Impresjonista - Kunzru Hari (читать книги онлайн регистрации .txt) 📗
O Boze.
Wszystkie jego slabosci. Wszystkie poprzednie mury. Nie bylyby konieczne, gdyby nie upadal tak nisko i tak czesto. Nie mial pojecia, jak widza go inni, i niezbyt go to obchodzilo. Liczylo sie tylko to, co widzi Bog. Andrew wiedzial, co widzi gigantyczne niebieskie oko. Dziurawe wiadro. Cieknacy worek ze skory.
Przez chwile rozwazal ulozenie cegiel w kwadracie. Zbudowac grobowiec i zamknac sie w nim. Nic takiego sie jednak nie stalo. Rozpacz jest jedna z rzeczy, ktore nie sa Bogu mile. Andrew zbudowal wiec mur do wysokosci oczu, przeniosl reszte swoich rzeczy do pokoju na poddaszu kosciola i zaczal obserwowac, jak Elspeth stacza sie do poziomu malp.
Mogl polozyc temu kres. Kazde z nich moglo to zrobic, wyprowadzajac sie albo wracajac do domu. Mogl narzucic jej swoja wole, odcinajac od pieniedzy przysylanych przez siostre (Susan i Petie wzbogacili sie na sieci aptek). A jednak cos ich przed tym powstrzymywalo. Zyjac po przeciwnych stronach muru, zawisli w stanie tymczasowosci. Odsuwali w czasie ostateczny koniec.
Po stronie Elspeth panowal ruch. Andrew ukradkiem obserwowal przychodzacych i wychodzacych, czasem z okien pokoiku na gorze, czasem stojac na palcach za murem. Teozofowie zawsze chodzili grupkami, jakby musieli trzymac sie razem. Choc ciagle widzial te same twarze, zawsze wystepowaly pod roznymi sztandarami. Cory Indii, Zakon Wschodzacego Slonca, Liga Uzdrowicieli, Liga Modlitwy, Braterstwo Sztuki. Tyle oszukanstwa. Tyle dezorientacji. Mezczyzni i kobiety Hindusi i Europejczycy. Wszyscy bezladnie przemieszani. Andrew nie wiedzial, jak Elspeth moze to zniesc.
Nigdy nie mial szerokich horyzontow, l nie byl z tego dumny. To oznaczalo, ze jego wiara jest chwiejna i slaba. Przez cale zycie zdawal sobie sprawe, ze gdyby wskazano mu droge tylko raz, bylby zgubiony. Dziwaczne misteria odbywajace sie po drugiej stronie muru to dzielo Szatana, tego byl pewien. Ale zawsze unikal nawet bardziej niewinnych form abstrakcji. Bezkres. Konglomerat. Roznorodnosc. Dla Andrew byly to jedynie inne okreslenia Watpliwosci.
A kiedy upadl, upadl naprawde nisko.
W chacie na zboczu wzgorza gdzies w Asamie migocze swiatlo. Przez szpary miedzy bambusowymi palami zolty plomien saczy sie na zewnatrz. Andrew krazy w srodku niespokojnie. Jego zlane potem nagie cialo pozostawilo na przescieradle brudny i mokry slad. Popija wode z dzbana na stole. Kleka do modlitwy. Pociera reka o reke, ostrymi paznokciami skrobie pokasana przez komary piers. Kazdy dotyk pali mu skore. Tropikalny klimat okazuje szatanska zlosliwosc. W upale i wilgoci Europa sie roztapia, a sluga bozy staje sie wrazliwym instrumentem – ociekajacym potem nagim cialem z falujacym i naprezonym kutasem. Andrew tarza sie po ziemi i jeczy. Ma dwadziescia cztery lata. Kiedy przychodzily takie noce, poddawal sie i w poczuciu winy recznie pozbywal sie problemu. Dzis zza drzwi dobiega jakis szmer. Ktos go obserwuje. Andrew przepasuje sie stara koszula i otwiera. Staje twarza w twarz z Sara, jedna z dziewczat z misji. Filigranowa, o twarzy kotki, przytyka obie dlonie do ust, by stlumic chichot. Nie ma na sobie sukienki z zadrukowanego perkalu, stroju obowiazujacego w misji, do ktorego noszenia on i Gavinowie nie moga przyuczyc swoich podopiecznych. Kuca. Spodniczka z trawy tanczy wokol jej talii. Ciezkie mosiezne kolczyki wisza w rozciagnietych uszach. Poza tym Sara jest naga. Oczy Andrew bladza po malych brodawkach jej piersi, wedruja w dol ku sromowi obramowanemu trawa. Nie wytrzymuje. Zaciska palce na ramieniu Sary i wciaga ja do srodka.
