Eldorado - Orczy Baroness (лучшие книги читать онлайн TXT) 📗
Staneli przed zelazna brama Palacu Sprawiedliwosci. Malgorzata z bladym usmiechem wyciagnela drzaca reke do wiernego przyjaciela.
– Bede czekal na ciebie w poblizu – rzekl do niej sir Andrew – gdy wyjdziesz, nie ogladaj sie za mna, tylko idz prosto ku domowi. W najkrotszym czasie polacze sie z toba. Niech Bog ma was oboje w swojej opiece.
Pocalowal ja w reke na pozegnanie, a gdy spadajacy snieg skryl przed jego oczyma smukla jej sylwetke, z ciezkim westchnieniem zwrocil sie w inna strone.
Malgorzata zastala drzwi otwarte; Chauvelin czekal juz na nia u stop monumentalnych schodow.
– Wladze sa powiadomione o twoim przybyciu, lady Blakeney, wiezien czeka rowniez na ciebie.
Prowadzil ja dlugimi korytarzami olbrzymiego budynku, a ona szla za nim z rekoma przycisnietymi do piersi, ukrywajac w faldach szalu stalowe druty i cenny sztylet.
Mimo ciemnosci, panujacych w zle oswietlonych korytarzach, Malgorzata zauwazyla, ze byla otoczona straza. Wszedzie snuli sie zolnierze. Dwoch stalo przy bramie wejsciowej, ktora zamknieto za nia z glosnym trzaskiem, a przez cala droge wzdluz korytarzy bielily sie mundury strazy miejskiej i migaly ostrza bagnetow. Chauvelin zatrzymal sie nareszcie przy niskich drzwiach i zwrocil sie do Malgorzaty:
– Musze cie niestety przestrzec, lady Blakeney, ze wladze, ktore na moja prosbe pozwalaja ci odwiedzic wieznia o tak poznej godzinie, stawiaja pewien warunek.
– Jakiz to warunek?
– Musisz mi darowac – rzekl wymijajaco – gdyz daje ci slowo, ze nie mam nic wspolnego z przepisami, ktore bedziesz slusznie uwazala za uchybiajace twojej godnosci. Dozorczyni wytlumaczy ci, o co chodzi, jezeli raczysz wejsc do tego pokoju.
Otworzyl drzwi i cofnal sie, by ja przepuscic.
Spojrzala na niego podejrzliwie, ale zanadto byla przejeta mysla widzenia sie z Percym, by zwazac na to, co uchybialo jej kobiecej godnosci.
Przestapila prog.
– Poczekam na ciebie – szepnal do niej Chauvelin – w razie gdybys miala jakikolwiek powod do zazalenia, prosze cie, zwroc sie zaraz do mnie.
Malenka cela, w ktorej znalazla sie Malgorzata, oswietlona byla zwieszajaca sie lampa. Kobieta w prostej, brudnej sukni o siwych wlosach zaczesanych gladko w tyl glowy wstala z krzesla na widok wchodzacej i odlozyla na bok ponczoche, ktora robila na drutach.
– Polecono mi oznajmic ci, obywatelko – rzekla dozorczyni, gdy drzwi zamknely sie za Malgorzata – ze mam rozkaz przeszukania cie, zanim zobaczysz sie z wiezniem.
Wypowiedziala to cale zdanie jednym tchem, jak dziecko nauczona lekcje. Byla to kobieta w srednim wieku, o cerze zwiedlej i pomarszczonej, ale jej male, ruchliwe oczy byly raczej dobroduszne, choc nie patrzyly prosto w twarz, tylko przeslizgiwaly sie bez ustanku z jednego przedmiotu na drugi.
– Masz rozkaz przeszukania mnie? – powtorzyla z wolna Malgorzata, jakby starajac sie zrozumiec.
– Tak – odparla kobieta. – Musisz zdjac z siebie suknie, abym mogla przetrzasnac ja i obejrzec. Czynie to samo, ile razy przychodza goscie do wiezniow, wiec nie probuj czegos ukryc przede mna, bo na nic sie to nie przyda. Mam wielka wprawe w wynajdywaniu drutow, sznurow lub papierow, ukrytych we faldach sukni. Chodz – dodala szorstko, widzac, ze Malgorzata nie rusza sie z miejsca – im predzej skonczymy, tym predzej zobaczysz sie z mezem.
Te slowa wywolaly pozadany skutek. Dumna lady Blakeney, choc dotknieta do zywego, zrozumiala, ze opor byl daremny. Chauvelin znajdowal sie za drzwiami. Na jedno slowo kobiety stanalby na progu, a Malgorzata pragnela ponad wszystko przyspieszyc chwile spotkania sie z Percym.
Zrzucila z siebie szal i suknie i spokojnie oddala sie w rece dozorczyni, ktora zaczela przeszukiwac jej kieszenie; czynila to z najwiekszym spokojem i flegma. Nie powiedziala ani slowa przy znalezieniu drutow i sztyletu, polozyla je na stole rowniez jak i sakiewke, zawierajaca 20 sztuk zlota. Przeliczywszy pieniadze przy Malgorzacie, wlozyla je na powrot do sakiewki. Wyraz jej twarzy nie zdradzal ani litosci, ani zdziwienia, ani chciwosci. Widocznie nie byla czula na przekupstwo i jak automat wypelniala nieprzyjemne zadanie, nalozone na nia przez wladze wiezienne.
