Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna (книги онлайн без регистрации .txt) 📗
– Wiem… ale… sluchaj, ja coraz mniej rozumiem. O co ci chodzi?
Byl wyraznie speszony.
– Nie… to w takim razie drobiazg – wycofywal sie gwaltownie – w ogole jakas pomylka! Wyglupilem sie, rzecz jasna! Prosze cie, nie mow nawet o tym Marcinowi, byloby mu przykro. To nieporozumienie…
– Dobrze. Nie powiem.
Wojtek odwrocil sie w strone drzwi do toalety. W tej samej chwili Marcin wyszedl stamtad, zauwazyl nas.
– Ryby w umywalce, mozemy siedziec spokojnie. Wojtek spojrzal na zegarek.
– Ja to przyszedlem tu zbyt pochopnie – stwierdzil – o dwunastej musze byc w domu.
Marcin spojrzal najpierw na mnie, pozniej na niego.
– Co? Co wyscie? – zapytal niespokojnie.
– Alez nic! – zapewnilismy jednoczesnie, silac sie na swobodny ton.
Marcin byl zmartwiony.
– No, jak musisz, to nic sie nie poradzi! Zostalismy sami.
– Szkoda, ze musial pojsc. To rowny chlopak, chcialbym, zebys poznala go blizej. Wlasciwie to moj pierwszy prawdziwy przyjaciel, jakiego mam!
Zalowalam, ze Wojtek tego nie slyszy. To uspokoiloby jego obawy. Nie uspokajalo jednak moich.
– Opowiedz mi o nim troche wiecej! – poprosilam.
– Wiecej? Wiesz wszystko. Bardzo inteligentny chlopak.
Kusilo mnie.
– Kim jest jego ojciec? – zapytalam niby od niechcenia.
Marcin otworzyl usta, potem zamknal je. Spojrzal na mnie, lekko przechylajac glowe.
– Czemu raptem?
– Zawsze interesuja mnie koligacje rodzinne. Widac mam to po swojej babce. Ona byla z domu Zamoyska.
Marcin rozesmial sie. Byla w tym wyrazna ulga.
– Jego ojciec jest kapitanem MO.
– Znasz go? – zapytalam niewinnie.
– Tak – odparl krotko.
– A jaka jest jego matka?
– Nie znam jej. Mama widziala, ze polakierowalas paznokcie?
– Tak. Pozwolila mi. To prawie bezbarwna emalia.
Nagle zrobilo mi sie strasznie goraco. Czulam sie tak, jak dziecko, ktore zlozylo nieoczekiwanie dla siebie kilka czastek tajemniczej lamiglowki. Ale rysunek okazywal sie straszny! Dzieci nie lubia strasznych obrazkow. Potem snia im sie w nocy i dzieci krzycza przez sen. Wojtek Ligota bal sie, ze Marcin przyjazni sie z nim z wyrachowania. Marcin nie zna jego matki. Zna tylko ojca, ktory jest kapitanem MO. Ale moze poznal go w domu.
– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytalam, wyobrazajac sobie, ze jestem szalenie sprytna.
Marcin wzial szklanke z herbata w obydwie rece i pil malymi lykami. Przez caly czas patrzyl na mnie dziwnym wzrokiem.
– Uparta jestes – powiedzial miedzy jednym a drugim lykiem – ale obiecalem sobie solennie, ze nigdy ci nie sklamie. Nie, bywam u nich w domu.
Nie powiedzial nic wiecej, a ja nie moglam pytac. No, nie moglam. Niektore dzieci, widzac, ze obrazek jest zbyt straszny, nie ukladaja go do konca. Po prostu bawia sie czastkami lamiglowki. Bawia sie! Ale przeciez… przeciez dla mnie to nie byla zabawa! Patrzylam na Marcina i coraz dobitniej rozumialam, ze to nie byla zabawa. Marcin odstawil szklanke i automatycznym gestem okrecal ja na spodeczku. Przygladal sie ciemno-rudej herbacie i milczal. "Czemu nic nie chce mowic? – myslalam z rozpacza- dlaczego nie opowie mi wszystkiego? Co go powstrzymuje? Brak zaufania? Zal? Wstyd? Zapewne. Ale przeciez jest mi ciezko z tym! Jeszcze ciezej, niz gdybym wiedziala! Boi sie, ze odejde. Przeciez go kocham, wie, chociaz nigdy nie mowie mu o tym!" Nie zastanawialam sie dluzej.
– Nigdy nie byles mi taki bliski, jak w tej chwili… – powiedzialam.
Podniosl gwaltownie wzrok. Siegnal po moja dlon i szybkim ruchem zblizyl ja do swoich ust. Nie byl pierwszym mezczyzna, ktory pocalowal mnie w reke, ale po raz pierwszy zrozumialam, ze zaczynam byc dorosla.
Marcin zapalil papierosa. Rozejrzalam sie po Gongu. Dokola nas byl juz ten charakterystyczny, swiateczny nastroj. Ja takze ulegalam mu jeszcze przed godzina, kiedy zmarznieci stalismy z Marcinem w kolejce po karpie. Ale dobry nastroj jest jak balonik. Wystarczy drobne uklucie i juz po wszystkim.
