Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna (прочитать книгу .TXT) 📗
– Alez niech pani zamowi! My i tak niedlugo zwolnimy stolik i bedzie pani mogla tu zostac…
– Bardzo pani mila… – podziekowala.
Mama wygladala przy niej jak wrobelek. Szary, niepozorny. Wygladala, ale czy czula to? Zrobilo mi sie strasznie przykro, kiedy pomyslalam, ze mogla spostrzec to sama! Siedzialysmy we trzy nie mowiac ani slowa. Mama widac uznala to za krepujace, bo zapytala mnie banalnie:
– Nad czym tak rozmyslasz, Mada?
Rozesmialam sie, na pewno troche sztucznie.
– Prawde mowiac, myslalam o tobie!
– Powinna sie pani cieszyc! – powiedziala tamta.- To dobrze, jak corka mysli o matce…
Widac byla rozmowna z natury, bo zwrocila sie do mnie z pytaniem:
– Pani ma takie dziwne imie… a moze ja sie przeslyszalam?
– Mada, Magdalena!
– Ach, Magdalena! Skrot oryginalny! Sama go pani wymyslila?
– Nie. Mama.
– Ja poprosze dwie kawy! – zwrocila sie do kelnerki, a pozniej do mamy:
– Korzystam zatem z pani propozycji!
Nagle zauwazylam, ze ktos staje obok mnie. Podnioslam glowe i w pierwszej chwili nie moglam zrozumiec, co tu sie dzieje…
– Panie byly tak uprzejme i pozwolily mi usiasc…- powiedziala matka Marcina.
On sam, widac, nie mogl sie zorientowac, czy jestesmy znajomymi jego matki, czy tez kims zupelnie obcym. Zawahal sie wyraznie, ale na wszelki wypadek nachylil sie w kierunku mojej mamy ruchem, na ktory automatycznie zareagowala wyciagnieciem reki. Jakos to tak przezabawnie wypadlo! Wymamrotal swoje nazwisko, ktorego nie doslyszalam. Pozniej odwrocil sie w moja strone.
– Marcin! – powiedzial glosno.
– Magdalena! – odparlam strzelajac okiem w kierunku jego mamy. Spostrzegla to.
– Pani ma na imie Mada! Prawda, jak ladnie?
Skinal glowa z kamiennym wyrazem twarzy, ale w jego wzroku dostrzeglam lekkie rozbawienie. "Moze przypomina sobie, jak glupio wygladalam wtedy, pod slupem ogloszeniowym?" – pomyslalam.
Nieoczekiwany wyskok Marcina w jakis sposob zobowiazal nasze mamy do podjecia tej przypadkowo narzuconej znajomosci. Rozmawialy dosc banalnie i po stwierdzeniu, ze poczatek lata byl wyjatkowo udany, ustalily prognoze pogody na nastepny tydzien, zgodnie stwierdzajac, ze od swietej Anny zaczna sie z pewnoscia chlodniejsze wieczory. Potem utknely.
– A jak pani tu spedza czas? Nie nudno? – zwrocila sie do mnie matka Marcina. Zaprzeczylam.
– Mam tu znajomych. Chodzimy na wycieczki, na przystan, gramy w tenisa. Nie, ja sie nie nudze!
Dawalam Marcinowi szanse. Mogl teraz w naturalny sposob wlaczyc sie do naszej paczki. Wystarczylo male pytanie w rodzaju: "Czy moglbym sie wybrac kiedys z wami?" i to zalatwiloby sprawe. Ale on nie powiedzial ani slowa. Siedzial bokiem do stolika i przygladal sie moim sandalom. Nie wynikalo to bynajmniej z niesmialosci. W wyrazie jego twarzy, w postawie byla zwyczajna obojetnosc. Zreszta z jego zachowania, ze swobody, z jaka podawal ogien swojej matce, siegal po popielniczke, pil kawe, latwo bylo odczytac duze wyrobienie. Najwyrazniej Marcin nic nie chcial.
Przy pozegnaniu – wychodzilysmy pierwsze – mamy dokonczyly formalnosci wymienily oprocz grzecznosciowych formulek takze i swoje nazwiska.
– Dziwna jakas para… – stwierdzila mama, kiedy wolno szlysmy w strone domu – ona bardzo mila, on taki mrukowaty i posepny, jak chmura gradowa. W ogole sie nie odzywal, zauwazylas?
