Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred (читать бесплатно полные книги .TXT) 📗
NOCNY STRZAL
Byl wczesny ranek, gdy Hunter przywiodl przed werande piec osiodlanych wierzchowcow i jednego konia do objuczenia bagazem. Razem z bosmanem Nowickim wyniesli przygotowane juki ze sprzetem obozowym oraz zywnoscia, by je przytroczyc do uprzezy luzaka. Wkrotce wyszli z domu pozostali lowcy, uzbrojeni w karabiny i rewolwery.
– A gdzie jest Tomek? – zapytal Wilmowski nie widzac syna, ktory zazwyczaj pierwszy byl gotow do drogi.
– Gdzies stale teraz znika jak kamfora – zauwazyl Smuga zawieszajac karabin na pasie na leku siodla.
– Tomku! Tomku! Pospiesz sie! – zawolal Wilmowski.
– Po co to robic gwalt? Przeciez szkapy nam nie zwieja, a Tomkowi pewno nie sluzy kuchnia pana Browna – burknal bosman Nowicki wzruszajac niechetnie ramionami. – Moglbys pan, panie Hunter, wyklarowac swemu krajanowi, zeby troche oszczedzal korzeni. Taniej by go to kosztowalo i czlowiek moglby spokojnie siadac na szkape. Dziwic sie tu Tomkowi, kiedy ja sam czuje…
– A to co? Coz to za maskarada? Czys ty oszalal, chlopcze? – krzyknal Wilmowski, przerywajac wywody bosmana na temat sposobu przyrzadzania potraw.
Wszyscy spojrzeli w kierunku domu i ujrzeli Tomka ciagnacego na smyczy niezadowolonego Dinga. Mezczyzni jak na komende wybuchneli smiechem. Chlopiec i jego ulubieniec przedstawiali niecodzienny widok: Tomek ubrany byl w biala bluze i dlugie spodnie wpuszczone w wysokie sztylpy, pomalowane grubo bialym lakierem. Na glowie mial helm korkowy z opadajaca na kark muslinowa oslona. Z helmu wokol glowy swobodnie zwisaly futrzane ogonki. Spod zawinietych powyzej lokci rekawow bluzy opadaly na gole rece dlugie skrawki futerka. Dingo wygladal rownie dziwacznie. Nalozono mu specjalna uprzaz, do ktorej przytwierdzone byly futrzane ogonki, powiewajace jak choragiewki. Pies gniewnie spogladal na nie; wyraznie niezadowolony, nie chcial isc za chlopcem.
– Co to ma znaczyc. Tomku? – skarcil go ojciec. – Wszyscy czekamy na ciebie, a ty stroisz sobie zarty.
– Ha, wiec uwazacie, panowie, ze platam glupie figle – odparl Tomek urazony rozbawieniem towarzyszy. – No, no! Niech i tak bedzie! Ten sie smieje dobrze, kto sie smieje ostatni. Nie jestem jednak pewny, czy wkrotce nie zrobicie tego samego co ja!
– Coz to znowu za pomysl, moj synu? W jakim celu mielibysmy sie przebierac za straszydla? – zapytal Wilmowski.
– Zapomnieliscie widocznie, panowie, o tse-tse, ktorej lot jest bezdzwieczny, a ukaszenie zabojcze dla koni, wolow, owiec, psow i nawet dla najsilniejszych ludzi, panie bosmanie – odparl zjadliwie Tomek, specjalnie akcentujac wyrazy.
Przerwal na chwile, aby stwierdzic, jakie wrazenie wywarly jego slowa. Przesadny jak wiekszosc marynarzy, bosman przestal sie natychmiast smiac. Hunter rowniez spowaznial. Tomek chrzaknal zadowolony i dodal:
– Najlepsza ochrona przeciwko tse-tse jest bialy kolor ubrania, poniewaz ostrozna mucha nie lubi jasnego tla, na ktorym jest zbyt widoczna. Ogonki futrzane natomiast spelniaja doskonale role wachlarzy. W tym tez celu krajowcy stroja sie w nie wedlug zapewnien pana Smugi, ktory chyba dobrze wie, co mowi.
– Latwo odgadnac, ze nasluchales sie jakichs bzdurnych opowiadan. Oj, Tomku, kiedy ty wreszcie spowazniejesz? – powiedzial ojciec.
