowiek stojacy w obliczu smierci.
Nagla czern wypelnila ekrany, a wnetrze laboratorium utonelo w bezdennej ciszy. Fuertad, z przekornym wyrazem twarzy, pochylil sie nad wygaszonym pulpitem.
– A jednak nie umarles – zasyczal. – I juz, moja w tym glowa, zebys nie opuscil nas za szybko.
Precyzyjnymi uderzeniami koscistych palcow ozywil aparature i zaglebil sie we wspomnieniach gradientera, przeszukujac okres poprzedzajacy katastrofe. Rekonstruowane wydarzenia pochodzily teraz z dalszej przeszlosci, w miare jak infiltrator sczytywal z pamieci badanego coraz glebsze poklady neuronowych zapisow. Praca na dnie gelwonskiej studni, jakies luzne epizody z zycia skazancow, poziom adaptacyjny, na ktorym poddawano wszystkich wiezniow wstepnej obrobce, faszerujac ich uderzeniowymi dawkami preparatu FZ.
– To jeszcze nie to – mruczal Fuertad, manipulujac z pasja potencjometrami. – Nie probuj mnie oszukac – monologowal zawziecie. – To twoj ostatni wystep, wiec nie mozesz sprawic mi zawodu.
Ekran pokazywal wnetrze komory transformacyjnej, kopule stracen, fragment jakiegos miasta, po ktorym gradienter odbywal nie konczace sie spacery. Kreator komentowal wszystko gniewnym szarpnieciem ramion i bez ustanku cofal parametr czasu, majac przeczucie, ze musi wreszcie trafic na brakujacy element rozwiazywanej lamiglowki.
Intuicja go nie zawiodla.
Wymiana jencow wojennych – rindanski smigacz zawieszony w obszarze neutralnej prozni oczekuje na przybycie ziemskich wahadlowcow. Gradienter Tietz w grupie szczesliwcow, ktorzy za chwile znajda sie wsrod swoich. Wynedzniale twarze, oblakane spojrzenia, cien obawy, czy aby na pewno…
I w tle, jako cichy, ledwie slyszalny podklad unosi sie ten dzwiek.
– Kto by pomyslal – w glosie kreatora zabrzmiala nuta prawdziwego uznania. – Zupelnie niezle to wykombinowali, zupelnie niezle – radosny chichot siegnal najdalszych zakamarkow laboratorium. – Zapomnieliscie tylko o jednym – obwiescil triumfalny skrzek. – Z Fuertadem jeszcze nikomu nie udalo sie wygrac. Slyszycie? Nikomu!