Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred (читаем полную версию книг бесплатно txt) 📗
– Co czeka nas tutaj? – pomyslala w koncu i znowu zobaczyla przeslonieta klebami fajkowego dymu twarz Smugi.
Na wschodzie tymczasem zazolcil sie horyzont i ku gorze, zza pustynnych, skalistych szczytow wystrzelily rozowe smugi odbite w lustrzanych wodach Nilu. Zza wzniesien wylonila sie sloneczna kula. Sally wyszeptala slowa modlitwy przypisywanej Echnatonowi:
Ojcze nasz – Dysku Zloty i Zywy -
Daj sily dzieciom twoim,
Wloz im w prawice miecz,
Ktory zniweczy zlo
I obdarzy lud wszechswiata miloscia
– O czym tak marzysz, sikorko? – przerwal jej z nagla Nowicki, ktory wstal wczesnie, by przyrzadzic sniadanie. Z powaga pelnil funkcje kucharza, perorujac przy tym, z wlasciwa sobie swada:
– Kiedys z majtka awansowalem na bosmana, potem zrobili mnie kapitanem. Nie tak dawno otrzymalem nominacje na generala. Trzeba umiec spadac z gory. Przyszedl czas degradacji, to przyszedl! Sprzedalem jacht i mam za swoje, zostalem lokajem!
Ostatnie do czego by sie przyznal to fakt, ze bardzo lubil przyrzadzac rozne potrawy. A teraz postanowil przygotowac typowo arabski posilek. Wyciagnal z kafassach [89] naczynia kuchenne i wyjal z zapasow jadane tutaj do wszelkich potraw chlebki baladi, ktore przypominalyby placki, gdyby placki skladaly sie jedynie z twardej skory. W kuchni juz od wczoraj na wolnym ogniu gotowal sie bob z dodatkiem marchwi, cebulki i pomidorow. Bob przypominal gesta kasze rozgotowana z mlekiem. Nowicki sprobowal i skrzywil sie.
– Trzeba doprawic – powiedzial do Sally i zaczal dodawac do potrawy sol, pieprz, sok z cytryny, starta na miazge cebule, czosnek, oliwe i sok pomidorowy. Zapachnialo smakowicie, wiec Sally chetnie sprobowala.
– Pyszne – stwierdzila. – I prawdziwie po arabsku pachnie – dodala, wciagajac powietrze przenikniete zapachem czosnku, cebuli i przypalonego tluszczu.
Nowicki wycieral tymczasem lzy, o ktore przyprawilo go obieranie zdradliwej cebuli. Przekroili wydrazone wewnatrz baladi, wypelnili je przyprawionym fulem, po czym obudzili Tomka i Patryka.
Tymczasem muzulmanscy uczestnicy podrozy rozscielili swoje dywaniki i rozpoczeli poranna modlitwe. Angielski lord, ku ich zdziwieniu, zaprosil na sniadanie obu Europejczykow oraz kapitana i sternika “Cheopsa”. Przeprosil tez pozostalych, ze nie moze ich poczestowac, poniewaz ma tylko jednego lokaja. I obiecal hojny bakszysz na koncu udanej podrozy.
Podroz niedlugo jednak byla taka spokojna. Juz nastepnej nocy, tuz przed switem, gdy nawet najczujniejsi ulegaja zmeczeniu, od gor niespodziewanie powial wiatr. Nie dostrzegl tego w pore marynarz na wpol drzemiacy przy sterze. Wiatr wzmagal sie nad wzburzona nagle rzeka. Plytko zanurzony zaglowiec chwial sie na fali i niebezpiecznie przechylal, grozac wywrotka.
Pierwszy obudzil sie Nowicki. Moze kierowal nim niezawodny marynarski instynkt, a moze poczul wode w kabinie. Zerwal sie i wyskoczyl na poklad. Stateczek, z wzdetym na wietrze zaglem, pedzil do przodu niczym kon ze spieniona grzywa. Marynarz przy sterze cos krzyczal. Nowicki jednym rzutem oka ocenil sytuacje.
– Zagiel! Zwinac zagiel! – wrzasnal po polsku, zapominajac, ze nikt go nie rozumie. Nie zamierzal zreszta czekac. Natychmiast zaczal sie zmagac z niepokornym kawalkiem materii. Juz po chwili pomagali mu inni, wyrwani ze snu, z reisem na czele. Zadanie nie bylo latwe. Stateczek chybotal sie i kolysal na wszystkie strony. W koncu zagiel opadl i statek zwolnil. Do rana nikt juz nie zmruzyl oka.
– Mielismy duzo szczescia, ze tylko tak to sie skonczylo – powiedzial Nowicki do Tomka. – Przy tak malym zanurzeniu trzeba bardzo uwazac na wiatr.
Podobnie myslal reis, bo niemal natychmiast, biczem wymierzyl kare trzymajacemu nocna straz marynarzowi. Zazadal tez, aby juz nie odkladac na pozniej uroczystosci przeblagania Allacha czy dzinow.
Przybili do brzegu w poblizu jakiejs miejscowosci. Jeden z marynarzy wyskoczyl na lad. Podali mu wielki, gruby, zaostrzony na koncu pal, ktory tamten drewnianym mlotem wbijal w ziemie. Tak zacumowali.
Majtkowie zarzneli marufa, czyli kupionego przez Tomka barana.
– Szkoda, ze tak pozno – zalil sie Tomaszowi reis – obyloby sie bez przygody.
Odarty ze skory baran gotowal sie w kotle, a wszyscy zasiedli dokola ogniska. Szybko dolaczyla do nich ludnosc z pobliskiej wioski, skad pochodzil, jak sie okazalo, jeden z marynarzy. Nie wiadomo skad pojawili sie muzycy. Graly piszczalki i fleciki z trzciny, reis rytmicznie uderzal w tarabuk, oklejony z obu stron baranimi skorami bebenek, wiszacy dotad bezuzytecznie na pomoscie. Rzepolila rabaka, przypominajaca skrzypce. Pozostali klaskali w dlonie. Jeden, najmlodszy, wystapil na srodek i rozpoczal taniec, zwany w Gornym Egipcie saide. W gruncie rzeczy stal w miejscu, ale poruszal w rytm muzyki calym cialem. Powoli dolaczyli sie inni. Sposrod Europejczykow uczestniczyl w nim Nowicki, o dziwo, niewiele ustepujacy wycwiczonym gospodarzom tej ziemi.
Zabawa trwala prawie do switu, ale Tomek i Sally, a z nimi Nowicki, ze wzgledu na Patryka wczesniej udali sie na spoczynek. Mimo zapewnien reisa, ze odtad wszystko bedzie dobrze, Tomek zabronil rozwijac zagiel noca. Odtad czesto nocowali na brzegu, w namiotach. Poruszali sie zapewne wolniej, ale za to wygodniej i bezpieczniej.
[89] Kafassach – pleciona trzcinowa skrzynia.