Eldorado - Orczy Baroness (лучшие книги читать онлайн TXT) 📗
– Moze…
Janka siedziala naprzeciwko Malgorzaty na niskim taborecie kolo kominka. Zamyslila sie, rece splotla na kolanach i ciemne, geste loki przyslonily nieco jej twarz powleczona glebokim smutkiem.
Lady Blakeney przyszla tutaj uprzedzona do mlodej dziewczyny, ktora w kilka dni zaledwie zawladnela nie tylko sercem Armanda, ale jeszcze spowodowala jego nieposluszenstwo wzgledem wodza. Od zeszlego wieczora, gdy zobaczyla brata przemykajacego sie jak zlodziej w ciemnosciach, zywila gorycz i niechec do Janki.
Ale te nieprzychylne uczucia pierzchly na jej widok. Malgorzata zrozumiala natychmiast, ze taka kobieta, jak panna Lange, musiala wywrzec wrazenie na entuzjastycznej, rycerskiej naturze Armanda. Pragnienie zaopiekowania sie mloda, samotna dziewczyna ciagnelo go nieprzeparta sila ku pieknemu dziecku o duzych, smutnych oczach.
Malgorzata przypatrywala sie w milczeniu delikatnemu obrazkowi, ktory miala przed soba i przebaczyla bratu w glebi serca.
Jak mogla rycerska natura Armanda pogodzic sie z mysla, by ow swiezy kwiatek wpadl w rece potworow, nie szanujacych ani odwagi ani niewinnosci? Armand nie mogl pozwolic, by los dziewczecia, ktoremu poprzysiagl milosc i opieke, zalezal od innych rak niz jego wlasne.
Zdawalo sie, ze Janka czula na sobie przenikliwy wzrok Malgorzaty, gdyz goracy rumieniec nie schodzil z jej twarzy.
– Panno Janko – rzekla lady Blakeney – czy nie mozesz mi zaufac?
Wyciagnela obie rece do dziewczyny.
Janka niesmialo podniosla na nia oczy i uklekla u nog Malgorzaty, okrywajac pocalunkami drobne rece, wyciagniete ku niej z tak wielka siostrzana miloscia.
– Alez naturalnie, ufam tobie – rzekla ze lzami. – Tak pragnelam zwierzyc sie komus. Bylam bardzo osamotniona w ostatnich czasach, a Armand…
Niecierpliwym ruchem otarla lzy, naplywajace jej do oczu.
– A Armand? – powtorzyla za nia Malgorzata.
– Ach, Armand – odparla zywo – jest dobry, rycerski szlachetny. Kocham go z calego serca, od chwili, gdy ujrzalam go po raz pierwszy. A potem przyszedl mnie odwiedzic… moze wiesz o tym? Opowiadal mi tak pieknie o Anglii i o swym wodzu „Szkarlatnym Kwiecie”. Czy slyszalas kiedy o nim?
– Tak – rzekla Malgorzata z usmiechem – slyszalam juz o nim.
– To bylo owego pamietnego dnia, gdy obywatel H~eron przyszedl do mnie z zolnierzami. Nie znasz obywatela H~erona? To najokrutniejszy czlowiek we Francji. W Paryzu nie cierpia go i nikt nie moze opedzic sie od jego szpiegow. Przyszedl zaaresztowac Armanda, ale udalo mi sie wprowadzic go w blad i uratowac twego brata. A wtedy – dodala z urocza prostota – zrozumialam, ze nalezy wylacznie do mnie. Potem zaaresztowano mnie – ciagnela dalej, a na wspomnienie tego, co przecierpiala, glos jej zadrzal:
– Wrzucili mnie do wiezienia i spedzilam dwa dni w ciemnej celi.
Nie wiedzac, co sie dzieje z Armandem, ani gdzie sie znajduje, domyslalam sie, ze schnie z niepokoju o mnie, ale Bog czuwal nade mna. Przeniesiono mnie do wiezienia Temple i tam pewien poczciwy czlowiek, poslugacz wiezienny, zaopiekowal sie mna. Nie wiem, co sklonilo go do tego, ale pewnego dnia o swicie przyniosl mi jakies lachmany, w ktore kazal mi sie przebrac; po czym wyszlismy z celi. Byl bardzo brudny, obdarty, ale musial miec dobre serce. Wzial mnie za reke i kazal mi niesc swoja szczotke i miotle. Nikt nie zwrocil uwagi na nas, gdyz korytarze byly ciemne i puste. Raz tylko kilku zolnierzy zaczepilo go z mego powodu. – To moja corka – odburknal szorstko. Porwal mnie pusty smiech, ale mialam dosc zdrowego rozsadku, by sie pohamowac, rozumiejac, ze moja wolnosc i zycie zalezalo od tego, by sie nie zdradzic. Modlilam sie przez cala droge goraco do Boga, za mego obdartego opiekuna i za siebie. W koncu wyszlismy przez schody sluzbowe na ulice, przeszlismy kilka waskich ulic i stanelismy przed krytym wozem, czekajacym na nas. Moj przyjaciel kazal mi wejsc do wozu i polecil furmanowi, siedzacemu na kozle, by odwiozl mnie do pewnego domu na ulice St. Germain l'Auxerrois. Podziekowalam goraco biedakowi, ktory mnie wyprowadzil z tego okropnego wiezienia i bylabym chetnie dala mu troche pieniedzy, ale nie mialam przy sobie sakiewki. Powiedzial mi jeszcze, abym czekala cierpliwie pare dni na ulicy St. Germain l'Auxerrois, poki nie uslysze o kims, komu moje zycie lezy bardzo na sercu. Ten zajmie sie mna w dalszym ciagu.