To stalo sie raz, drugi, trzeci. Czwartego razu nie bylo. Andrew poczul do siebie obrzydzenie. Musi z tym skonczyc. Przysiagl sobie, ze musi. Kalka miesiecy pozniej mala Sara toczy sie miedzy zabudowaniami misji, wygladzajac wyblakla rozowa sukienke na rosnacym brzuchu. Andrew jej unika. Gavinowie wiedza, ze nie jest zamezna, ale zlozyli to na karb jakiegos uchybienia z jej strony, jakiegos przypadkowego kontaktu poza misja, z kims z jej plemienia. To sie wymykalo europejskiemu rozumieniu. „A moze ona ma meza – glosno myslal ktoregos dnia pan Gavin. – Kogos, kto sie nie nawrocil”. Nie zauwazyl spojrzen rzucanych mlodemu Macfarlane’owi przez inne dziewczeta z misji. Nie mial pojecia, co slyszy jego mlody asystent, gdy lezy wieczorem na pryczy i modli sie, wpatrzony w lepka ciemnosc. Skrobanie do drzwi. Jak pazurki malych zwierzatek. Sara. I nie tylko ona. Wszystkie pragnely dostapic tej laski. Stac sie kobieta mlodego bialego kaplana.
Urodzila sie dziewczynka. Sara podniosla mala do gory, gdy ojciec mijal je wielkimi krokami. Nie mial smialosci spojrzec jej w oczy. Dziecko mialo jasna skore. Andrew pomyslal, ze Gavinowie musieli zwrocic na to uwage. Ale milczeli. Dziewczynka byla w misji przez caly czas. Bawila sie w piasku, klaskala pulchnymi raczkami. Oskarzala go.
Widzial wioski w sasiedztwie rozleglych plantacji herbaty, gdzie cale rodziny mieszanych dzieci ustawialy sie w szeregu, by popatrzec na przejezdzajacych misjonarzy. Chlopcy i dziewczynki w roznym wieku stali przed chatami, trzymajac sie za rece. Kazde z nich mialo zdradzajacy wszystko haczykowaty nos albo odstajace uszy zarzadcy plantacji, inzyniera czy naczelnego lekarza okregu. Szokujaca rozmowa z jakims mezczyzna w zatechlej palarni jednego z klubow w terenie. „Lzej spedzac samotne wieczory, no nie? Czy facet ma cos innego do roboty?”.
Ale nie on. On mial byc lepszy.
Postanowil walczyc. Rzucil sie w wir pracy, wpadl na pomysl budowy szpitala w misji. Cztery solidne sciany z cegly, wszystkie udogodnienia, budynek na tyle duzy, by zaspokoic potrzeby calego okregu. Jego mysli znalazly ujscie. Pewnego wieczoru odwiedzil go pan Gavin i zastal pod drzwiami dziewczeta. Trzy z nich zwiniete w klebek na werandzie jak male pieski. W srodku Macfarlane najniewinniej w swiecie pisal prosby o dotacje do przelozonych w Darjeelingu. Co one tam robily? Czy jego pomocnik urzadzil sobie harem? Mina protegowanego przekonala pana Gavina, ze nie jest tak zle, jak mu sie wydaje, niemniej jednak zle wrazenie pozostalo.
Ktoregos dnia dochodzi do nieuniknionej rozmowy. Jada po zaopatrzenie. Monsunowy deszcz scieka z szerokich rond kapeluszy, intensywny zapach zielonej dzungli wdziera sie w nozdrza. „To nie jest kraj dla samotnego mezczyzny. Byc moze nie to miejsce Bog ci przeznaczyl. Wracaj, Andrew. Znajdz sobie zone. Masz nasze pelne poparcie. Musze cie jednak uprzedzic, ze Towarzystwo Misyjne moze nie znalezc dla ciebie innego miejsca w gorach”.
Andrew upadl, ale sie nie poddal. Wrocil do Ojczyzny i zaczal zbierac fundusze na otwarcie wlasnej misji. Jego wytrwalosc zostala nagrodzona. W swej lasce Bog zeslal mu zone. Z wdziecznosci Andrew postanowil poddac sie probie, ciezkiej probie, by udowodnic, ze w pelni zasluzyl na ten dar. Ulozyl dokladny plan. Wejdzie miedzy nierzadnice, na swoj dom wybierze najbardziej zdeprawowane miejsce. Opierajac sie pokusie, udowodni wlasna sile i odkupi swa wine w oczach Pana. Kierowal nim ten sam impuls, ktory kaze mezczyznom dzwigac ciezary albo zglaszac sie podczas wojny na niebezpieczne misje. Nikogo sie nie radzil, nikt wiec nie zadal mu pytania, czy to rzeczywiscie hart ducha, czy raczej zwyczajne pragnienie ba-brania sie we wlasnych slabosciach.
