Noc Ognistych Demonow - Hitchcock Alfred (читаем бесплатно книги полностью TXT) 📗
Morgan gleboko zaczerpnal powietrza. Troche krecilo mu sie w glowie.
– Skonczmy – powiedzial. – Ta podstawa to moj sekretarz, Peter York?
W sluchawce zapanowala cisza, jakby przerwano polaczenie. John Walters odezwal sie dopiero po paru chwilach i w jego glosie nie bylo juz cienia przyjaznej jowialnosci.
– Ich cierpliwosc sie wyczerpuje. Dali ci troche wiecej czasu, bo zapewnilem, ze nie jestes glupcem. Ale pojutrze cala Kalifornia zobaczy na pierwszej stronie “Los Angeles Sun” zbira kopiacego kobiete. Ten zbir to Victor. W uniformie Ognistych Demonow. I to bedzie twoj zalosny koniec.
Morgan odlozyl sluchawke. Po chwili, mimo poznej pory, nakrecil czyjs numer i nagral sie krotko na automatyczna sekretarke.
Wrocil do saloniku. Sybil czekala na niego. Zaskoczyl ja wyraz twarzy meza: rozpacz czy rozbawienie? Niby usmiechal sie, ale nie do konca. W jego oczach dostrzegla blyski, jakich nie znala.
– Kto dzwonil? – rzucila niecierpliwie.
– Na kilkaset spraw sadowych, w ktorych wystepowalem jako obronca, przegralem tylko cztery – powiedzial z dziwnym usmieszkiem Morgan. – I wiesz co? Odczuwalem niedosyt porazek. Zeby czuc grunt pod nogami, trzeba od czasu do czasu obrywac po nosie. Wtedy przestaje sie bujac w oblokach.
– Co to za wywod, Martin?
– Za trzy dni stane do wyborow i przegram je – rzucil wesolo kandydat na senatora. -Jest zwyczaj dziekowania wspoltworcom sukcesu. A wspoltworcom kleski? Mam juz prawie gotowa liste.
Sybil Morgan zbladla. Do glowy przyszla jej straszna mysl.
Ale nie.
To niemozliwe.
– Jeszcze mozesz zrezygnowac z kandydowania – powiedziala cicho. – Bylo nam dobrze, nie musi byc lepiej. Brzydze sie polityka. Jestes wspanialym adwokatem i masz rodzine, ktora cie kocha.
– O, tak, na pewno! – potwierdzil z entuzjazmem maz.
Pania Morgan zaniepokoil ten ton entuzjazmu.
– Jesli chodzi o Victora, moge przysiac, ze jest niewinny – oswiadczyla kategorycznie. – Znam go lepiej niz ty. Bywa lekkomyslny, jak kazdy chlopiec w jego wieku, ale…
– Przestan – poprosil Morgan.
– Oddalby zycie za ciebie – dokonczyla.
– A twoj brat wprost mnie uwielbia – powiedzial Martin Morgan. – Otoz zrobie wam niespodzianke i mimo wszystko stane do wyborow.
– Nie! – wyrwalo sie Sybil.
Maz popatrzyl na nia uwaznie.
– Nie poddam sie – powiedzial cicho. – Wbrew twoim radom, kochanie. Wbrew sugestiom Jenkinsa. I wbrew naciskom twojego brata.
Wyszedl z pokoju, nie czekajac na reakcje zony.
W kwaterze Trzech Detektywow do poznej nocy trwala narada i unosil sie rozpustnie upojny zapach zapiekanki SADKO, ktora stracila prawo do swojej nazwy, bo nie bylo w niej ani SAlaty, ani Dyni, ani Kalafiora. Zdenerwowany Jupe poszedl na calosc i postawil wszystko na “Oraz”: napelnil naczynie plastrami wedzonej poledwicy, przelozyl szynka i bekonem, sypnal garsc czarnych oliwek, nie pozalowal czosnku i cebuli. Zalal to zawiesista smietana i z zimna determinacja wbil szesc jajek, przykrywajac calosc gruba warstwa ementalera.
Reszta dokonala sie w mikrofalowce.
Pete i Bob patrzyli w oslupieniu, jak Jupiter naklada sobie na talerz gore przyrumienionej rozkoszy i jak pozera ja bez pospiechu, zakaszajac bagietka z maslem.
– Na co czekacie? – uslyszeli. – Za chwile gar bedzie pusty.
– A twoja dieta? – zapytal niesmialo Bob.
– Chce byc gruby jak beczka i z muskulami jak banie – warknal Jupe, palaszujac przysmak. – Wtedy pojde do “Hadesu”, wezme Bonze za frak i przerobie na farfocla.
– Od zarcia nie rosna muskuly – zauwazyl Pete, najbardziej z nich wysportowany, uprawiajacy karate i jogging, nie liczac trzech kwadransow ostrej gimnastyki porannej z hantlami i sztanga.
– No to nie jedz – mruknal pod nosem Jupiter.
Od aromatu zapiekanki krecilo w nosie, wiec Pete i Bob otrzasneli sie z oslupienia i natarli na resztki, wyskrobujac z garnka ostatnie lyzki rarytasu.