Smuga, ubawiony wyjasnieniami chlopca, usmiechnal sie dyskretnie, a bosman rzekl pojednawczo:
– Ostatecznie nie ma znow z czego tak sie smiac. Pamietam jeszcze ze szkoly, ze i z Kopernika wszyscy najpierw szydzili. Moze ten chlopak kapuje sie niezle na rzeczy? Kazdy pedrak ma swoj rozum…
– Szkoda teraz czasu na sprzeczanie sie o glupstwa – zakonczyl rozmowe Wilmowski. – Spusc, Tomku, psa ze smyczy i siadaj na konia. Dingo na pewno zaraz zapomni o swoim stroju i pobiegnie za nami.
Tomek odpial obroze. Nie spieszac sie wsiadl na wierzchowca. Ruszyli stepa z miejsca. Dingo wstrzasnal kilka razy grzbietem, lecz nie mogac sie pozbyc niewygodnej uprzezy, szczeknal chrapliwie, po czym pogonil za lowcami.
Wkrotce podroznicy zostawili daleko za soba plantacje kawy oraz lany porosle kukurydza i bananowcami. Po dwoch godzinach wjechali w kraj o charakterze stepowo-pustynnym. W poludnie, to jest w czasie najintensywniejszego dzialania slonca, zatrzymali sie na dluzszy postoj. Szczery step nie dawal mozliwosci schronienia przed upalem, rozbito wiec namioty, w ktorych mozna bylo zaznac troche cienia.
Po krotkim wypoczynku lowcy znow dosiedli koni. Okolica z wolna zmieniala wyglad. Teren stawal sie pagorkowaty, pozniej gorzysto-skalny. Niebawem konie wkroczyly na waska, pnaca sie w gore sciezke, ktora biegla grzbietem nad przepascistym stokiem. Zatrzymali sie dopiero na szczycie przeleczy. U jej stop rozciagala sie rownina, otoczona ze wszystkich stron skalistymi wzgorzami. Wokol przewazala plowa barwa stepu, miejscami tylko zielenily sie krzewy lub ciemnialy geste zarosla. Pasma wysokich drzew, jakby zielone wstegi, znaczyly lozyska rzeczulek. Jak sie pozniej okazalo, niektore z nich byly zupelnie wyschle, podczas gdy w innych jeszcze dosc gleboka woda plynela wartkim strumieniem.
Lowcy pognali konie. Zjechali zboczem w dol, wypatrujac z daleka miejsca na nocleg. Zatrzymali sie na brzegu rzeczulki. Tomek z ochota pomagal przy rozbijaniu obozu i zbieraniu chrustu na ognisko. Nie brakowalo tutaj opalu; skaliste brzegi porastala gestwina drzew akacjowych.
Nadszedl gwiezdzisty, chlodny wieczor, totez lowcy wydobyli z jukow grube, welniane koce. Na protesty Tomka, ze smiesznie byloby przykrywac sie nimi w Afryce Rownikowej, ojciec wyjasnil mu krotko:
– Chociaz, jak slusznie twierdzisz, jestesmy niemal na rowniku, znajdujemy sie jednoczesnie na wysokosci dwoch tysiecy metrow nad poziomem morza. Z tego wzgledu noce tu sa dosc chlodne, o czym przekonasz sie wkrotce.
Postanowiono czuwac w nocy na zmiane: Poniewaz Tomek stanowczo nie zgodzil sie na wylaczenie go z czat, wyznaczono mu najwczesniejszy dyzur. Zaraz po kolacji udal sie do namiotu na krotki wypoczynek. Zdawalo mu sie, ze zaledwie zdazyl przymknac powieki, gdy poczul potrzasniecie za ramie. Przebudzil sie natychmiast i zapytal:
– Czy mam juz wstac na czaty?
– Czas stanac na posterunku – przytaknal Hunter, ktory podczas wyprawy pelnil jednoczesnie funkcje przewodnika i oboznego. – Wszyscy polozyli sie juz spac. Masz zegarek? To dobrze, teraz dochodzi dziesiata. O dwunastej zbudzisz pana Smuge. Chodz!
Tomek wygrzebal sie spod moskitiery; za nim wyskoczyl Dingo. Chlopiec przypasal rewolwer i wzial do rak sztucer.
– Juz jestem gotow – oznajmil wychodzac z namiotu.
– Chlodno ci bedzie – ostrzegl tropiciel. – Moze nalozysz cos cieplejszego?
– Rozgrzeje sie obchodzac oboz dookola. Co nalezy do moich obowiazkow?