– A co mial mowic, mamo?
– No… mogl cos powiedziec do ciebie czy do mnie, ja wiem… byle co! Nie lubie takich ludzi, ktorzy robia laske, ze zyja!
W domu zastalysmy zabeczana Alusie.
– Co ci sie stalo? – przestraszyla sie mama.
– Poszlyscie sobie, a ja to co? Nie moglyscie mnie zawolac?
– Przeciez gralas w durnia!
– Przez cale zycie mam grac w durnia? – obruszyla sie.
– Na pewno przegralas i dlatego jestes zla! – domyslilam sie. – Jak nie umiesz przegrywac, to nie graj! – dorzucilam sentencjonalnie i scielac lozko zastanowilam sie, jaki by z tego sloganu moral wyciagnac dla siebie. Ostateczna decyzje pozostawilam na nastepny dzien. Mialam przeciez w mojej rozgrywce jeszcze jeden atut. Nie wiedzialam tylko, czy Marcin go dostrzegl…
Obudzilam sie z uczuciem niepokoju. Mama szykowala sniadanie, Alusia spod reki wyjadala jej gotowe kanapki.
– Bo ja sie strasznie spiesze, mamo! Idziemy na jagody! Moge wziac ten garnuszek? A co ty bedziesz robila?
– Umowilam sie na przystani z mama Miski. Mada, pojdziesz ze mna? Wyskakuj z tych betow, na co czekasz?
– Najchetniej zostalabym dzis w domu. Jestem troche zmeczona tym upalem.
Mama spojrzala na mnie z niedowierzaniem.
– Boli mnie glowa… – dodalam.
– Jak chcesz! Jezeli ci przejdzie, to przyjdz do mnie na przystan!
– Dobrze – zapewnilam skwapliwie – na pewno mi przejdzie, jak sobie troche poleze.
Mama przyniosla mi proszek od bolu glowy i sniadanie do lozka.
– Chcesz, zeby Miska do ciebie przyszla?
– Oj, nie… Moze usne? – podsunelam jej czolo do pocalowania.
– Goraczki to ty nie masz… – powiedziala mama z ulga.
Ala porwala garnuszek i wybiegla. Zamknelam oczy. Mama szybko zapakowala swoja torbe plazowa.
– Wzielas olejek?
– Wzielam.
– A okulary?
– Wzielam, spij!
Chcialam, zeby jak najszybciej wyszla i zeby nie wracala. Kiedy zamknela za soba drzwi, odczekalam chwile i jak szalona wyskoczylam z lozka. Umylam sie, ubralam i w blyskawicznym tempie sprzatnelam pokoj. Byla dziesiata. Dla zabicia czasu zaczelam rozwiazywac krzyzowke w "Przekroju". Uporalam sie z nia w pol godziny. Zmienilam uczesanie wracajac do niesmiertelnych kitek nad uszami. Napisalam list do babci Emilii. W chwili kiedy zaklejalam koperte, ktos zastukal do drzwi. Czulam, ze serce podskoczylo mi do gardla.
– Prosze!
Nie omylilam sie. Marcin wszedl do pokoju. A wiec dostrzegl moj atut!
– Odnosze zgube – powiedzial przesuwajac reka po wlosach – maly drobiazg zostawiony wczoraj na stoliku w Bistro… – patrzyl mi w oczy napastliwie, z usmiechem sowicie okraszonym ironia.
Najwyrazniej domyslil sie, ze niczego w Bistro nie zgubilam! Moj pierscionek, zostawiony tam celowo, srebrzyl sie jadowicie na jego wyciagnietej dloni.
– Nasze matki dosc wyraznie opisaly sobie domy, w ktorych mieszkaja. Dlatego trafilem!
Dlatego i ja na niego czekalam. W zyciu nie myslalam tak intensywnie, jak w tej chwili. Pierscionek wyjelam z torebki. Marcin nie widzial go na moim palcu nawet przez chwile. Nieznosne bylo to jego kpiace spojrzenie.
– Prosze bardzo. – Podszedl do mnie, ciagle trzymajac pierscionek na otwartej dloni. Usmiechnelam sie.
