Noc Ognistych Demonow - Hitchcock Alfred (читаем бесплатно книги полностью TXT) 📗
Po pewnym czasie Bob zrozumial, ze zagmatwania i urywajace sie slady to nie przypadek. Postanowil przesledzic dokladnie jeden z tropow. Rzecz dotyczyla farmy niejakiego Iry Cornfielda, polozonej w Blekitnej Dolinie, ktorej oferte kupna zlozyla Cornfieldowi firma “J.W.S.”. Cornfieid nie chcial sprzedac posiadlosci. Firma “J.W.S.” wykupila w malym prowincjonalnym banku papiery dluzne zwiazane z pozyczka zaciagnieta przez farmera na dwadziescia piec lat.
Kilku rat Cornfieid nie zdolal wplacic w pore. Prowincjonalny bank za kazdym razem wyrazal na to zgode, przesuwajac termin splaty.
– Chodzcie tutaj! – zawolal Bob do Jupe'a i Pete'a.
Zgody banku zostaly w tajemniczy sposob wykasowane. Firma “J.W.S.” odkupila zadluzenie z odsetkami karnymi. Dlug wzrosl wielokrotnie.
“J.W.S.” przekazuje dokumenty do Citibanku, gdzie ma swoje konto.
Citibank zada od Cornfielda natychmiastowej splaty pomnozonego zadluzenia.
Postanowienie sadu o zajeciu farmy. Komornik. Licytacja. Farme kupuje spolka “Ranger” i przekazuje “J.W.S.”.
– A teraz patrzcie…
Firma “J.W.S.” nalezy do “Stock Industries” Johna Waltersa. Walters staje sie legalnym wlascicielem kolejnych dwustu hektarow w Blekitnej Dolinie. Akt notarialny. Koniec sprawy.
– Gdzie jest przekret? – spytal Jupe.
– Tutaj. – Bob cofnal ciag informacji do miejsca, w ktorym zniknela zgoda prowincjonalnego banku na opoznienie splat kredytu. Byla i nie ma jej. Karne odsetki sa naliczane wstecz. Farmer nie ma o tym pojecia. Nawet nie protestuje, gdy jego ranczo idzie pod mlotek. Popelnia samobojstwo. Od tego momentu w bazie danych figuruja spadkobiercy Cornfielda. Krotki zapis: “Ira Cornfieid, lat 65, smierc samobojcza, 6.12.1999r. Licytacja farmy 7.12. 1999r. Spadkobiercy: bratanek, Don Cornfieid, i jego zona, Emma, zamieszkali w Norfolk, Kingsroad 112…”.
– Chce miec wydruk calej tej sprawy – powiedzial Jupe.
Drukarka poslusznie zabrala sie do roboty, wyrzucajac strone po stronie.
Przed skladowiskiem staroci nalezacym do wujostwa Jupe'a, Tytusa i Matyldy Jones, zatrzymal sie polyskujacy niklem dzip cherokee. Zlotowlosa dziewczyna o bardzo dlugich nogach, ktorych smuklosc podkreslala dzinsowa spodniczka mini, obeszla skladowisko i weszla do srodka tylna furtka na wprost kempingowej kwatery trzech Detektywow. Musiala znac droge.
Jupe byl sam. Siedzial przy malym stoliku, na ktorym ledwo miescily sie stosy dokumentow i zdjec. Jupiter ukladal je w kolejnosci, jak karty w grze: anonim otrzymany przez Jenkinsa, kilka zapisow z dyktafonu, wersje zdjec z Nocy Ognistych Demonow, notatki z rozmow z czlonkami rodziny Morganow, film kupiony od rudej, odbitke z klatkami fotomontazu, strone “Los Angeles Sun” majaca jutro ukazac sie w druku. Lamiglowka tworzyla teraz logiczna calosc. Nie pasowal do niej tylko anonim.
Na widok dlugonogiej dziewczyny w progu przyczepy Jupe uniosl glowe znad papierow. Dziewczyna patrzyla na Jupe'a, mruzac oczy.
– Jestem Angela Morgan – powiedziala.
– Poznaje – powiedzial Jupe. – Jakim cudem tutaj trafilas?
Angela nie zadala sobie trudu, aby tlumaczyc, ze ich obserwowala, ze niejeden raz krazyla w poblizu skladowiska staroci.
– Chce wiedziec, dla kogo pracujecie – rzucila. – Ty jestes szefem. Wodzicie za nos mojego ojca, jeszcze nic nie zrobiliscie. Moze to nie przypadek?
– Moze – zgodzil sie Jupe, kryjac usmieszek. – Siadaj – wskazal jej obrotowy fotelik przed komputerem.
Angela nie skorzystala z zaproszenia.
– Gdybyscie byli naprawde po stronie ojca, pozwolilbys mu spotkac sie z Victorem. Od razu wszystko by sie wyjasnilo. Gracie na zwloke, zeby przegral wybory. Wiem, kto was przekupil!
Migdalowe oczy Angeli pociemnialy od gniewu, wargi drzaly. Chyba byla bliska placzu.
– Pan Morgan nie przegra wyborow – zapewnil Jupe.