– Dorzucaj chrustu do ognia, zeby nie wygasl, i dobrze nasluchuj. W poblizu znajduje sie wodopoj zwierzat, ale one sie nie zbliza do plonacego ogniska. Gdyby cokolwiek wydalo ci sie podejrzane, zbudzisz ktoregos z nas. Nie bedziesz sie bal czuwac w pojedynke?
– Nie, prosze pana. Australijczyk Tony nauczyl mnie nie bac sie puszczy. Juz w Australii odbywalem samotne nocne wedrowki. Bardzo lubilem tropic na wlasna reke niedzwiadki koala.
Hunter uwaznie spojrzal na Tomka. Ku swemu zdziwieniu nie ujrzal w nim podniecenia czy strachu, co byloby w jego wieku zrozumiale. Usmiechnal sie nieznacznie widzac marsowa mine chlopca i powiedzial:
– Dobranoc!
– Dobranoc panu! – odparl Tomek, sprawdzajac uwaznie zamek sztucera.
Hunter znikl w pobliskim namiocie, ktory dzielil z bosmanem Nowickim.
– Jak sie spisuje nasz mikrus? – zapytal marynarz.
– Jak stary wyga – poinformowal tropiciel.
– Byczy kumpel, mowie panu, ale chyba bedziemy trzymali wachte razem z nim?
– O tej porze zazwyczaj nic sie na stepie nie dzieje, obiecalem jednak panu Wilmowskiemu, ze zaopiekuje sie chlopcem. Znajdujemy sie w poblizu terenow zamieszkalych przez Masajow. Lepiej wiec wiedziec, co w trawie piszczy.
– Dobra, czuwajmy wiec razem i zerkajmy przez dziurke na pedraka – zakonczyl bosman, siadajac na skladanym krzeselku przy otworze namiotu.
Tymczasem Tomek nie domyslal sie nawet podstepu przyjaciol. Spojrzal w ciemny step i odetchnal radosnie pelna piersia. Przez chwile delektowal sie zdrowym, orzezwiajacym powietrzem, po czym ostroznym, powolnym krokiem zaczal spacerowac wokol obozu. Pod prawa pacha trzymal gotowy do strzalu sztucer. Obok Tomka szedl bezszelestnie Dingo strzygac uszami. Wkrotce jednak chlopcu sprzykrzylo sie obchodzenie obozu. Sprawdzil wiec, czy konie dobrze sa przywiazane do wbitych w ziemie palikow, dorzucil chrustu do ogniska i usiadl przy nim. Dingo polozyl sie obok, opierajac leb na lapach. Mijal kwadrans za kwadransem. Wokol panowala cisza. Nagle Dingo uniosl glowe, zastrzygl uszami i pytajaco spojrzal na Tomka. Chlopiec uspokoil go ruchem dloni. W pobliskich krzewach rozlegl sie jakby jekliwy smiech. Tomek poprawil sztucer spoczywajacy na jego podwinietych nogach i polozyl palec na spuscie.
“To na pewno hiena19 [19 Do hien wlasciwych (Hyaenide) nalezy niewiele gatunkow zywiacych sie prawie wylacznie padlina. Hiena cetkowana (Crocotta crocuta) zamieszkuje Afryke (tereny na poludnie od Sahary). Obok niej wystepuje w niektorych okolicach hiena pregowana (Hyaena hyaena). Dawniej zyla w Europie krewniaczka hieny cetkowanej – hiena jaskiniowa (Hyaena spelaea). W Afryce Poludniowej wystepuje hiena brunatna (Hyaena brunnea), mniejsza od swoich krewniaczek, ktora zywi sie glownie padlina wyrzucona z morza. Wszystkie hieny sa nocnymi, czesto stadnie zyjacymi zwierzetami. Wystepuja w Afryce oraz w poludniowo-zachodniej Azji. Glos ich przypomina okropny smiech, maja nieladny chod i wydaja nieprzyjemna won.]” – pomyslal. Zaraz przypomnialo mu sie polowanie na dzikie psy dingo w Australii. Skowyt ich jednak brzmial wtedy jak skarga upiora, podczas gdy hiena po prostu smiala sie nieprzyjemnie.
Przez chwile zastanawial sie, czy nie powinien obudzic Huntera, lecz zaraz odrzucil te mysl. Przeciez tchorzliwa hiena nie odwazy sie zaatakowac ludzi w obozie. W ostatecznosci latwo bedzie ja sploszyc. Gdyby zas podeszla zbyt blisko, mialby wspaniala okazje do strzalu. Hieny z natury sa bardzo tchorzliwe, lecz glod moze pobudzic je do niewiarygodnej zuchwalosci.