Eldorado - Orczy Baroness (лучшие книги читать онлайн TXT) 📗
– Opowiedz nam w dziesieciu slowach, Blakeney – napieral blagalnie – jakim sposobem udalo ci sie wykrasc chlopca.
Sir Percy usmiechnal sie mimo woli na widok ciekawosci towarzysza.
– Innym razem, Tony – prosil – jestem smiertelnie zmeczony, a ten przeklety deszcz…
– Nie, nie, teraz, podczas gdy Hastings zajmuje sie konmi! Nie moglbym dluzej wytrzymac z ciekawosci, a pod drzewami deszczu sie nie czuje.
– Niech i tak bedzie – zasmial sie Blakeney wesolo mimo zmeczenia ostatnich 24 godzin. – Musicie wiedziec, ze przez dwa tygodnie bylam poslugaczem w Temple.
– Nieslychane rzeczy! – zawolal lord Tony.
– Otoz widzisz, podczas gdy ty, niepoprawny sybaryto, zabawiales sie ladowaniem wegla w przystani kanalu, ja zamiatalem podlogi, palilem w piecu i oddawalem rozmaite uslugi tym zapowietrzonym zbojcom, a przy tym i naszej lidze. Wolne chwile spedzalem w swym mieszkaniu, gdzie spotykalem sie z wami.
– Uwierzyc trudno! A wiec przedwczoraj, gdy zgromadzilismy sie wszyscy…
– Bylem wlasnie po kapieli, porzadnie wyszorowany. Cale przedpoludnie czyscilem buty, ale udalo mi sie zasiegnac wiadomosci, ze Simonowie opuszczaja Temple w niedziele, a mnie przeznaczaja do pomocy w swej przeprowadzce.
– Czysciles buty! – wybuchnal smiechem lord Tony. – A dalej?
– Potem wszystko skladalo sie pomyslnie. Jak widzicie, stalem sie wazna osobistoscia w Temple. H~eron znal mnie doskonale. Towarzyszylem mu w wedrowkach nocnych do malego wieznia, niosac przed nim latarnie. „Dupont tu! Dupont tam!” Rozlegalo sie calymi dniami. „Zapal swiatlo, Dupont! Przynies mi latarnie, wyczysc mi ubranie, Dupont!” Gdy Simonowie opuszczali swe stanowisko zawolano Duponta. Sprowadzilem kryty woz, zabierajac ze soba lalke, aby podstawic ja na miejsce dziecka. Simon sam nie wiedzial o niczym, ale jego zona dala sie przekupic. Lalka byla wspaniala z prawdziwymi wlosami na glowie. Pani Simon pomogla mi w tej zamianie. Polozywszy lalke na sofie, przykrylismy ja kocem w chwili, gdy ci glupcy H~eron i Cochefer rozmawiali na schodach. Jego krolewska mosc Ludwika XVII zas schowalem w koszu z bielizna. Pokoj byl zle oswietlony i nikt nie podejrzewal podobnej zdrady. Wszystko poszlo jak po masle, wraz z meblami wynioslem kosz z dzieckiem. Gdy odwiozlem Simonow do ich nowego mieszkania, wyladowalem wszystkie meble, zostawiajac, ma sie rozumiec, kosz z bielizna na samym spodzie wozu.
Nastepnie pojechalem do pewnego domu kupieckiego, gdzie zakupilem wielka ilosc koszow do bielizny. Zlozylem je wszystkie na woz i opuscilem Paryz brama Vincennes, kierujac sie ku Bagnolet. Niestety, nie bylo sposobu ominiecia granicy celnej, przy ktorej urzednicy mogli okazac sie niezbyt uprzejmymi. Dlatego tez pozwolilem delfinowi wyjsc z kosza i szlismy reka w reke wsrod ciemnosci i deszczu, dopoki biedne nozki nie wypowiedzialy posluszenstwa; a wtedy biedne malenstwo, ktore okazalo niezwykla odwage, podobniejsza raczej do Kapeta niz Bourbona, przytulilo sie do moich ramion i usnelo… Zdaje mi sie, ze to koniec mego opowiadania, gdyz jestesmy tu, jak widzicie.
– Ale co byloby sie stalo, gdyby pani Simon nie dala sie przekupic – spytal lord Tony po chwili milczenia.
– W takim razie bylbym pomyslal o innym sposobie.
– A gdyby podczas przenosin H~eron byl pozostal w pokoju?
– Wtedy tez bylbym musial co innego wymyslic, ale pamietaj o tym, ze w zyciu bywa czasami chwila, kiedy szczescie (majace podobno tylko jeden wlos na glowie) stanie przy tobie na mgnienie oka. Czasem ta chwila trwa minute, czasem pare sekund tylko, ale zawsze pozostawia dosc czasu, by uchwycic je za ten jeden wlos. Dlatego tez owoce naszej wspolnej pracy zaleza jedynie od zrecznosci wyzyskania tej wlasnie chwili, gdy szczescie stanie przy nas. Gdyby pani Simon nie dala sie przekupic, gdyby H~eron pozostal w pokoju, a Cochefer przyjrzal sie blizej lalce, jednowlose szczescie byloby mi podsunelo inna mysl. Widzicie, jakie to wszystko proste.
Tak, to wszystko bylo bardzo proste, a takie bohaterskie! Odwaga, spryt, genialnosc, a przede wszystkim nadludzki heroizm i wytrwalosc wprawily sluchaczy tego opowiadania w nieme oslupienie. Nie byli w stanie wypowiedziec swych uczuc.