Przekonawszy sie, ze Malgorzata nie ukrywa juz nic wiecej, pozwolila jej sie ubrac, pomogla jej nawet. Nastepnie otworzyla drzwi. Chauvelin czekal cierpliwie na korytarzu. Na widok Malgorzaty, ktora nie zdradzala swego oburzenia, zwrocil krotkie pytajace spojrzenie na kobiete.
– Dwa druty, sztylet i sakiewka z 20 luidorami – rzekla dozorczyni.
Chauvelin przyjal do wiadomosci to objasnienie, jakby nie przywiazywal do tego, co slyszal, najmniejszej wagi, a potem rzekl spokojnie:
– Tedy, obywatelko.
Malgorzata podazyla za nim i w dwie minuty pozniej staneli przy ciezkich drzwiach opatrzonych gesta krata.
– Oto jestesmy – rzekl.
Dwoch zolnierzy z gwardii narodowej stalo tu na strazy, dwoch przechadzalo sie w poblizu, ale zatrzymali sie, gdy obywatel Chauvelin pokazal im trojkolorowa szarfe. Spoza malej kraty w drzwiach para oczu przygladala sie przybyszom.
– Kto tam? – odezwal sie szorstki glos.
– Obywatel Chauvelin z „komitetu bezpieczenstwa publicznego” – brzmiala odpowiedz.
Rozlegl sie szczek broni i klucz zazgrzytal w zamku.
Cela zabezpieczona byla od wewnatrz ciezkimi zelaznymi sztabami, ktore musiano usunac, zanim masywne drzwi obrocily sie na zawiasach.
Malgorzata stanela na stopniach, prowadzacych do celi wieziennej, z uczuciem uszanowania i skupienia, jakby na progu swiatyni.
Pokoj, w ktorym sie znalazla, byl jasniej oswietlony niz korytarz i nagly blask oslepil ja. Powietrze przesycone bylo dymem i zapachem wina, a wielkie zakratowane okno umieszczono nad samymi drzwiami wychodzilo na korytarz. Gdy Malgorzata rozejrzala sie wkolo, zobaczyla, ze pokoj byl przepelniony zolnierzami. Niektorzy siedzieli, inni stali lub lezeli na kocach wzdluz scian, ale na widok Malgorzaty starszy sierzant uciszyl halas, panujacy w pokoju, i rzekl krotko:
– Tedy, obywatelko.
Wskazal jej otwor w scianie, gdzie z kamiennej framugi wyjeto drzwi. Zelazna sztaba zamykala otwor; sierzant odsunal ja i skinal na Malgorzate. Instynktownie odwrocila sie, szukajac oczyma Chauvelina, ale nie zobaczyla go nigdzie.
Rozdzial V. Lew w potrzasku
Czy uczucie litosci odezwalo sie w sercu zolnierza, gdy Malgorzata wchodzila do ciemnej celi? Czy blada twarz pieknej kobiety poruszyla strune znieczulona od dawna przez okrucienstwa, ktore pociagala za soba sluzba w braterskiej republice? Moze wspomnienie minionych lat, gdy sluzyl swemu krolowi i ojczyznie, lub pamiec zony, siostry czy matki przemowily za ta ciezko dotknieta kobieta o smutnych niebieskich oczach?…
W kazdym razie, gdy Malgorzata znalazla sie po drugiej stronie zelaznej sztaby, zatrzymal sie w obramowaniu drzwi, plecami obrocony do wnetrza celi.
Malgorzata stanela na progu.
Oslepiona blaskiem, nie mogla z poczatku niczego rozroznic. Byl to ciemny, dlugi czworobok, zakonczony jakby nisza. Jak blyskawica stanela jej w mysli postac Marii Antoniny, spedzajacej ostatnie dni swego zycia w tym ponurym lochu, gdzie ukryc sie mogla przed bezwstydnymi i obelzywymi oczyma zoldactwa. Malgorzata postapila kilka krokow naprzod. Stopniowo, przy slabym blasku lampki oliwnej, umieszczonej na stole, zaczela rozrozniac niektore przedmioty: dwa krzesla, dlugi stol w kacie niszy i male, ale wygodne lozko polowe.
Po chwili spostrzegla sir Percy'ego. Siedzial nieruchomo z reka wyciagnieta na stole; glowe wtulil w zgiecie lokcia i zdawal sie spac. Malgorzata nie krzyknela, nie zadrzala nawet. Przymknela tylko oczy, aby nabrac odwagi, i pewnym krokiem zblizyla sie do meza. Uklekla u jego nog na zimnej kamiennej posadzce i ze czcia podniosla do ust reke, zwieszajaca sie bezwladnie ku ziemi.
Blakeney wzdrygnal sie, dreszcz wstrzasnal cala jego postacia, podniosl glowe i szepnal obcym, zmienionym glosem: