Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness (библиотека книг TXT) 📗
Czy chytry jego umysl odgadl tajemnice? W tym lezala cala okropna, przerazajaca zagadka. Zdradzajac nieznanego, bezimiennego czlowieka, celem wyratowania brata, Malgorzata Blakeney wyslala na smierc wlasnego meza.
– Nie, nie, po tysiac razy nie! – starala sie uspokoic wewnetrzna meke. Czyz przeznaczenie moglo byc tak okrutne? Sama natura zaprotestowalaby przeciw takiej nikczemnosci i ta reka, trzymajaca zeszlej nocy ow skrawek papieru, przyczyne zlego, bylaby raczej uschla, niz dopuscila do takiej zbrodni!
– Co ci jest, droga? -zapytala Zuzanna z niepokojem, zauwazywszy smiertelna bladosc przyjaciolki. – Czy jestes chora?
– Nic, nic, dziecko – szepnela jakby w polsnie. – Czekaj… niech sie zastanowie. Mowilas, ze "Szkarlatny Kwiat" dzisiaj wyjechal?
– Malgorzato najmilsza, przestraszasz mnie!
– Mowie ci, ze nic mi nie jest, tylko musze pozostac przez chwile sama i bede zmuszona skrocic dzisiejsza pogawedke. Musze wyjechac. Niebawem zrozumiesz wszystko…
– Czuje, ze cos sie stalo, ze pragniesz byc sama i nie chce ci przeszkadzac. Moja panna sluzaca odwiezie mnie do domu, wiec nie troszcz sie o mnie, droga Margot.
Zarzucila ramiona na szyje kolezanki, odczuwajac gleboki bol przyjaciolki; ale nie smiala zadawac zadnych pytan, zrozumiawszy z wrodzona sobie delikatnoscia, ze lepiej bedzie zostawic ja sama.
Zuzanna pozegnala serdecznie Malgorzate i oddalila sie z glebokim smutkiem. Lady Blakeney pozostala na miejscu bez ruchu, rozmyslajac o tym, co dalej nalezy czynic.
W chwili gdy Zuzanna wstepowala na schody tarasu, spostrzegla biegnacego ku swej pani grooma, ktory niosl zapieczetowany list. Zuzana instynktownie wrocila, obawiajac sie nowych niepomyslnych wiadomosci dla przyjaciolki. Jej biedna Margot byla juz tak przybita, ze nie znioslaby z pewnoscia nowego ciosu!
Groom stanal z uszanowaniem przed swoja pania i wreczyl jej zapieczetowana koperte.
– Co to jest? – zapytala Malgorzata.
– Poslaniec przyniosl w tej chwili ten list, pani.
Malgorzata wziela list drzaca reka i zapytala:
– Kto przyslal poslanca?
– Tego nie mowil – odrzekl groom – powiedzial mi tylko, ze mial rozkaz oddania listu i ze domyslisz sie juz sama, pani, kto go przysyla.
Malgorzata rozdarla koperte. Z gory przeczula jej zawartosc. Byl to list Armanda St. Justa do sir Andrewa Ffoulkes'a, ow dokument skradziony przez szpiegow Chauvelina w "Odpoczynku Rybaka", ktory, w rekach francuskiego agenta sluzyl za bicz, zmuszajacy ja do posluszenstwa.
Chauvelin dotrzymal slowa i odsylal kompromitujacy list Armanda, gdyz byl na sladach "Szkarlatnego Kwiatu".
W oczach Malgorzaty pociemnialo, zachwiala sie i pewnie by upadla, ale podtrzymala ja troskliwa Zuzanna. Z nadludzkim wysilkiem opanowala sie, wiedzac, ze ma przed soba wazne zadanie.
– Przyprowadz mi tu poslanca -rzekla spokojnie do sluzacego. -Wszak jeszcze nie odszedl?
– Nie, pani.
Groom oddalil sie, a Malgorzata zwrocila sie do Zuzanny.
– A ty, dziecko, idz do domu i powiedz swej sluzacej, aby byla gotowa do drogi. Obawiam sie, ze bede zmuszona cie odeslac. Kaz mojej sluzebnej przygotowac dla mnie suknie podrozna i plaszcz.
Zuzanna nic nie odpowiedziala. Ucalowala serdecznie Malgorzate i oddalila sie bez slowa, gleboko przygnebiona strasznym, bezbrzeznym cierpieniem, wyrytym na twarzy przyjaciolki.
Po chwili groom powrocil z poslancem.
– Kto wreczyl ci ten list? -zapytala Malgorzata.
– Pewien gentleman, pani -odrzekl poslaniec – w zajezdzie "Roza i Oset", naprzeciw Charing Cross. Mowil mi, ze bedziesz juz wiedziala o co chodzi.
– W zajezdzie "Roza i Oset"? Co tam robil?
– Czeka, pani, na powoz, ktory zamowil.
– Na powoz?
– Tak, pani, zamowil powoz specjalnie dla siebie. Jego sluzacy powiedzial mi, ze jedzie prosto do Dover.
– Dobrze. Mozesz odejsc. Zwrocila sie do grooma.
– Niech zajedzie w tej chwili moj powoz, zaprzezony w cztery najszybsze konie, jakie sa w stajni.
Groom i poslaniec oddalili sie pospiesznie, aby wypelnic rozkazy.