– To nie moj pierscionek. Bardzo zaluje, bo ladny…
Dlon zacisnela sie gwaltownie. Nasze role odwrocily sie. Nikczemna, teraz ja patrzylam na Marcina szyderczo. Przegralam pierscionek, ale wygralam partie… Oparlam sie plecami o szafe i czekalam. Nastepna kwestia nalezala do Marcina. Nie zazdroscilam mu. Suflera nie bylo.
– A… gdybym przymierzyl? Tak jak pantofelek Kopciuszka?
Wyciagnelam reke w jego strone. Marcin wsunal mi pierscionek na palec. Zatrzymal sie przy stawie. Marcin nie mogl wiedziec, ze nosilam go zawsze na malym palcu. Byl to srebrny pierscionek z duzym kwarcytem, ktory najlepiej wygladal na malym palcu!
– Trzeba szukac dalej! – rozesmialam sie. – Ja najwyrazniej jestem tylko niedobra siostra. Wsunal pierscionek do kieszeni.
– Mialem najlepsze intencje! – zapewnil,
– Nie watpie i dziekuje!
Marcin spojrzal w okno. Jaskrawilo sie tam niebo pieknego dnia.
– Nie szkoda pogody na siedzenie w domu? – spytal.
– Szkoda – przyznalam – i wlasnie ide na przystan.
– Ja takze ide na przystan, moze wyjdziemy razem?- zaproponowal gladko.
– Mozemy.
Zbyt wiele obiecywalam sobie po tej wspolnej drodze. Marcin szedl obok mnie, malomowny, z neurastenicznym spojrzeniem. Pozegnalismy sie przy wejsciu na przystan, nikt mnie z nim nie widzial, ani Ewka, ani Tomasz. I nikomu nie opowiedzialam o tej historii. Nawet Misce. Nastepny dzien nie przyniosl nic nowego. Dopiero w piatek spotkalam Marcina przy kiosku "Ruchu". Stal w olbrzymim ogonie po czasopisma. Skinal reka, kiedy zauwazyl, ze mam zamiar praworzadnie ustawic sie w kolejce.
– Ta pani stala za mna! – obwiescil gromko, na pewno nikt nie uwierzyl, ale jakos i nikt nie zaoponowal.
– Tu jest twoje miejsce, Mada! – powiedzial przesuwajac sie troche do przodu.
Po raz pierwszy zwrocil sie do mnie po imieniu. Kupil ostatni numer "Magazynu Polskiego", dla mnie juz zabraklo.
– Wez, jak przeczytasz, to mi oddasz – zaproponowal.
Wzielam. Wracajac usiedlismy na lawce, tej samej, na ktorej kiedys siedzialam z Miska. Automatycznie zaczelam przerzucac kartki "Magazynu" – i zatrzymalam sie przy ktoryms z artykulow. Marcin zajrzal do "Panoramy". Kiedy skonczylam czytac, ogarnely mnie refleksje: bo bylo tak zwyczajnie! Po prostu siedzac na lawce pod kosciolem przegladalismy prase, nie silac sie na zadne rozmowy. Postawilam na swoim i teraz spotykajac Marcina, bede mogla wolac spokojnie: "Czesc, Marcin! Co u ciebie?" A przeciez tylko o to mi chodzilo, o nic wiecej! Uparlam sie, ze go poznam i prosze bardzo – poznalam! Babcia Emilia powiedzialaby kategorycznie: "Uwazam sprawe za zalatwiona, koniec dyskusji!" Ale we mnie bylo ciagle jakies napiecie, coraz mniej satysfakcji, coraz wiecej lagodnej, spokojnej zyczliwosci dla Marcina. Trzepnal reka w plachte "Panoramy" i rozesmial sie.
– Spojrz! Fenomenalny dowcip! – podsunal mi do obejrzenia jakis rysunek.
Obejrzalam. Zegar na kosciele wydzwonil czwarta. Zlozylam pisma.
– Na czwarta umowilam sie na kortach. Ty grasz w tenisa, Marcin?
– Gram. Ale was jest straszna gromada. Nie lubie tego.
– Pustelnik?
– Pustelnik? – rozesmial sie. – Nie, po prostu nie mam na to ochoty. Moge cie odprowadzic, jezeli chcesz. Wstalismy. Marcin wzial moja rakiete.