Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna (книги онлайн без регистрации .txt) 📗
Do konca dnia chodzilam wsciekla. Ewie nie powiedzialam o spotkaniu w czytelni, ale Misce odraportowalam wszystko. Siedzialysmy po poludniu na lawce przed kosciolem i opalalysmy nogi.
– Cos ty sie tak na niego uparla? Podoba ci sie rzeczywiscie czy tylko tak na przekor wszystkiemu?
– Oj, Miska, jak mi sie moze podobac czy nie podobac chlopak, ktorego nie znam? Jasne, ze na przekor wszystkiemu!
– Swoja droga, jakie my jestesmy dziwne!
– zastanowila sie Miska. – Jak nam cos daja, to nie bierzemy, a jak tylko napotykamy trudnosci, zaraz ogarniaja nas mordercze apetyty. Nawet gdybysmy mialy zwymiotowac po konsumpcji.
– Tobie i daja,i masz apetyt!
– Mnie i daja, i mam apetyt… tak, ale wy sie bawicie, a ja nie moge!
– Ty juz musisz byc konsekwentna!
Miska rozesmiala sie.
– Och, jak dobrze, ze Piotr nie slyszy tego, co mowisz. Mada! Musialam mu dac slowo, ze nigdy w zyciu nie bede w stosunku do niego konsekwentna. Uwaza, ze ta chwila, kiedy zaczne byc konsekwentna, bedzie koncem naszej milosci.
– Moze w waszym przypadku… – zastanowilam sie- bo jest taki szczegolny. Ale w moim pojeciu te dwa uczucia sa nierozerwalne! Wydaje mi sie, ze kiedy pokocham kogos naprawde, od razu stane sie konsekwentna…
– Ja tez tak uwazam – zgodzila sie Miska – ale Piotr rozumuje ze swojego punktu widzenia. Boze, jak to paradoksalnie brzmi: jego punkt widzenia! A zreszta… Zastanowmy sie lepiej, co zrobic z tym calym Marcinem!
Ale po rozmowie z Miska odechcialo mi sie lamac naszego Parysa.
– Ech, chyba dam temu spokoj!
– Cos ty? Co ci szkodzi odrobina sportowej zaprawy! Wyobraz sobie mine Ewki i Tomka!
– Wyobrazalam sobie dosc dokladnie, kiedy weszlam do czytelni! Ale wiesz, Miska, wszystko to jest takie male i niewazne!
Po chwili jednak ogarnal mnie znowu duch walki. W nasza strone szedl Parys.
– Na Faulknera nie dal sie zlapac, wyciagaj nogi!- syknela Miska.
– Przezorniej bedzie, jezeli je schowam! Chociaz Tomulek stwierdzil, ze mi lydki wyszczuplaly. Miska, on siada na sasiedniej lawce… – mamrotalam cicho.
Marcin spojrzal na nas obojetnym wzrokiem, wyjal z kieszeni "Przeglad Sportowy".
– Kontempluje Walaska… – stwierdzilam – i Bogu dzieki! W gruncie rzeczy, gdyby nas zaczepil, powiedzialabym, ze nie uznaje takich znajomosci!
– O co ci wiec chodzi? Chcesz, zeby podszedl do ciebie z bukietem roz i wykrztusil lamiacym sie ze wzruszenia glosem: "O pani! Wybacz mi moja czelnosc…"
– Daj spokoj, Miska, bo on gotow uslyszec.
– Nic nie uslyszy, skarbie! Jest tak pochloniety prawym sierpowym Bendiga i bicepsami Jedrzejowskiego, ze nie zauwazy twoich lydek, nawet gdybys mu je polozyla na "Przegladzie Sportowym"!
– Sluchaj, zabieramy sie stad… – zdecydowalam. – Juz ja wymysle jakis sposob na niego! Ale glupiej cizi nie bede z siebie robic!
Miska wsunela na nogi klapki.
– Masz racje – zgodzila sie – rzecz nie jest twarzowa!
Przeszlysmy obok Marcina wpatrzone w wieze kosciola. Wieczorem mordowalam Faulknera. Z nudow. Mama zrobila sobie maseczke ze swiezych poziomek i siedziala przy stole upstrzona czerwonymi cetkami. Resztka waty zmywala emalie z paznokci. Przygladalam sie jej znad ksiazki.
– Za malo masz tej waty, mamo! Moze wyskoczyc do kiosku?
– Masz ochote przeleciec sie?
– Mam ochote pojsc po wate, jezeli jest ci potrzebna… – sprostowalam.
– Dziekuje, wytarczy mi to, co jest w domu. Mama wstala, zmyla z twarzy poziomki. Byla juz w pizamie, zwykle kladla sie wczesniej, odrabiajac caloroczne zaleglosci. Alusia grala w durnia u sasiadow z przeciwka. Halasliwy rechot jej paczki dobiegal do nas przez okno. I pomyslec, ze tak niedawno…
– Wiesz co… – powiedziala mama wyjmujac z szafy sukienke – pojdziemy sobie gdzies na herbate! We dwie! Co ty na to?
Z ulga zamknelam Faulknera.
– Pomysl jest.
– No! To ubieraj sie!