– Nie wciskaj mi ciemnot! – wybuchla. – Dlaczego wszyscy sa przeciwko niemu? Nawet mama! Jest zaszczuty, wykonczony, osaczony ze wszystkich stron jak zwierze. Jestescie podli. Podli!
Urwala. Musiala z calych sil zacisnac wargi, aby sie nie rozplakac.
– Gdybys byla tego pewna, nie przyszlabys tutaj – powiedzial lagodnie Jupiter. – Prosze, usiadz.
Tym razem usluchala. Zakryla twarz dlonmi. Byla piekna dziewczyna, wprost na okladke zurnala dla nastolatek. Tyle ze te dziewczyny na okladkach pozuja, a ona jest naturalna – pomyslal Jupiter, i autentycznie cierpi. Jest zupelnie niepodobna do brata: subtelna, wrazliwa. I zagubiona. Bliska zalamania.
– Wuj John byl u nas dzis rano – uslyszal jej glos. – Straszyl mame. Z Victorem moze stac sie nieszczescie.
– Kochasz brata – stwierdzil Jupe.
– On tylko wyglada na gruboskornego – wyszeptala Angela. – Jest delikatny i slaby. Tyle razy prosilam, zeby nie chodzil do “Hadesu”…
– Victor nie ma nic wspolnego z Demonami – zapewnil Jupiter. – Bywal tam przez ciekawosc.
– Wiem. Jest naiwny, tylko udaje twardziela.
Jupe podszedl do Angeli, polozyl dlon na jej ramieniu.
– Nie pozwolimy was skrzywdzic – powiedzial. – Daje ci na to slowo honoru.
Angela oderwala rece od twarzy, podniosla glowe i popatrzyla na Jupitera tak, jak spogladaja dziewczeta na swoich ukochanych: z oczyma rozswietlonymi nadzieja.
– Chyba ci wierze – szepnela. – Sama nie wiem dlaczego. Wuj John dal mamie czas do wieczora. Potem moze sie stac cos strasznego.
Jupe usmiechnal sie do Angeli, odruchowo poglaskal ja po policzku.
– Do wieczora jest duzo czasu – powiedzial lagodnie. – Zaufaj nam. – Wskazal na stolik oblozony papierami. – Tutaj mam wszystko, czego nam potrzeba, by nie dopuscic do waszej krzywdy.
Teraz Angela usmiechnela sie. Do Jupe'a. Przez lzy. Lsnily w jej oczach jak krysztalowa mgielka.
Opuscila przyczepe. Nie zauwazyla, ze niedaleko od jej dzipa parkuje woz z Peterem Yorkiem za kierownica, a kawalek dalej – czerwony mustang Pete'a.
Trzy samochody ruszyly w minutowych odstepach.
W restauracji “Casa Italiana” panowal mily polmrok i chlodek. Bezszelestnie pracowala klimatyzacja, szyby byly zasloniete pluszowymi kotarami, na stolikach palily sie swiece. Przy naroznym stoliku, pochyleni do siebie, siedzieli Walters i York. Nie zwracali uwagi na innych gosci, prowadzac szeptem rozmowe, ktora z oddali wygladala jak przyjacielska pogawedka. Tym bardziej nie mogli widziec oka kamery wideo skierowanego w ich strone. Obiektyw patrzyl na nich przez okragla szparke w gazetowej plachcie trzymanej przez Boba.
Bob siedzial do nich plecami. Mial na sobie szykowny wloski garnitur, biala koszule i krawat. Nad gorna warga jezyl sie modny wasik, wlosy lsnily od brylantyny, przylizane starannie i zaczesane gladko do tylu.
Nie slyszal rozmowy tamtych dwoch. Ale slyszal ja i rejestrowal superczuly mikrofon. Bob pojadal lazanie, dyskretnie pilnujac, by oczko miniaturowej kamery bylo dobrze wycelowane.
Rozmowa nie trwala dlugo. Pierwszy opuscil restauracje Peter York. Pozniej prezes “Stock Industries”, dopiwszy wino i uregulowawszy rachunek. Bob jeszcze troche posiedzial, dokonczyl lazanie, zaplacil kelnerowi i wyszedl.
Sportowa honda byla zaparkowana dwie przecznice dalej. Bob dosiadl sie do Pete'a i sprawdzil nagranie. Mimo slabego oswietlenia obraz byl dobry, twarze rozmowcow widoczne. Pozniej Bob odsluchal zapis rozmowy na sciezce dzwiekowej.
“Tylko oni moga nam przeszkodzic” – rozpoznal glos Yorka. – “Wysledzilem ich kwatere w starej przyczepie kempingowej, w Rocky Beach…”
“Doskonale, Peter” – glos Waltersa byl nizszy, z lekka chrypka. – “Musza zejsc nam z drogi, to ostatnie twoje zadanie. Wezmiesz paru moich ludzi…”.
Bob podal Pete'owi mikroskopijna sluchaweczke, ktora ten wlozyl sobie do ucha. Teraz on odsluchal rozmowe Waltersa z Yorkiem.
Po paru minutach honda odbila od kraweznika i plynnie wlaczyla sie w ruch uliczny.