Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred (читаем полную версию книг бесплатно txt) 📗
*
Niemal w tym samym czasie to samo wspomnienie ciazylo innemu czlowiekowi. Jusuf Medhat el Hadz, szejk niewielkiej wioski opodal Al-Fajjum, takze raz jeszcze wazyl wszystkie racje. Byl wowczas nadirem jednego z obwodow w delcie Nilu, z urzedu odpowiedzialnym za to fatalne polowanie. Mogl probowac zdobyc sie na sprzeciw, choc wiadomo bylo, ze sprzeciw bylby bezskuteczny. Ale wierzyl czlowiekowi, ktory mial je poprowadzic. Uznal pozniej, ze ow czlowiek go zawiodl.
Po wydarzeniu, ktore rozdzielilo ich skuteczniej niz lata, mial teraz spojrzec w twarz przyjazni, odrzuconej niegdys w gescie rozpaczy i pogardy. Czekal na to w rozterce i, podobnie jak Smuga, ponownie wazyl wszelkie racje.
Jusuf Medhat el Hadz nie wiedzial, jak przyjac w swym domu dawnego przyjaciela. Myslal juz tylko, ze slonce swiecilo wtedy tak jak i dzisiaj…
Abeer, Smuga i Wilmowski zatrzymali sie w Al-Fajjum w znanym Abeerowi hotelu. Nazajutrz wyruszyli do wioski. Dotarli tam tuz przed pora sjesty. Powoli przejechali przez plac, mineli kobiete pedzaca obladowanego osla, chlopca spieszacego gdzies na wielbladzie… Zatrzymali sie u progu okazalego, bardziej moze od innych zadbanego domu. Zsiedli z wielbladow. Gospodarz czekal ich w progu. Wilmowski przyjrzal mu sie uwaznie. Postawny, wysoki, ubrany w biala galabije, o szlachetnych rysach twarzy. Kruczoczarne, geste, krecone wlosy i siwiejaca waska brodka dodawaly mu powagi. Czekal w milczeniu.
– Witaj… – zwrocil sie do Smugi i z lekka ironia dodal – effendi [95] Witajcie, panowie! – swobodnie szerokim gestem zaprosil ich do srodka.
Rozmowa, mimo wysilkow Abeera, nie kleila sie. I Smuga i Jusuf omijali drazliwy temat, jakby lekali sie go poruszyc. Zaczal wreszcie Smuga:
– Minelo kilka lat, odkad opuscilem ten kraj.
– Pamietam – odrzekl Jusuf.
– Wezwal mnie brat. Umieral – wyjasnil Smuga.
– Wiem, co to znaczy, gdy umiera ktos bliski. I niespodziewanie.
– Wiemy wiec obaj. Przylaczyl sie do nich Abeer.
– Wasze serca drza – powiedzial uroczyscie. – Niech rozmowa zlagodzi ich drzenie i bedzie kojacym balsamem na rany. Zostawimy was samych.
Spacerowali z Wilmowskim wzdluz kanalu nawadniajacego pola konopi i lnu.
– Przedtem uprawiano konopie tylko jako srodek odurzajacy – wyjasnil Abeer. – Muhammad Ali nakazal powszechna ich uprawe, bo brakowalo zagli dla floty. A poniewaz nie bylo takze drewna na okrety, kazal sadzic akacje. Przemieszane sa tutaj z palmami i drzewami oliwnymi. W samym tylko Al-Fajjum zasadzono trzydziesci tysiecy oliwek.
Kiedy wrocili, Smuga przekazywal w rece Jusufa uzde swojego wielblada. W Al-Fajjum kupili dla niego nowa kosztowna uprzaz i siodlo. Zwierze bylo mlode i wygladalo pieknie.
– Niech ten dar przypomina zyczliwosc i sile przyjazni – mowil wlasnie Smuga.
– Stara madrosc powiada, ze “wielblad nigdy nie zapomina krzywdy” – usmiechnal sie Jusuf. – Dobrze, ze czlowiek nie jest wielbladem… Dzis zyskalem wielblada i odzyskalem przyjaciela.
Posadzil zwierze na ziemi i dosiadl go. Objechal wolno, majestatycznie podworze.
– Swietny, mlody dromader. Bedzie wiele lat sluzyl w moim domu. Teraz dopiero rozluznila sie atmosfera. Rozmawiali swobodnie, zartujac. O polityce, rodzinie, o starych czasach…
– Co porabiaja twoi synowie? – spytal Smuga. Jusuf usmiechnal sie.
– Porzekadlo glosi, ze wielblad ma swoje sprawy, a poganiacz swoje… Maja swoje sprawy. Obaj sa razem, ale daleko. Wybrali trudne zycie. Mieszkaja w Asuanie i prowadza karawany w gore Nilu. Do Sudanu i dalej… Serce ojca jest czasem bardzo niespokojne…
– Moze Allach skieruje nasze kroki w tamte strony – powiedzial Abeer.
– Wybieracie sie az tak daleko?
– Moze tak, moze nie… Do Luksoru na pewno. Szukamy zlodziei okradajacych grobowce – wyjasnil Smuga.
– Hm… To trudne… ale madrzy ludzie w Egipcie powiadaja, ze kto ma glowe na karku, ten i czapke zdobedzie.
– Ale fez zdobi tylko twoja szlachetna glowe… – zasmial sie Smuga. – Niewiele jeszcze wiemy, choc to i owo slyszelismy.
– Jak mowia medrcy, zanim zdecydujesz sie na jakis krok, sprawdz, czy masz nogi… Co juz wiecie?
Opowiedzieli mu wszystko. Dlugo milczal, zanim odpowiedzial.
– Al-Habiszi, aleksandryjski kupiec, to uczciwy czlowiek. Jesli kazal szukac w Kairze, to cenna wskazowka… Ale, dobrze, ze tutaj jestescie. Nawet tu docieraja rozne wiesci. Nie spieszy sie ten, kto chce osiagnac swoj cel. Szajka jest dobrze zorganizowana. Sprobujcie szukac w wioskach kolo Teb i wsrod tamtejszych handlarzy. Lecz to poczatek, rece calej tej bandy, a musza byc i nogi. Kto i do jakiego portu dostarcza towar? Jesli nie do Aleksandrii, to gdzie? Moze to byc Port Said, a moze ktorys mniejszy… No i wreszcie glowa: ta z pewnoscia jest w Kairze…
– A “faraon”? – spytal Abeer.
– Chyba nikt wazny, chociaz moze duzo wiedziec – odrzekl Jusuf. I po chwili milczenia dorzucil:
– Wedlug mnie to posrednik. Zamyslili sie.
– Dziwie sie – podjal rozmowe Jusuf – ze Ahmad al-Said, czlowiek bardzo bliski kedywowi, o niczym nie wie. Nie ufalbym mu.
– Dlaczego? – rzeczowo zapytal Smuga.
– Coz, moze to tylko zle przeczucie. Ale mowia o nim, ze dla interesu gotow jest osla w ogon calowac!
Ostatnie slowa Jusufa, zaniepokoily ich bardzo. Postanowili jak najszybciej wracac do Al-Fajjum. Smuga staral sie przypomniec sobie szczegoly rozmowy z urzednikiem kedywa. Czy Ahmad ukryl cos przed nimi? Z czym mogli sie przed nim zdradzic? Od odpowiedzi zalezalo wiele. Tomek i Sally mogli byc w niebezpieczenstwie!
[95] Effendi (ar.) – zwrot grzecznosciowy.