Nie uplynelo dziesiec minut, jak szlysmy juz w strone centrum Osady.
– Pojdziemy pod,,Parasole"! – zaproponowala mama.
Nie chcialam pod "Parasole". Oni wszyscy lubili tam zagladac od czasu do czasu, nie mialam ochoty na zadne spotkania.
– A moze lepiej do Bistro?
– Jak wolisz…
Zastanawialam sie niekiedy, jak ulozyloby sie to wszystko, gdybysmy tego wieczora nie poszly do Bistro. Moze tak samo, moze zupelnie inaczej. Ile wielkich spraw w zyciu czlowieka zalezy od malenkich, niedostrzegalnych nieomal decyzji?
Bistro bylo mala cukiernia polozona na uboczu Osady. A jednak przejsc obok niego musieli i ci, ktorzy wracali z kortow; i ci, ktorzy wracali znad jeziora. Dlatego pewnie bylo tam zawsze pelno, chociaz kawe podawano bardzo podla.
Zamowilysmy herbate.
– Tlok tu jak na odpuscie – powiedziala mama wyciagajac papierosy – ale lubie czasami posiedziec posrod zupelnie obcych ludzi, poobserwowac, posluchac… Spojrz, jaka wytworna jest ta pani, ktora weszla w tej chwili!
Rzeczywiscie. W drzwiach stala kobieta wyjatkowo ladna i wyjatkowo dobrze ubrana. Nie, nic w niej nie bylo udziwnionego, przeciwnie, kazdy szczegol jej ubrania uderzal prostota i to moze stanowilo zasadniczy kontrast z odwaznymi kolorami i fantazyjnym krojem sukienek, ktore mialy tu na sobie inne kobiety. Mama wpatrywala sie w nia jak urzeczona. Moze tamta spostrzegla to, moze znowu zagral przypadek. Przesunela sie miedzy stolikami i stanela przy naszym. Usmiechnela sie do mamy przepraszajaco.
– Czy moglabym przysiasc sie do pan? Taki tu tlok! Umowilam sie i musze chociaz zaczekac!
– Prosze bardzo – mama zdjela torbe z wolnego krzesla – na pewno nie bedzie nam pani przeszkadzac!
– Ja juz nawet nic nie bede zamawiac, zeby nie przedluzac sprawy! – zapewnila.
– Alez niech pani zamowi! My i tak niedlugo zwolnimy stolik i bedzie pani mogla tu zostac…
– Bardzo pani mila… – podziekowala.
Mama wygladala przy niej jak wrobelek. Szary, niepozorny. Wygladala, ale czy czula to? Zrobilo mi sie strasznie przykro, kiedy pomyslalam, ze mogla spostrzec to sama! Siedzialysmy we trzy nie mowiac ani slowa. Mama widac uznala to za krepujace, bo zapytala mnie banalnie:
– Nad czym tak rozmyslasz, Mada?
Rozesmialam sie, na pewno troche sztucznie.
– Prawde mowiac, myslalam o tobie!
– Powinna sie pani cieszyc! – powiedziala tamta.- To dobrze, jak corka mysli o matce…
Widac byla rozmowna z natury, bo zwrocila sie do mnie z pytaniem:
– Pani ma takie dziwne imie… a moze ja sie przeslyszalam?
– Mada, Magdalena!
– Ach, Magdalena! Skrot oryginalny! Sama go pani wymyslila?
– Nie. Mama.
– Ja poprosze dwie kawy! – zwrocila sie do kelnerki, a pozniej do mamy:
– Korzystam zatem z pani propozycji!
Nagle zauwazylam, ze ktos staje obok mnie. Podnioslam glowe i w pierwszej chwili nie moglam zrozumiec, co tu sie dzieje…
– Panie byly tak uprzejme i pozwolily mi usiasc…- powiedziala matka Marcina.
On sam, widac, nie mogl sie zorientowac, czy jestesmy znajomymi jego matki, czy tez kims zupelnie obcym. Zawahal sie wyraznie, ale na wszelki wypadek nachylil sie w kierunku mojej mamy ruchem, na ktory automatycznie zareagowala wyciagnieciem reki. Jakos to tak przezabawnie wypadlo! Wymamrotal swoje nazwisko, ktorego nie doslyszalam. Pozniej odwrocil sie w moja strone.
– Marcin! – powiedzial glosno.
– Magdalena! – odparlam strzelajac okiem w kierunku jego mamy. Spostrzegla to.
– Pani ma na imie Mada! Prawda, jak ladnie?
Skinal glowa z kamiennym wyrazem twarzy, ale w jego wzroku dostrzeglam lekkie rozbawienie. "Moze przypomina sobie, jak glupio wygladalam wtedy, pod slupem ogloszeniowym?" – pomyslalam.
Nieoczekiwany wyskok Marcina w jakis sposob zobowiazal nasze mamy do podjecia tej przypadkowo narzuconej znajomosci. Rozmawialy dosc banalnie i po stwierdzeniu, ze poczatek lata byl wyjatkowo udany, ustalily prognoze pogody na nastepny tydzien, zgodnie stwierdzajac, ze od swietej Anny zaczna sie z pewnoscia chlodniejsze wieczory. Potem utknely.