Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna (книги без регистрации полные версии .txt) 📗
– Co ci do tego glupiego lba strzelilo, zeby wywlekac ich personalia! – wykrzyknela we wzburzeniu do Okretki po lekcji.
– Nie wiem, o Boze! – jeknela Okretka. – Pytala mnie i pytala, i patrzyla na mnie, i juz nie moglam tego zniesc! Juz wolalam wymyslic cos, czego nie wiem, zeby chociaz na chwile odwrocic jej uwage!
– Wrobilas mnie! Wiadomo bylo, ze padnie na mnie. Wiadomo, co teraz bedzie. Czy ty naprawde myslisz, ze ja mam czas uczyc sie wylacznie historii? Zebys pekla!
– O Boze, juz daj spokoj, ty to wszystko i tak umiesz! Juz niech ci bedzie, bede z toba sledzila bandziorow i kradla zegarki, tylko przestan sie mnie czepiac! Przedtem ona, teraz ty!
– A, wlasnie – powiedziala Tereska ponuro. – Prosze bardzo, nie kradnij. Mnie wrabalas w historie, mozesz jeszcze teraz zmarnowac zycie porzadnemu czlowiekowi. Pare takich drobnostek wiecej i umrzesz jako szlachetna postac!
– Zwariowalas, jakie zycie, jaka postac?! – zdenerwowala sie Okretka. – Jakiemu znowu czlowiekowi?
– Nie kloccie sie – powiedziala grobowo Krystyna. – Jest chemia i ona znowu cos przyniosla. Znow bedziemy smierdzialy przez tydzien, nie wiadomo czym, a ja dzisiaj ide do teatru…
Dopiero w drodze powrotnej ze szkoly Tereska mogla opowiedziec Okretce o zwierzeniach Krzysztofa Cegny. Przedstawila je tak obrazowo, ze Okretka poczula sie przejeta i odmowienie pomocy uznala za rzecz niedopuszczalna. W pierwszej chwili chciala wprawdzie zapytac Tereske, co ja obchodzi Krzysztof Cegna i jego plany zyciowe, w trakcie konwersacji jednakze zmienila zdanie i Krzysztof Cegna, sam w sobie sympatyczny i budzacy zyczliwosc, stal jej sie nagle dziwnie bliski. Przypomniala sobie swoj wlasny kaktus, za ktory powinien otrzymac jakas rekompensate. Jasne, ze nalezalo mu pomoc!
– Moglybysmy wysledzic ten samochod, gdybysmy wiedzialy, gdzie mieszka wlasciciel – mowila Tereska w przyplywie zapalu i natchnienia. – On nam tego nie powie, bo sie bedzie bal, ze sie na cos tam narazimy. Ale znamy numer i mozemy sie same dowiedziec. To jest Srodmiescie, trzeba isc do odpowiedniego miejsca i zapytac, czyj to samochod.
Okretka sluchala, czujac z jednej strony szlachetny zapal, a z drugiej narastajaca panike. Najwyrazniej w swiecie w najblizszej przyszlosci czekaly ja jakies potworne wrazenia.
– Gdzie jest takie odpowiednie miejsce? – spytala niepewnie.
– Nie wiem. Tam gdzie sie rejestruje pojazdy mechaniczne. Januszek bedzie wiedzial, a jak nie – to pan Wlodzio.
– Kto to jest pan Wlodzio?!
– Kierowca dyrektora mojego ojca. Podrzuca mnie czasem do szkoly.
– I uwazasz, ze w tej rejestracji tak ci od razu powiedza? Bez powodu?
– Wymysle cos, musimy zelgac jakis powod. Na przyklad, przejechal mnie i teraz go szukam, zeby dostac odszkodowanie.
– Po smierci?
– Glupias, nie przejechal mnie na smierc, tylko troche. Obaj mnie przejechali.
– Tak kolejno przejezdzali przez ciebie, a ty z tego uszlas z zyciem? Ja nie wiem, czy to dobrze…
Okazalo sie, ze niedobrze. Narada z Januszkiem, jaka Tereska odbyla poznym wieczorem, kazala jej zmienic zdanie. Jej brat mial w tych sprawach wiecej doswiadczenia zyciowego.
– Przejechanie na nic – oswiadczyl stanowczo. – Powinnas z tym isc do milicji, od razu sie wyda podejrzane, ze to ty go szukasz, a nie gliny. Wykombinuj co innego.
– No wiec jechalam z nim i zostawilam cos w samochodzie…
– To albo zle sie prowadzisz, albo wiozl cie na lebka. Tez zle.
– Wypadlo mu cos i chce mu to oddac.
– Biuro rzeczy znalezionych. Albo ogloszenie w gazecie. A poza tym co? Przejezdzal, wypadlo mu, a ty od razu tak dokladnie zapamietalas numer?
– Na ogloszenie nie mam pieniedzy, wolno mi. Nie przejezdzal, tylko stal, a wypadlo mu, jak ruszal.