Malgorzata wysluchala w milczeniu naiwnego opowiadania Janki, ktory najwidoczniej nie miala pojecia, komu zawdzieczala wolnosc i zycie.
Z niewyslowiona duma przezywala w mysli kazdy szczegol tego nowego bohaterstwa meza: jako tajemniczy obdarty poslugacz, nieznany nawet kobiecie, ktora uratowal, narazil swe szlachetne zycie przez wzglad na przyjaciela i towarzysza.
– Nie widzialas juz wiecej owego poczciwego czlowieka? – spytala.
– Nie – odparla Janka. – Nie widzialam go wiecej, ale dobrzy ludzie, ktorzy sie mna zaopiekowali na ulicy St. Germain l'Auxerrois, twierdzili, ze obdarty poslugacz byl owym tajemniczym Anglikiem, ktorego Armand tak bardzo powaza, zwanym „Szkarlatnym Kwiatem”.
– Czy dlugo pozostalas na ulicy St. Germain l'Auxerrois?
– Zaledwie trzy dni. Trzeciego dnia otrzymalam list z komitetu bezpieczenstwa publicznego z nieograniczonym swiadectwem bezpieczenstwa. To znaczylo, ze bylam wolna, zupelnie wolna. Ledwo moglam uwierzyc swemu szczesciu. Smialam sie, plakalam, tak ze domownicy mysleli, iz utracilam zmysly. Tych kilka dni przeszlo jak nocna zmora.
– Czy widzialas sie jeszcze potem z Armandem?
– Tak. Powiedzieli mu, ze jestem wolna i przyszedl mnie zobaczyc. Czesto do mnie zaglada i niebawem przyjdzie.
– Ale czy nie obawiasz sie o niego? Bedac czlonkiem ligi „Szkarlatnego Kwiatu”, lepiej by postapil, gdyby opuscil Paryz.
– Nie, nie! Armandowi nic nie grozi, on tez otrzymal nieograniczone swiadectwo bezpieczenstwa.
– Nieograniczone swiadectwo bezpieczenstwa? – zdziwila sie Malgorzata. – Co to ma znaczyc?
– To znaczy, ze jest wolny i moze chodzic, gdzie chce. Ani on, ani ja nie potrzebujemy sie obawiac H~erona i jego szpiegow! Ach! Gdyby nie dziwna zmiana Armanda, moglibysmy sie czuc tak szczesliwymi! Ale on taki nieswoj od pewnego czasu, zupelnie inny niz dawniej. Jestem czasem bardzo niespokojna o niego.
– Znasz zapewne powod jego smutku – rzekla Malgorzata zmienionym glosem.
– Wiem – odparla Janka wahajaco.
– „Szkarlatny Kwiat”, jego wodz, towarzysz i przyjaciel, ktory narazil zycie dla ciebie, jest wiezniem w rekach swoich najzacietszych wrogow.
Malgorzata wyrzekla tych kilka slow dziwnie uroczyscie. Bylo jakby blaganie w jej glosie, jakby nie chodzilo jedynie o przekonanie Janki, ale i siebie, o czyms calkiem zrozumialym, calkiem naturalnym, co pomimo jej woli przybieralo ksztalty jakiejs strasznej zmory, nie wylonionej jeszcze calkowicie z chaosu.
Ale Janka nie zauwazyla tego; mysl jej zajeta byla Armandem.
– Ach, tak – westchnela smutnie i znow lzy wezbraly w jej oczach. – Armand jest bardzo nieszczesliwy z powodu „Szkarlatnego Kwiatu”. Byl jego przyjacielem, czcil go i kochal. Czy wiesz – dodala zwracajac duze przerazone oczy na Malgorzate – ze oni chca koniecznie wydobyc z niego informacje o delfinie i aby zmusic go do tego, oni, oni…
– Wiem – przerwala jej Malgorzata.
– Czy mozesz sie zatem dziwic, ze Armand jest smutny? Zeszlego wieczora, gdy opuscil mnie, plakalam calymi godzinami wlasnie dlatego, ze byl taki przygnebiony. Nie rozmawia juz o szczesliwej Anglii, o naszym domku w przyszlosci i o sadach Kentu w maju. Kocha mnie wciaz jeszcze, ale mam wrazenie, ze nasza milosc nie przynosi mu juz tego zadowolenia, co dawniej.
Spuscila glowe na piersi i umilkla.
Malgorzata miala ochote przytulic cierpiace dziecko do swych piersi i pocieszyc je, o ile tylko mogla, ale dziwne przeczucie mrozilo jej dusze. Rece jej zesztywnialy i instynktownie odsunela sie od dziewczecia. Zdawalo jej sie, ze pokoj, meble, nawet okna rozpoczely szalony taniec wkolo niej i ze dziwne chichoty dochodzily jej uszu. W glowie poczula zawrot, a w mozgu szum.