Marcin poczekal ze mna na autobus. Wsiadlam, ale kiedy chcialam jeszcze popatrzec na niego przez okno, nic nie dojrzalam. Szyby byly oszronione. Od przystanku szlam do domu przez park. Byla cudowna pogoda, taka jaka najbardziej lubie w okresie swiat. Mama wybiegla do przedpokoju, kiedy uslyszala, ze wracam.
– Masz ryby? Swietnie! A juz sie balam, ze mozemy zostac bez ryb! Wiesz, Alusia kupila zupelnie niezla choinke, zobacz! Jest na balkonie! Nie dziwisz sie, ze jestem w domu? Zwolnilam sie! Wyobraz sobie! Tak mi sie udalo! Zdejmij buty, kochanie, zaciagnelam podloge! Co… Mada? Co ci sie stalo? No…? Malutka? Co sie stalo?
Nic sie nie stalo. Po prostu nie zdejmujac plaszcza, nie odkladajac siatki, podeszlam do mamy i wtulilam twarz w to najcudowniejsze miejsce mojego dziecinstwa, na jej ramieniu, przy jej cieplej szyi, przy jej wlosach pachnacych ziolowym szamponem. Przez otwarte do pokoju drzwi widzialam lsniaca posadzke i na wprost, za oknem balkonowym – zielona, gesta choinke.
Ja tego Ola na oczy nie widzialem. Owszem, Mada opowiadala mi o nim i na odleglosc chlopak wydawal sie nawet sympatyczny. A juz na pewno nie mial zlych intencji. Ale niezaleznie od intencji ludzie nie powinni wsadzac nosa w nie swoje sprawy, a juz na pewno nie powinni wsadzac go wtedy, kiedy nikt ich o to nie prosi. Olo wsadzil. Nie wiem, po co. Czy rzeczywiscie byla to dbalosc o Made, czy wscibstwo, czy tez drzemala w Olu dusza Sherlocka? I jeszcze gdyby przyszedl z tym wszystkim do mnie, rzecz wygladalaby inaczej. Ale on nie. On musial naokolutko, tak zeby niczego nie rozwiklac po prostu. Dlatego sadze, ze to Holmes obudzil sie w Olu pewnego styczniowego poranka.
Niewatpliwie, w okresie swiat musial rozmawiac z Mada o mnie. Bo niby skad? A Mada byla w zlym nastroju i byc moze odczuwala potrzebe zwierzen. Wybrala Ola. Prawie caly ten czas spedzili razem i to wtedy Mada musiala mu powtorzyc nasza rozmowe przy herbacie w Gongu. Byl tam z nami Wojtek Ligota, ale wyszedl nieco wczesniej. Mada spytala mnie nieoczekiwanie:
– Kim jest jego ojciec?
To bylo przeciez zupelnie blahe pytanie. Odpowiedz jednak nie od razu przeszla mi przez gardlo. Moze to spostrzegla.
– Czemu raptem? – usilowalem zbagatelizowac sprawe.
– Zawsze interesuja mnie koligacje rodzinne! – rozesmiala sie. – Widac mam to po swojej babce. Ona byla z domu Zamoyska.
– Jego ojciec jest kapitanem MO – odparlem troche uspokojony.
– Znasz go? – indagowala dalej i przez chwile podziwialem jej zdumiewajacy instynkt.
– Tak! – przyznalem.
– A jaka jest jego matka? – swidrowala Mada.
– Nie znam jej.
Potarla reka czolo i spostrzeglem blysk lakieru na jej paznokciach. Uczepilem sie tego.
– Mama widziala, ze polakierowalas paznokcie?
– Tak. Pozwolila mi. To prawie bezbarwna emalia.
Myslalem, ze przeszlo. Ale Mada siedziala ze sciagnietymi brwiami, skupiona. Zauwazylem, ze czai sie najwyrazniej. Rzeczywiscie tak bylo.
– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytala i badawcze spojrzenie, ktorym mnie obrzucila, swiadczylo o tym, ze pytanie bylo przemyslane. Ze moja odpowiedz byla wazna. Zawahalem sie. Moglem sklamac, powiedziec, ze bywam, ze po prostu nigdy nie trafilem na matke Wojtka, ze… och! mozna dlugo ciagnac tego rodzaju klamstwa, jezeli raz sie zacznie. Nie mialem ochoty zaczynac.
– Uparta jestes – powiedzialem, zeby dostrzegla, jak malo jest sprytna – ale obiecalem sobie solennie, ze nigdy ci nie sklamie. Nie bywam u nich w domu.
Wydawalo mi sie, ze teraz zacznie pytac, bo juz mogla pytac, ja sam nadalem jej te prawa, a sobie obowiazek odpowiedzi. Czekalem.
– Nigdy nie byles mi tak bliski, jak w tej chwili… – powiedziala bohatersko odrzucajac wszystkie znaki zapytania, ktore ja osaczaly.
Zapewne te rozmowe powtorzyla Olowi, znekana niepokojem.