– Jeszcze musisz miec to cos, co mu wypadlo. Zaproponuja ci, zebys zostawila, i sami oddadza. Niby juz lepiej, ale jeszcze ciagle zle. Kombinuj dalej,
– O Boze! Wiec zabral mi cos…
– Aha. Samo mu wpadlo do samochodu? Wskoczylo? To co to ma byc, pchla?
– Glupi jestes! – zirytowala sie Tereska. – Ty mu to przyczepiles. Przez glupi dowcip. A on z tym odjechal.
Januszek spojrzal na nia z naglym blyskiem w oku.
– A wiesz, ze to jest niezla mysl. Moze byc. Tylko czy on tego nie zgubil, wlasnie chce sie dowiedziec!
– Czekaj. Co ja mu moglem przyczepic? Nic takiego, co odleci od razu, bo wtedy nie ma co szukac. Juz wiem! Kompas na magnesie!
– Co?
– Kompas na magnesie. Moj kumpel ma taki. To jest kompas samochodowy, on nie jest na magnesie, tylko na takiej gumce, przyczepia sie do tablicy rozdzielczej albo byle gdzie, przyciska sie i trzyma na mur. Przyczepilem mu to do zderzaka.
– Chyba zidiociales, zeby przyczepiac kompas do zderzaka. Jeszcze moze tylnego?
– No pewnie, ze tylnego, z przodu moglby od razu zauwazyc. I w ogole nie na wierzchu, a pod spodem. Jak glupi dowcip, to glupi dowcip…
W wyniku nastepnej narady, odbytej z panem Wlodziem, ktory zalecal wydzial komunikacji w radzie narodowej Srodmiescia, Tereska nastepnego dnia zaraz po szkole ruszyla do akcji. Towarzyszaca jej Okretka stanowczo zapowiedziala, ze idzie tylko w charakterze podpory duchowej i bedzie czekala na ulicy. Do srodka nie wejdzie za nic w swiecie.
Tereska rowniez czula sie troche niewyraznie, ale pchalo ja cos, czego, pomimo obaw, niepokoju, niepewnosci i zdenerwowania, nie mogla opanowac. Nie zezra mnie przeciez – pomyslala. – Najwyzej mnie wyrzuca… – w porownaniu z nastepna lekcja historii wizyta w wydziale komunikacji mogla wydawac sie wesola rozrywka.
Osoba siedzaca za biurkiem byla starsza od jej matki i robila wrazenie smutnej i zniecheconej do zycia. Spojrzala na nia znad okularow niezbyt zyczliwie.
– Slucham – powiedziala cierpko. – O co chodzi?
Przez noc, poranek i wszystkie lekcje w szkole Tereska miala czas dopracowac sobie opowiesc o glupim dowcipie brata tak dokladnie, ze niemal sama w nia uwierzyla. Z przejeciem, lekkim zaklopotaniem i nadzieja przystapila do zwierzen. Smutna urzedniczka zainteresowala sie opowiescia. Tereska byla grzeczna, uprzejma, dobrze wychowana, zupelnie jak przed wojna, a przy tym tak zmartwiona i rownoczesnie pelna ufnosci i nadziei, ze wrecz nie sposob bylo potraktowac ja obojetnie. Urzedniczka zdjela okulary, przetarla, wlozyla z powrotem i przyjrzala sie jej ze wspolczuciem.
– To pani mlodszy brat, prawda? Ze tez tak zapamietal numer samochodu?
– On ma na tym tle fiola, prosze pani. Nie pamieta zadnych dat historycznych, ale za to pamieta wszystkie numery samochodow, na ktore chociaz raz zwrocil uwage. I cale szczescie, bo inaczej ten kompas by przepadl.
– A on nie odpadl? Bo moze juz nie ma co szukac?
– Chyba nie, on sie bardzo mocno trzyma. Nawet przy wstrzasach. Jezeli odpadl, to trudno, ale uwazam, ze przynajmniej trzeba sprobowac.
Urzedniczce okropnie nie chcialo sie wstawac zza biurka i szukac w kartotece, gniotla ja watroba, w kolanach czula reumatyzm, ale w siedzacej naprzeciwko dziewczynie bylo cos, co dzialalo ozywczo. Wydobywala sie z niej jakas radosna, zarazliwa energia, Urzedniczka westchnela, podniosla sie z krzesla i podeszla do szafy…
– Mam!!! – wrzasnela z triumfem Tereska, dopadlszy czekajacej na ulicy Okretki. – Mieszka na Zelaznej! Predzej, jedziemy teraz do wydzialu komunikacji na Mokotowie!
– Uwazam, ze powinnysmy sie z nim w tej sprawie porozumiec – powiedziala w zadumie Okretka. – On moze miec jakies okreslone potrzeby, ktore nam do glowy nie przyjda.
– Wlasnie zamierzam – odparla Tereska.
Wyprostowala sie ze steknieciem i odgarnela opadajace na twarz wlosy. Obie siedzialy w piwnicy, gdzie Tereska rabala drzewo na opal. Piec centralnego ogrzewania mial w czasie mrozow nieograniczone wymagania. Okretka zbierala porabane kawalki na ladna kupke.