Eldorado - Orczy Baroness (лучшие книги читать онлайн TXT) 📗
Ale wnet powrocila do rownowagi.
– Sir Andrew – rzekla po chwili milczenia – powiedz mi, gdzie sa lordowie Tony i Hastings?
– W Calais, madame – odparl. – Widzialem sie z nimi w drodze powrotnej. Oddawszy delfina szczesliwie w rece jego stronnikow w Mantes, czekali na dalsze rozkazy Blakeney'a.
– Czy poczekaja tam na nas?
– Na nas, lady Blakeney? – zawolal zdumiony.
– Tak, na nas, sir Andrew – odparla z bladym usmiechem na ustach – gdyz nie watpie, ze dotrzymasz mi towarzystwa w podrozy do Paryza.
– Alez, lady Blakeney…
– Wiem, co powiesz, sir Andrew: bedziesz mnie przestrzegal przed niebezpieczenstwami, niewygodami, smiercia moze; powiesz mi, ze jako kobieta w niczym nie przysluze sie mezowi, a stane mu tylko na przeszkodzie, jak to bylo w Calais. Ale musisz zrozumiec, ze teraz wszystko jest zupelnie inaczej. Gdy rewolucja knula jego zgube, on mial dosc sprytu, aby ujsc calo, ale teraz wrogowie trzymaja go juz w swej mocy i nie pozwola mu uciec. Pilnowac go beda dniem i noca, moj drogi, jak pilnowali nieszczesnej krolowej, ale nie miesiacami i tygodniami… Chauvelin nie bedzie igral ze „Szkarlatnym Kwiatem” i zalatwi sie z nim jak najpredzej.
Glos jej zalamal sie; tracila panowanie nad soba, gdyz byla tylko mloda, goraco kochajaca kobieta, ktora dowiadywala sie, ze jej umilowany szedl na haniebna smierc, z dala od ojczyzny, bliskich i przyjaciol.
– Nie moge pozwolic, by umieral sam, sir Andrew; bedzie tesknil za mna, a zreszta mam do pomocy ciebie, lordow Hastingsa i Tony'ego. Nie damy mu zginac tak haniebnie, w takim opuszczeniu!
– Masz slusznosc, lady Blakeney – rzekl sir Andrew goraco – nie damy mu zginac i uczynimy, co w ludzkiej mocy. Juz Tony, Hastings i ja postanowilismy wracac co predzej do Paryza. Mamy tam rozmaite kryjowki znane tylko lidze, gdzie Percy znajdzie jednego lub kilku z nas, w razie gdyby mu sie udalo uciec z wiezienia. Na calej drodze pomiedzy Calais i Paryzem mamy takie kryjowki, w ktorych zlozone sa rozne przebrania. Nie, nie poddamy sie zniecheceniu lub rozpaczy, lady Blakeney. Dziewietnastu jest gotowych ratowac naszego wodza. Wybrano mnie juz za jego zastepce w tym przedsiewzieciu. Wyjezdzamy do Paryza jutro i jezeli Bog nam dopomoze, to gory podzwigniemy, a dopniemy celu. Nasze haslo brzmi: „Boze, ratuj „Szkarlatny Kwiat”.”
Uklakl przy krzesle Malgorzaty i ucalowal drzace palce, ktore mu podala ze smutnym usmiechem.
– Niech Bog wam blogoslawi – szepnela.
Zuzanna, to slodkie, urocze dziecko czynilo nadludzkie wysilki, by powstrzymac lzy.
– Patrz, jaka ze mnie egoistka, rzekla do niej Malgorzata – namawiam twego meza do tak groznej wyprawy, choc sama wiem najlepiej, jak ciezkie sa rozlaki tego rodzaju.
– Moj maz pojdzie tam, gdzie wzywa go obowiazek – rzekla Zuzanna z godnoscia. – Kocham go z calego serca, bo jest odwazny i szlachetny. Nie moze pozostawic w potrzebie towarzysza, ktory jest zarazem jego wodzem. Bog zaopiekuje sie nim – wiem o tym. Nie bede go namawiala do tchorzostwa.
Jej ciemne oczy zajasnialy duma. Byla prawdziwa zona zolnierza i mimo dziecinnego prawie wieku okazywala sie mezna zona i wierna przyjaciolka. Sir Percy Blakeney wyratowal od smierci cala jej rodzine.
Hrabia, hrabina de Tournay, wicehrabia, jej brat i ona sama zawdzieczali mu zycie. Tego zapomniec nie mogla.
– Zdaje mi sie, ze nie grozi nam nic wielkiego – rzekl sir Andrew wesolo. Rzad rewolucyjny chcial uderzyc glowe, a nie chodzi mu o czlonki. Moze mu sie zdaje, ze bez wodza jestesmy niegodni przesladowania? Jezeli zas napotkamy niebezpieczenstwa, to tym lepiej. Ale nie bedziemy narazali sie niepotrzebnie, musimy najpierw odbic Percy'ego; co potem, mniejsza o to.
– To samo odnosi sie i do mnie, sir Andrew – dodala powaznie Malgorzata. – Teraz, gdy maja Percy'ego w swej mocy, nie dbaja o mnie wcale. Jezeli potraficie wyratowac mego meza, to i ja niczego sie juz nie lekam, ale w przeciwnym razie…
Urwala i polozyla biala reke na ramieniu sir Andrewa.
