Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred (читаем полную версию книг бесплатно txt) 📗
*
Nowicki powoli wracal do zdrowia. Lezal w lozku hotelowym z kompresami na oczach. Przy nim siedziala Sally z zaczerwienionymi oczyma. Kiedy marynarz zasypial, poplakiwala z cicha. Byla kompletnie rozbita. Gdyby nie Patryk, ktory z uporem i dziecinnym entuzjazmem zmuszal ja do rozmow i spacerow, calkiem zamknelaby sie w sobie. Chwilami odzyskiwala dawny wigor i wtedy chciala uczestniczyc w ratunkowych wyprawach. Gdzies jechac, pedzic, cos robic. Potem jednak wracalo przygnebienie.
Za to Nowickiego, jak sie wydawalo, nie opuszczala nadzieja. Mimo swojego trudnego i niepewnego polozenia, mimo dotkliwego poczucia straty z powodu nieobecnosci Tomka, bywal ozywiony, a nawet tryskal humorem i po swojemu zartowal, zwlaszcza w obecnosci Sally. Gdy zostawal sam, popadal w przygnebienie, po ktorym nastepowaly ataki wewnetrznej wscieklosci i buntu. Wstawal wowczas z lozka i chodzil po pokoju, obijajac sie o meble, zanim nauczyl sie ich polozenia na pamiec. Zaciskal az do drzenia dlonie, a jego twarz wykrzywiala nienawisc. Unieruchomienie przez chorobe, tak bardzo sprzeczne z jego ruchliwa natura, sprawialo, ze cierpial istne katusze. Gdy jednak proponowano mu spacer w poblizu hotelu, niezmiennie odmawial.
– Warszawiak nie bedzie robil z siebie widowiska! – mowil przez zacisniete w uporze zeby.
Meczyl sie, zamkniety i chory, poddany przemoznej, nie zaznanej dotad nienawisci. I o ile wszystkim chodzilo o “zelaznego faraona”, b tyle on pragnal raz jeszcze zmierzyc sie z czlowiekiem z korbaczem, z Harrym. Wierzyl, ze kiedy go pokona, karta sie odwroci i odnajda Tomka. Ledwie wytrzymywal w dusznym hotelowym pokoju. Wkrotce tez poprosil, jak tylko poczul sie lepiej, by go przeprowadzono “do tych liliputow naprzeciw”, jak okreslal Kolosy Memnona, u stop ktorych lezal oboz. Tam mogl przebywac czesciej na swiezym powietrzu, powoli odzyskujac sily i zdolnosc widzenia. A wraz z tym rosla w nim nadzieja. Nadzieja, ze wszystko dobrze sie skonczy. Tak jak zawsze dotad sie konczylo!
Smuga jadl w milczeniu. Za chwile wyruszal z Rasulem znowu do Medinet Habu, by wraz z koptyjskim mnichem objechac siedziby Koptow na poludniowym zachodzie. Twarz mial spokojna. Jedynie na dnie oczu czail sie gniew. Mial dosc Egiptu. Jakies fatum przesladowalo go tutaj. Drugi jego pobyt konczyl sie dramatem. Przed laty towarzyszyla mu smierc, a dzis…? Czy odnajda Tomka? Chociaz nie byl przesadny, zaczynala go nekac mysl o zemscie faraona. Dla nich zreszta zemsta konkretnego czlowieka, “zelaznego faraona”, byla straszliwa. Tylko dlaczego ten czlowiek wybral najlepszego z nich, wlasnie Tomka?
Smuga od dawna kochal Tomka jak syna, choc nigdy tego nie okazywal. Nie bylo zreszta okazji i potrzeby. A teraz zaczynal tego zalowac, bo tracil nadzieje, ze go jeszcze zobaczy zywego.
– Ruszasz?! – ni to spytal, ni stwierdzil Nowicki, przerywajac dreczace milczenie.
– To juz chyba ostatnia wyprawa – odrzekl Smuga, a Sally i Nowicki nie wiedzieli, czy ma na mysli: poszukiwania na pustyni czy ich dotychczasowy tryb zycia.
– Tak – szepnela cicho Sally. – Wracajmy do domu. Nie mamy juz tu czego szukac.
Nowicki jak na komende zerwal sie z lozka.
– Alez, sikorko… – zaczal, ale wyreczyl go Smuga.
– Wrocimy do domu, gdy wyrownamy rachunki z “faraonem” – powiedzial z tym swoim budzacym respekt, niewzruszonym spokojem.
– Jesli nie znajdziemy Tomka…
Przez chwile milczal. A potem dodal cichym, przerazajaco kontrastujacym z trescia jego slow, tonem:
– Wiesz, Sally, gdyby teraz stanal przede mna ow “zelazny faraon”, to zastrzelilbym go z zimna krwia, a potem spokojnie skonczyl posilek.
Przechylil lekko talerz, wybierajac lyzka reszte zupy. Potem wstal. Sally placzac, wtulila mu sie w ramiona.
– Tak! Odnajdziemy go! Odnajdziemy! – szeptala, a oni nie wiedzieli, czy ma na mysli meza, czy “faraona”.
Tak zastal ich Rasul. Obaj ze Smuga wskoczyli na konie. Szybko dojechali do Medinet Habu, gdzie funkcje przewodnika objal koptyjski mnich. Koptowie byli zyczliwi i rozmowni. Niczego jednak nie wiedzieli. Abeer jeszcze raz wypytal dokladnie czlowieka, ktory byl swiadkiem porwania Nowickiego, Tomka i Patryka. Potwierdzil on, ze napastnicy byli konno.
– Ale dwoch na wielbladach – dodal. – I jeden z nich trzymal w reku dlugi bicz.
Potwierdzilo to jedynie relacje Nowickiego, ze jednym z porywaczy byl Harry.
– Moze jednak widziales ich twarze? – spytal Smuga.
– Wszyscy byli zamaskowani – stanowczo zaprzeczyl Kopt.
Przed noca zostawili koptyjskiego duchownego w ostatniej z odwiedzanych wiosek, nie przyjmujac zaproszenia na nocleg. Ruszyli w droge powrotna przez pustynie w blasku pochodni. Prowadzil Rasul. Noc byla jasna, a piasek w blasku ksiezyca wydawal sie czerwieniec. W ciszy zaskowyczal szakal, zawtorowal mu drugi. Droge przebiegl pustynny lisek. Jechali w milczeniu. Konie brnely ciezko przez pustynie. Nad ranem byli juz blisko Medinet Habu. Nagle konie zaparskaly i gwaltownie odskoczyly w bok. Rasul z trudem utrzymal sie w siodle. Smuga, doskonaly jezdziec, szybko opanowal zwierze i zeskoczyl na piasek.
– Czegos sie przestraszyly – powiedzial.
Podal cugle Rasulowi, rozejrzal sie i zmartwial. W piasku tkwily dwie ludzkie czaszki patrzace pustymi oczodolami na wschod. Smuga upadl na kolana. Po raz pierwszy w zyciu przez chwile nie byl w stanie wykonac jakiegokolwiek ruchu, bo po raz pierwszy pomyslal o tym spotkaniu jak o znaku, o zlej wrozbie. Po powrocie do obozu nie powiedzial o czaszkach ani slowa.