Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna (книги онлайн без регистрации .txt) 📗
– Cos ty sie tak zadekowal?
– Siadaj…
Stanal na wprost mnie, zaslaniajac moje miejsce od strony poczekalni. Ostroznie wyjal z kieszeni kurtki zatluszczony papier.
– Do matki byl telefon w czasie obiadu, rozumiesz? Wyszla i zdazylem poderwac tego siekanca…
Podal mi na papierze siekany kotlet, z jednej strony zaczerwieniony od buraczkow.
– To twoj kotlet?
– No pewnie, ze nie z mamy talerza! Wsuwaj, bo zaraz bedzie trzeba wchodzic na sale.
– Kiedy w ten sposob ty bedziesz glodny!
– Raz bede ja! Zreszta to tylko goly kotlet, bo nie mialem jak zabrac burakow!
Wzielam kotlet w palce i zjadlam. Bylo mi przykro nie dlatego, ze podjadalam Marcina. Bylo mi przykro, bo w tym momencie pomyslalam o swoim ojcu.
Najwiecej mial do zarzucenia tatusiowi Olo.
– Ja bym takiego faceta zniszczyl! Dlaczego twoja mama nie odda sprawy do sadu?
– Bo taka jest. Uwazam, ze ma racje!
– Ale oprocz racji ma prawo!
– Nie chce z niego korzystac! Uwaza, ze potrafi zarobic na nas sama i zarabia!
– Ja nie wiem… taki gosc, jak twoj tata, powinien… ech, jak sie ma dzieci, to sie ma obowiazki!
– No, to ty bedziesz wzorem cnot malzenskich!
– Jasne, ze bede! Jakbym sobie znalazl taka babke jak twoja matka, to bym jej podawal sniadanie do lozka w poniedzialki, srody i piatki!
Olo blakal sie teraz bez przydzialu. Jego Hania poznala jakiegos wybijajacego sie oszczepnika i ponad Olowe zalety postawila sprezyste bicepsy.
– Glupi, ale silny! – mawial o nim Olo zgryzliwie.
Przez kilka tygodni chodzil na cwiczenia kulturystyczne, pozniej zrezygnowal i ten czas poswiecil na moja matme.
– Kto by to pomyslal, ze mozna dobrnac do matury z wiedza matematyczna nie siegajaca ponad tabliczke mnozenia! – jeczal, kiedy zabieralam sie do rozwiazywania zadan z trygonometrii.
O Marcina pytal czesto, ale o ile dawniej komentowal zawsze moje odpowiedzi, o tyle teraz wysluchiwal ich uwaznie, bez przycinkow, moze nawet z pewnym zastanowieniem. Wyraznie ucieszyl sie historia z kotletem.
– To jest okay! Zrobilbym tak samo! Byla to pierwsza pochwala, ktorej Marcin doczekal sie od Ola.
– Taki kotlet to sie chyba pamieta do konca zycia, Mada! Tu jest przeciez sinus alfa! Sinus, uwazaj!
Ala wrocila do domu pod koniec lutego, ciagle jeszcze bardzo slaba, z noga uwieziona w gipsie. Bylysmy z mama przejete tym powrotem i chcialysmy sprawic jej mozliwie najwieksza ilosc niespodzianek. Nie tylko my zreszta. Wszyscy nasi najblizsi starali sie o to samo. Babcia Emilia przyslala dla Ali nowa koldre. Kolezanki ze szkoly i z druzyny zjawily sie tego dnia z malenkim radiem tranzystorowym, ktore kupily opodatkowujac na ten cel swoich rodzicow. Od kolezanek biurowych mamy Ala dostala longplaya Paula Anki, o ktorym marzyla. Wreszcie poznym wieczorem przyjechala pani Ewa z Olem. Przytaszczyli dziesiec butelek rumunskiego soku pomidorowego, kilka metrow ozdobnej slomianej maty i kosz kwiatow, w ktore Alka schowala twarz, zanim odwazyla sie spojrzec na Ola. Po koszmarnych szesciu tygodniach byla znowu razem z nami. Pomalu dom wracal do jakiej takiej stabilizacji. Zaczelysmy jadac, sypiac bez poprzedniej nerwowosci i dreczacego niepokoju. Moze to bylo brzydko z mojej strony, ze wykorzystalam moment, w ktorym mama miala dla mnie odrobine wdziecznosci. Ale to chyba ludzkie.
– Mamo – zapytalam ktoregos dnia – czy w niedziele moglby przyjsc tutaj Marcin?
Mama zmywala po kolacji, ja wycieralam naczynia.
– Oczywiscie! – odparla machinalnie. Dopiero po sekundzie jej reka, w ktorej trzymala talerz, znieruchomiala w powietrzu. Spojrzala na mnie.
– Jaki Marcin…? – zapytala gwaltownie.
– No, Marcin!
– Ten z Osady?
– Znam tylko jednego Marcina – wyjasnilam spokojnie.
Podsunela talerz pod strumien goracej wody i starannie myla go szczoteczka.
– Przeloz jeszcze marchewke do mniejszego garnuszka, Mada. Ten duzy bedzie potrzebny na mleko.
– Wiec jak, mamo?