Malgorzata pozostala w ogrodzie sama, nieruchoma, jakby skamieniala. Patrzyla przed siebie z rekami kurczowo zacisnietymi na piersiach, a usta jej poruszaly sie wciaz w tragicznym, bezradnym szepcie:
– Co mam zrobic? Co mam zrobic? Gdzie go szukac?… O Boze, oswiec mnie!
Ale nie bylo czasu na wyrzuty sumienia i rozpacz. Popelnila bezwiednie czyn okropny, najwieksza zbrodnie, jakiej kobieta kiedykolwiek sie dopuscila. Wiedziala o tym dobrze, a sam fakt, ze nie domyslila sie tajemnicy meza, byl grzechem nie do przebaczenia. Powinna byla wiedziec.
Jak mogla przypuszczac, aby czlowiek, ktory potrafil kochac tak, jak Percy Blakeney ja niegdys kochal, stal sie owym lekkomyslnym glupcem, za ktorego chcial uchodzic. Powinna byla odczuc, ze nosil maske, a przekonawszy sie o tym, zmusil go do szczerosci. Ale jej milosc do meza tlumila pycha i lekcewazenie i oba te uczucia nie pozwolily jej zrozumiec wielkosci sir Percy'ego. Lecz po coz w tej tragicznej chwili powracac do przeszlosci? Zawinila przez wlasne zaslepienie i musiala za nie odpokutowac nie proznymi skargami, lecz energicznym pozytecznym czynem.
Blakeney wyjechal do Calais, nie domyslajac sie, ze najzacieklejszy wrog go sciga. Wsiadl wczesnym rankiem na okret w London Bridge, a jezeli mial pomyslny wiatr, to mogl bez watpienia dobic do brzegow Francji w przeciagu dwudziestu czterech godzin. Sadzila, ze Chauvelin siadzie na pocztowe konie do Dover, najmie statek i prawdopodobnie przybedzie do Calais rownoczesnie z Percym. Tutaj Percy spotka sie ze zbiegami z Francji, ktorzy z niecierpliwoscia czekali na dzielnego i szlachetnego zbawce.
Oczy Chauvelina sledzic beda kazdy jego ruch, i oto Percy narazi nie tylko wlasne zycie, ale i zycie ojca Zuzanny i innych uchodzcow, pokladajacych w nim cala nadzieje. W gre wchodzilo takze zycie Armanda, ktory bez najmniejszej obawy pojechal na spotkanie hrabiego de Tournay, wiedzac, ze "Szkarlatny Kwiat" nad nim czuwa. W rekach Malgorzaty spoczywalo zycie jej meza i wszystkich tych ludzi, wiec musiala ich ratowac za wszelka cene, jezeli jej odwaga i pomyslowosc stana na wysokosci zadania.
Czula jednak, ze sama nie mogla wykonac tego planu. Dojechawszy do Calais, nie wiedzialaby, gdzie szukac meza, gdy tymczasem Chauvelin, z pomoca skradzionych papierow w Dover, trzymal w reku wszystkie nici akcji. Przede wszystkim nalezalo przestrzec Percy'ego.
Wiedziala, ze nie opusci on nigdy tych, ktorzy mu zaufali, i ze nie odstraszy go zadne niebezpieczenstwo i ze nie wyda hrabiego de Tournay w rece krwawych katow. Ale trzeba go przestrzec, aby mial czas stworzyc nowy plan i uzbroic sie w ostroznosc i przezornosc. Nie spodziewajac sie niczego zlego, wpadlby w zrecznie zastawione sidla, lecz gdyby go ostrzezono, moglby jeszcze dopiac celu.
A jezeli nie powiedzie mu sie, jezeli przeznaczenie i Chauvelin ze srodkami, jakimi rozporzadzal, okaza sie silniejsze od smialego spiskowca, wtedy przynajmniej stanie przy jego boku, aby go pokrzepic na duchu, kochac i oslodzic ostatnie chwile. Zgina razem, swiadomi, ze milosc rodzi milosc i ze jej potega zwalcza wszystko.
Powziela wielkie, niezlomne postanowienie, wyprostowala sie i skupila w sobie. Wiedziala teraz, co nalezalo czynic, jezeli Bog doda jej sil i pomocy. Oczy jej stracily bledny wyraz i palaly wewnetrznym ogniem w nadziei rychlego spotkania wsrod smiertelnych niebezpieczenstw. Blyszczaly radoscia na mysl dzielenia tych niebezpieczenstw z Percym, niesienia mu pomocy i pozostania przy nim az do konca, jezeli smierc okaze sie koniecznoscia.
Dziecinna twarzyczka Malgorzaty spowazniala. Zaciela usta na kurczowo zacisnietych zebach; gleboka zmarszczka na czole, swiadczaca o niezlomnej woli i niezachwianym postanowieniu, pojawila sie miedzy lukami prostych brwi -juz miala gotowy plan.
Postanowila udac sie do sir Andrewa Ffoulkes'a, ktory byl najlepszym przyjacielem jej meza. Malgorzata przypomniala sobie z rozrzewnieniem, z jakim slepym entuzjazmem mlody czlowiek wyrazal sie zawsze o swym tajemniczym wodzu. Byla pewna jego pomocy. Ujrzala nadjezdzajacy powoz.