– Moglbys zostac wielkim kuchmistrzem – wymamrotal Bob z pelnymi ustami. – Masz nieprzecietny talent.
– Nie mam zadnego talentu – rzucil ponuro Jupe, wycierajac wargi chusteczka. – A juz na pewno talentu detektywa. Trzymam w garsci fakty i nic nie rozumiem. Gdzie klucz do sprawy Morgana? Przed kim ukrywamy jego syna? Co ma Victor wspolnego z Demonami?
– Chyba nic – powiedzial Pete, przelykajac ostatni kes zapiekankowej rozkoszy.
– Kibic amator – dorzucil Bob. – Pewnie stawial im piwo, a oni laskawie pozwalali.
Jupiter z zalem odsunal pusty talerz.
– Podsumujmy afere – powiedzial. – Nie jest prawda, ze Ogniste Demony szukaja Victora. Nie jest prawda, ze maja cos na niego i zadaja stu tysiecy dolarow.
– To raczej synek ma ochote na pieniadze rodzicow – wtracil Pete.
Jupe chyba nie doslyszal. Byl pochloniety konstruowaniem ciagu myslowego.
– Jest prawda, ze ktos probuje skompromitowac Martina Morgana – ciagnal. – Nie dziwilbym sie, gdyby byl w to zamieszany jego kontrkandydat, ale zaden slad nie prowadzi w tym kierunku. Gdyby postawic sprawe na glowie, mozna by sadzic, ze przeciwko Morganowi sa jego najblizsi.
– Moze stoi na glowie? – wyrazil przypuszczenie Bob.
– Zycie to nie cyrk – powiedzial sentencjonalnie Jupiter. – Kazdy skutek ma swoja przyczyne i od tego my jestesmy. Zbieramy fakty. Myslimy. Ukladamy z klockow lamiglowke i otrzymujemy odpowiedz, jesli zadnego klocka nie brakuje albo nie jest ich za duzo.
– Brakuje? – zapytal Pete.
– Czy za duzo? – spytal Bob.
– Jedno i drugie – odparl Jupe. – Dlatego nam nie wychodzi. – Wzial do reki gazetowa odbitke ze zdjeciem z zadymy, majacym ukazac sie w “Los Angeles Sun”. – To jest fotomontaz. Prawdopodobnie ma z tym cos wspolnego sekretarz Morgana. Na pewno nie dzialal na zlecenie szefa. Na czyje i dlaczego? – Jupe zrobil pauze, poskubal dolna warge. – Pani Morgan oddala nam pod ochrone swego syna. Dlaczego? Victor nie chce spotkac sie z ojcem, a z nami nie jest szczery. Nie wyglada na to, zeby sie bal Ognistych Demonow. W takim razie, przed kim sie ukrywa? – Jupe znow zrobil pauze. – Victor to ten klocek, o ktory jest za duzo.
– A o jakie za malo? – odezwal sie Pete.
– Brak mi klocka pod tytulem “Sto tysiecy dolarow” – powiedzial Jupe. – Victor oklamal matke, matka nas, czy ktos ich oboje? Przydalby sie klocek “Noc Ognistych Demonow”: dlaczego nie dobrano im sie do skory? Szukam klocka “Zleceniodawca Yorka”: nie mozemy wykluczyc, ze Martin Morgan oczernia sam siebie.
– Po co? – zapytal Bob.
– Zeby w ostatniej chwili wyjsc na bohatera, obalajac potwarz.
Pete i Bob spojrzeli na Jupe'a, zaskoczeni. Potem spojrzeli po sobie.
– Bingo! – wykrzyknal Pete. – Ty masz leb!
– Watpie – Jupe westchnal. – Jakos nie moge sie zgodzic z samym soba. Ale rano bede wiedzial. Byc moze. Mam pilne wezwanie od Morgana. A wy dwaj tymczasem…
Przeszedl na szept. Bob i Pete sluchali z uwaga.
Dwie ubrane na czarno postacie wysiadly ze sportowego samochodu nieopodal pracowni fotograficznej Toma D. Spine'a. Byl srodek nocy, na ulicy pustka, z latarn saczylo sie przymglone zolte swiatlo.
Jedna z postaci wyjela z kieszeni jakis plaski przedmiot i podlubala w zamku. Drzwi pracowni ustapily. Dwaj czarni wslizgneli sie do malego pomieszczenia pachnacego chemikaliami, z setkami zdjec rozwieszonych na scianach. Punktowe swiatelka latarek wylowily z mroku kotare, za nia drzwiczki.
W ciemni fotograficznej palila sie czerwona lampka, na sznurkach suszyly sie klisze. Waski metalowy stol byl zawalony odbitkami. Na drugim, mniejszym, stal powiekszalnik i dwie kuwety z odczynnikami.
Przybysze zabrali sie do przegladania fotografii. Byly to obrazki ze slubow, pogrzebow, uczt weselnych, piknikow na trawie, roznych imprez towarzyskich. Od czasu do czasu trafialy sie fotki panienek w neglizu, pozujacych samotnie lub w asyscie panow.