Najwyrazniej chciala wzruszyc ramionami, ale powstrzymala ten gest w zalazku. Wygladal jak drgniecie.
– Przeciez juz powiedzialam!
– Wiec moze? – nie wierzylam wlasnym uszom.
– Tak. Mozesz poprosic go na niedziele.
– Dziekuje, mamo! Olo tez ma przyjechac! Ciesze sie!
Odrzucilam scierke i pognalam do naszego pokoju.
– Alka! Mama pozwolila mi zaprosic Marcina na niedziele!
– Chryste! Jak tego dokonalas!
– Nie wiem! Nie bylo problemu!
– Jutro przestawiamy graty! – zdecydowala natychmiast Ala.
Jezeli mialysmy z Alusia jakies wspolne hobby, bylo nim przestawianie mebli. Niekiedy robilysmy to z potrzeby, niekiedy z nudow, a spontanicznie – przed czyjas wizyta.
– Ale ja ci nie bede mogla duzo pomoc! – martwila sie Ala. – Moze sie chociaz Olo napatoczy! Proponuje, zebysmy postawily regal w ten sposob… spojrz! o, tak…
– Czekaj, skoncze wycierac i przyjde, to wszystko ustalimy. Pomysl tymczasem!
– Jestem zupelnie pewna – powiedziala mama, kiedy wrocilam do kuchni – ze Ala juz przesuwa tapczany…
– Prawie! – przyznalam. Mama rozesmiala sie.
– Niemozliwe jestescie! Niech ona tylko nie szaleje na tej jednej nodze! W jaki sposob zawiadomisz Marcina? Przeciez dzis jest juz piatek. Jutro?
– Tak. Zwykle spotykamy sie w drodze do szkoly. On do swojej budy idzie ta sama ulica… Mama pokrecila glowa.
– Chyba na tej zasadzie, ze wszystkie drogi prowadza do Rzymu… – zwatpila.
W sobote rano z obojetna mina zakomunikowalam Marcinowi: – Chcialabym, zebys przyszedl do mnie jutro o piatej!
– Jak to do ciebie?
– Do mnie. Wiesz przeciez, gdzie mieszkam?
– Mamy nie bedzie?
– Mojej mamy czesto nie ma w domu, ale wtedy nie zapraszam cie, Marcin! Moze zauwazyles?
– Och, ty jedzo! Nie zauwazylem… Uszy odmrozilem przez te twoje zasady!
– Nie podobaja ci sie?
– Hm… – rozesmial sie – podobaja mi sie… – powiedzial cichutko i rozwlekle. Zawsze mowil cichutko i rozwlekle rzeczy szczegolnie dla mnie mile.
– Wiec powiedzialas mamie, ze sie spotykamy? – zapytal.
– Powiedzmy. To bylo inaczej. Najwazniejsze, ze mozesz do mnie przyjsc?
Wychodzimy z konspiracji, Marcin! Jeszcze zostala tylko twoja matka…
– Moja matka wie juz od tygodni… – powiedzial Marcin sucho.
– I ty mowisz mi o tym dopiero teraz?
Spojrzal w bok na jezdnie, po ktorej przejezdzal rozlozysty plymuth.
– Marcin! – nalegalam,
– Tak, kochanie!
– Byla niezadowolona! Powiedz prawde? Twoja matka mnie nie lubi, ja wiem…
– Mylisz sie. Bardzo cie lubi. Och, Mada… nie morduj mnie! Wiesz… – westchnal z dziwna rezygnacja – wiesz, ja jestem bardzo zmeczony…
Przyjrzalam mu sie uwazniej i zauwazylam glebokie cienie pod oczyma i wyraznie wychudle policzki. Tak, jemu cos bylo…
– Masz przykrosci w domu… rozumiem…
– I znowu sie mylisz. W domu jest, jak bylo. Jestem zmeczony, bo zbyt wiele wzialem na swoj kark w budzie. Bede musial zrezygnowac z tego szeryfostwa i w ogole…
– Alez Marcin! Jeszcze tylko kilka miesiecy! Wytrzymasz przeciez… – wzielam go pod reke – ja taka jestem dumna, ze piastujesz ten urzad! Czuje sie jak jakas ministrowa albo zona premiera!
– Mada!
– Co? Nie podobal ci sie ten zart? – zapytalam.
– To nie byl zart – powiedzial Marcin.
– Nie byl. Rzeczywiscie czuje sie jak premierowa…
Zblizylismy sie do skrzyzowania, na ktorym rozdzielaly sie nasze drogi.
– O ktorej chcesz, zebym przyszedl?
– O piatej.
– Bede, ciao!
Przemeblowalysmy pokoj gruntownie.
– No! Zaden grat nie stoi na swoim miejscu! – stwierdzila Alka z zadowoleniem. – Wystrzalowy numer! Znowu nie bedziemy sie mogly znalezc w tym pokoju! Musimy jeszcze kiedys przelamac konserwatyzm mamy i przenicowac jej cele na wylot!
– Na to sie nie zgadzam – zawolala mama z kuchni – nie ma mowy!
– Mama! Jakie ty masz dlugie uszy! Moze ty jestes wilk?