– Kiedy spostrzegli sie, ze dziecko zniklo? – spytal Tony po chwili milczenia.
– Gdy opuszczalem bramy Paryza, bylo jeszcze cicho wokolo – odparl Blakeney – tak starannie ukrywano jego znikniecie. Ale dosyc tej pogawedki – rzekl zywo – wszyscy na kon, a ty, Hastings, miej sie na bacznosci – losy Francji leza w twoich rekach.
– Ale co bedzie z toba, Blakeney? – zawolali wszyscy trzej prawie rownoczesnie.
– Nie jade z wami, powierzam wam dziecko. Na milosc Boska, strzezcie go dobrze. Jedzcie z nim do Mantes, staniecie tam o dziesiatej. Jeden z was niech pojdzie na ulice la Tour nr 9 i zadzwoni przy bramie. Zjawi sie starzec, ktory na haslo „Enfant” odpowie „De roi”. Oddacie mu dziecko i niech Bog blogoslawi was za wasze poswiecenie i pomoc, ktorej udzieliliscie mi tej nocy.
– Ale ty, Blakeney? – powtorzyl znow Tony z wyrazem glebokiej troski w glosie.
– Wracam prosto do Paryza – rzekl Percy z najwiekszym spokojem.
– To niemozliwe!
– A jednak tak byc musi.
– Dlaczego, Percy? Na milosc Boska, czy zdajesz sobie sprawe z tego, co robisz?
– Doskonale.
– Przeciez przeszukuja cale miasto w pogoni za toba! Wiedza na pewno, ze ty jestes sprawca zamachu!
– Wiem o tym.
– I pomimo tego chcesz wracac?
– I pomimo tego wracam.
– Blakeney!
– Nie ma o czym mowic, Tony, Armand jest w Paryzu. Widzialem go w towarzystwie Chauvelina na korytarzu Temple.
– Wielki Boze! – krzyknal Hastings.
Inni milczeli. Coz pomagaly wobec tego nalegania? Jednemu z nich grozilo niebezpieczenstwo. – Czyz mozna bylo wyobrazic sobie, ze Percy pozostawi Armanda, brata Malgorzaty, na lasce losu?
– Jeden z nas pozostanie przy tobie, mam nadzieje – rzekl sir Andrew.
– Tak. Hastings i Tony zawioza dziecko do Mantes, a potem podaza do Calais, aby pozostac w scislej komunikacji z moim jachtem „Day Dream”. Powiecie kapitanowi, aby czekal na otwartym morzu w Calais. Mam nadzieje, ze niebawem bede go potrzebowal. A teraz na kon wy dwaj – dodal wesolo. – Hastings, podam ci dziecko, gdy bedziesz gotow. Bedzie u zupelnie dobrze na siodle, z rzemieniem przytwierdzonym wkolo ciala.
Nic wiecej nie dodano. Rozkazy byly wydane – trzeba bylo tylko sluchac, gdyz losy krola Francji nie byly jeszcze pewne.
Tony i Hastings dosiedli koni, wyprowadzonych z gaju, i dziecko, dla ktorego dokazano takiego bezgranicznego poswiecenia, przymocowano do siodla przed lordem Hastingsem.
– Przytrzymaj go reka – radzil Blakeney – choc twoj kon, zdaje sie, dosc spokojny. Ale jedzcie ostro, i niech Bog ma was w swojej opiece.
Konie grzebaly niecierpliwie kopytami. Dwaj mezczyzni scisneli pietami boki wierzchowcow. Wyszeptano jeszcze kila slow pozegnania i rece wyciagnely sie ku wodzowi, by uscisnac po raz ostatni szlachetna jego dlon. Konie i jezdzcy zniknelo w ciemnosciach, poprzedzajacych swit.
Blakeney i Ffoulkes stali obok siebie w milczeniu, poki nie umilkl tupot koni, a potem sir Andrew spytal zywo:
– Czego zadasz ode mnie Blakeney?
– Na razie, moj drogi, zaprzegnij konia do wozu z weglami, naszego starego przyjaciela, gdyz musisz powrocic w to samo miejsce, skad wyjechalismy.
– A potem?
– Laduj w dalszym ciagu wegiel w przystani przy La Villette. To najlepszy sposob, by nie sciagnac na siebie uwagi. Po pracy miej konia i woz w pogotowiu w tym samym miejscu, gdzie czekales na mnie wieczorem. Jezeli po trzech dniach nie odbierzesz ode mnie wiadomosci, jedz z powrotem do Anglii i powiedz Malgorzacie, ze dajac zycie za jej brata, poswiecilem je dla niej.
– Blakeney!…
– Zdaje ci sie, ze przemawiam inaczej niz zwykle? – rzekl, kladac swa silna dlon na ramieniu przyjaciela. – Jestem degeneratem, Ffoulkes, oto wszystko. Nie zwracaj na to uwagi. Widocznie zbyt dlugo nioslem spiace dziecko i nerwy zmiekly mi cokolwiek. Tak mi bylo zal tego malenstwa! Zastanawialem sie, czy ratujac je z jednej biedy, nie pograzam je w druga… Taki byl smutny wyraz na jego bladej twarzyczce, ze zdawac sie moglo, iz przeznaczenie wyrylo juz na niej swoj nieodwolalny wyrok. O, jakze bezsilne sa nasze czyny, gdy Bogu spodoba sie stanac miedzy nami a naszymi dazeniami!…