– Wez mnie z soba, przyjacielu – blagala – nie skazuj mnie na straszliwa meke dlugiego oczekiwania przez cale dnie i godziny w ponurej beznadziejnosci.
A gdy sir Andrew wahal sie wciaz i milczal, Malgorzata rzekla stanowczo:
– Nie bede ci w niczym przeszkoda, sir Andrew, i musisz zrozumiec – dodala glosem drzacym od wzruszenia, ze jezeli nie pozwolisz mi oddychac tym samym powietrzem co on, zgine lub oszaleje.
Sir Andrew zwrocil na zone pytajace spojrzenie.
– Dopuscisz sie nieludzkiego czynu – rzekla Zuzanna z powaga, co stanowilo uderzajacy kontrast z jej dziecinna twarzyczka, jezeli nie udzielisz Malgorzacie pomocy; jestem pewna, ze jezeli nie wezmiesz jej ze soba jutro, to pojedzie sama do Paryza.
Malgorzata podziekowala przyjaciolce niemym spojrzeniem. Zuzanna byla dzieckiem, ale miala serce kobiety. Kochala swego meza i rozumiala cierpienie Malgorzaty.
Sir Andrew nie mogl odmawiac dluzej nieszczesliwej kobiecie, nie watpiac, ze gdyby miala pozostac w Anglii, grozilaby jej rzeczywiscie utrata zmyslow.
Wiedzial, ze byla odwazna i fizycznie bardzo wytrwala, a zreszta byl przekonany, ze lidze, pozbawionej wodza, nie grozilo tak wielkie niebezpieczenstwo, chyba w razie uwolnienia „Szkarlatnego Kwiatu”. A jezeli uda im sie to wielkie dzielo, to niczego obawiac sie nie potrzebowala dzielna i kochajaca zona, ktora, jak kazda mezna kobieta, dopominala sie o prawo dzielenia dobrego lub zlego losu z ukochanym czlowiekiem.
Rozdzial II. Znow w Paryzu
Sir Andrew wszedl do pokoju. Zblizyl sie do kominka, by rozgrzac skostniale czlonki, gdyz zimno stawalo sie coraz dokuczliwsze. Malgorzata podala mu filizanke goracej kawy, ktora dla niego zaparzyla, ale nie pytala o wiadomosci. Wiedziala, ze nie mial dla niej zadnych, inaczej twarz jego, zwykle pogodna, nie nosilaby na sobie wyrazu takiego przygnebienia.
– Sprobuje jeszcze udac sie dzis w jedno miejsce – rzekl, popijajac goraca kawe, pojde do restauracji na ulicy de la Harpe. Czlonkowie klubu kordelierow jadaja tam czesto i sa zwykle bardzo dobrze poinformowani. Moze dowiem sie czegos.
– Jakie to dziwne, ze tak zwlekaja z postawieniem go przed trybunal – rzekla Malgorzata obcym, bezbarwnym glosem. – Gdy przyniosles mi te okropna nowine, bylam przekonana, ze skaza go natychmiast i lekalam sie, ze przyjedziemy za pozno.
Usilowala opanowac drzenie glosu i spytala:
– Dowiedziales sie czegos o Armandzie?
Wstrzasnal przeczaco glowa.
– Co do niego, to jestem w najwiekszej niepewnosci. Nie moge znalezc jego nazwiska w zadnym spisie wieziennym, i nie ma go w Conciergerie. Wszystkich wiezniow usuneli stamtad, jest tylko Percy.
– Biedny Armand – westchnela. – Z pewnoscia wiecej cierpi od nas wszystkich, gdyz jego bezmyslne nieposluszenstwo sprowadzilo na nas to cale nieszczescie.
Mowila z wielkim smutkiem, ale bez goryczy. Jej pozorny spokoj rozdzieral serce sir Andrewa Ffoulkesa, gdyz bezbrzezne cierpienie bylo w jej spojrzeniu.
– Pamietaj, lady Blakeney – rzekl z udana swoboda – ze poki jest zycie, jest i nadzieja.
– Nadzieja! – zawolala z westchnieniem, utkwiwszy zmeczone oczy w twarzy przyjaciela.
Ffoulkes odwrocil sie, udajac, ze dolewa sobie kawy. Nie mogl zniesc na sobie tego spojrzenia pelnego bolu, a sam nie mial juz sil jej pocieszac. Rozpacz wkradala sie coraz bardziej do jego serca, choc nie chcial tego przyznac.
Byli w Paryzu juz trzy dni, a szesc dni minelo od aresztowania Blakeney'a. Sir Andrew i Malgorzata znalezli tymczasowe schronienie w Paryzu, Tony i Hastings stali przy bramach miasta, a po calej drodze od stolicy do Calais, w St. Germain, Mantes, po wsiach pomiedzy Beuvais i Amiens, czlonkowie wielkiej ligi „Szkarlatnego Kwiatu” czekali w ukryciu na stosowna chwile, by ratowac wodza. Ffoulkes dowiedzial sie, ze zamknieto Percy'ego w Conciergerie w celi, ktora zajmowala Maria Antonina w ostatnich miesiacach swego zycia. Dal do zrozumienia biednej Malgorzacie, jak scisle strzezono jej meza i ze zachowywano wzgledem niego wieksze jeszcze ostroznosci niz wzgledem nieszczesnej krolowej, dla ktorej ostatnie dni byly prawdziwym meczenstwem.