Pojawila sie Elspeth. Szukajac odpowiednich slow, zadawala pytania w kosciele, po ktorym hulal wiatr. Otrzymal dotacje na misje w Bombaju. Oboje wydawali sie czescia jednej i tej samej calosci. Przestal byc bezwartosciowy. Skupil sie na realizacji duchowego celu i swiat mu sie odwzajemnil. Zawarli slub. Andrew kupil dwa bilety drugiej klasy na statek do Indii. Dopiero na miejscu, z rozhisteryzowana mloda zona w walacych sie murach domu przy Falkland Road, ocknal sie, wzial gleboki oddech i spojrzal na swoje przedsiewziecie z odpowiedniej perspektywy.
Prawde powiedziawszy, byl zagubiony. Nie wiedzial, co robic. Czul sie zupelnie jak tyle razy przedtem w Asamie. Potrzebowal przeciwnika, ciezkiej pracy, ktora pomoglaby mu dowiedziec sie czegos o sobie. Zamiast tego slizgal sie po powierzchni niczym machajacy rekami lyzwiarz, odpychany przez miasto broniace dostepu do swego wnetrza. Problem stanowili ludzie. Andrew potrzebowal ich do wykonania zadania, potrzebowal obiektu, na ktorym moglyby sie skupic jego duchowe wysilki. Tymczasem oni uparcie bronili sie przed asymilacja. Mezczyzni i kobiety Bombaju, pozbawieni widokow na zbawienie, patrzyli albo nie patrzyli na nauczajacego Andrew, zuli betel, przechodzili obok, rzucali uwagi, kazdym przejawem rozbawienia czy obojetnosci zdajac sie ostentacyjnie demonstrowac wlasna indywidualnosc. Jak mogli? To przeciez rojna Azja, gdzie jednostka sie nie liczy. Andrew krzyczal na ulicy na przestraszonych rikszarzy i czul, ze jego gniew jest odbiciem gniewu samego Boga. Odbieral to jako osobista zniewage. Rzecz byla tym bardziej irytujaca, ze ci ludzie niewolniczo sluzyli innym silom: pieniadzom, falszywym religiom i wlasnej tradycji, rzadzacym nimi bialym. Zastanawial sie, czy brak mu czegos, co maja inni, jakiegos organu decydujacego o sklonnosciach przywodczych.
A moze nalezal po prostu do posledniejszego gatunku bialych, ktorzy rozwodnili swa drogocenna krew.
Wszystko sie zazebilo. Obowiazek. Brak oparcia w misji. Sperma. Chichoczace tubylcze kobiety. Andrew chcial poznac dokladny ksztalt swego grzechu. Znalazl jego opis w naukowych opracowaniach. Andrew Macfarlane, osobnik o bialej skorze, falistych wlosach i sredniodlugiej glowie, spolkowal z Sara o skorze zoltawej i egzotycznej urodzie, dziewczyna jednak niefortunnie krotkoglowa. Ich corka byla odstepstwem. Osobnikiem o niejasnej przynaleznosci.
„W porownaniu z rodzicem reprezentujacym wyzsza rase dzieci wykazuja gorsze cechy. Mieszanie sie ras, jesli zachodzi powszechnie i w kazdym pokoleniu, nieuchronnie pociaga za soba obnizenie zdolnosci u nastepnych generacji. Efekt laczenia sie osobnikow roznych ras jest gorszy niz efekt laczenia sie dwoch osobnikow rasy wyzszej”. Kogo sprowadzil na ten swiat? Nie pamietal rysow twarzy tamtej dziewczynki. Powoli sie zacieraly, zastapione twarzyczkami dwoch synkow, ktorych narodzin nie skazil upadek ojca. Byli jego duma, choc czasem cena za to wydawala sie zbyt wysoka. Wyrzeczenie sie ciala zony bylo tortura. Mimo listu lekarza cos w zachowaniu Elspeth kazalo Andrew przypuszczac, ze i bez tego by sie odsunela. Falkland Road stala sie miejscem najezonym pulapkami.