Eldorado - Orczy Baroness (лучшие книги читать онлайн TXT) 📗
– Coz mi rozkazesz?
– Przede wszystkim musisz natychmiast opuscic Paryz. Kazda chwila, ktora spedzasz tu, jest wielkim niebezpieczenstwem; nie dla ciebie – dodal, zatrzymujac wesolym ruchem slowa protestu Armanda – ale dla innych i dla naszej jutrzejszej sprawy.
– Jakze moge jechac do St. Germain, Percy, wiedzac, ze ona…
– Jest pod moja piecza. Nie widze w tym nic trudnego. Chodz – dodal kladac reke na ramieniu Armanda – przekonasz sie, ze nie jestem w gruncie rzeczy takim nieludzkim potworem, jak ci sie wydaje; ale musze myslec o drugich i o dziecku, ktore postanowilem ratowac. Nie posle cie az do St. Germain. Zejdz do pokoju na pierwsze pietro – tam znajdziesz proste chlopskie przebranie, gdyz domyslam sie, ze zgubiles zawiniatko, ktore wziales ze soba na Square du Roule. W malym pudelku w tej samej szafie jest paczka z przepustkami – wybierz jedna z nich i pusc sie w droge przez brame „La Villette”. Rozumiesz?
– Mam polaczyc sie z Ffoulkesem i Tonym? – rzekl Armand z radoscia.
– Tak. Zajeci sa przy kanale ladowaniem wegla. Powiedz Tony'emu, aby w tej chwili jechal za Hastingsem do St. Germain zamiast ciebie, a ty pozostaniesz z Ffoulkesem.
– Rozumiem, ale w jaki sposob ma Tony teraz odpedzic Hastingsa?
– Moj drogi – rzekl Blakeney – nie potrzebujesz troszczyc sie o Tony'ego, on pojdzie na pewno, dokad mu rozkaze. Zrob tylko ty, co ci mowie, a on sam da sobie rade. A teraz – dodal powaznie – im predzej opuscisz Paryz, tym lepiej dla nas wszystkich. Jak widzisz, posylam cie tylko do „La Villette”, bo to niedaleko i moge porozumiec sie z toba w kazdej chwili. Nie oddalaj sie od bramy po zachodzie slonca; uczynie, co bede mogl, aby udzielic ci wiadomosci, zanim zamkna brame.
Armand nie dodal juz nic wiecej. Uczucie wstydu potegowalo sie w nim przy kazdym slowie wodza. Zrozumial, jak niegodny byl poswiecenia Percy'ego i jak bardzo zawinil. Slowa podzieki zamarly mu na ustach, gdyz czul, ze nie beda dobrze przyjete. Ci Anglicy sa tak zimni, ze nawet jego szwagier z calym swym heroizmem byl kompletnie obojetny w sprawach serca.
Ale Armand byl czlowiekiem szlachetnym i mimo goracego uczucia dla Janki nosil w sercu bezbrzezna czesc dla swego wodza.
Staral sie przejac tym samym duchem, ktorym napelnieni byli lord Tony i reszta czlonkow ligi. Jak chetnie bylby zartowal i dokazywal po uczniowsku wraz z nimi w chwili najwiekszych niebezpieczenstw! Ale wiedzial, ze zarty jego nie bylyby szczere. Jakze mogl sie usmiechac, znoszac z powodu Janki tak wielkie katusze? Czul, ze Percy spoglada na niego z rodzajem dobrodusznej poblazliwosci i dostrzegl nawet pewien odcien ironii w glebokich, sennych oczach.
Silil sie, jak mogl, na spokoj, ale nie zdolal ukryc przed przyjacielem stanu swojej duszy.
– Dalem ci przeciez slowo, Armandzie – rzekl Blakeney w odpowiedzi na niema prosbe szwagra. – Czy nie mozesz mi zaufac, jak inni?
Zwrocil sie nagle ku mapie.
– Pamietaj o bramie „La Villette” i o wylocie waskiej ulicy. Polacz sie z Ffoulkesem jak najpredzej, wyslij Tony'ego do St. Germain i czekaj na wiadomosci ode mnie.
– Niech cie Bog blogoslawi, Percy – rzekl Armand mimo woli. – Do widzenia.
– Do widzenia, moj chlopcze. Przebierz sie co predzej i wyjdz z domu najwyzej za kwadrans.
Odprowadzil Armanda na korytarz i zamknal za nim drzwi, a potem zblizyl sie do okna i otworzyl je na osciez. Teraz, gdy pozostal sam, wyraz niepokoju wyryl na jego czole gleboka bruzde i niecierpliwe westchnienie, pelne gorzkiego rozczarowania wymknelo sie z jego ust.
Rozdzial XV. Brama La Villette
Wieczorny zmierzch ustapil juz ciemnosciom nocy i kazdej chwili spodziewac sie bylo mozna zamkniecia bramy La Villette, polozonej na polnocny wschod miasta. Armand, przebrany za prostego robotnika, stal oparty o niski mur na rogu waskiej ulicy, prowadzacej do kanalu. Z tego miejsca mogl swobodnie sledzic brame i ruch uliczny.
Byl bardzo zmeczony. Po przejsciach ubieglej doby pracowal fizycznie prawie caly dzien, a ze nie byl do tego przyzwyczajony, bolaly go wszystkie czlonki. Skoro tylko zjawil sie przy kanale wczesnym rankiem, kazano mu wraz z innymi robotnikami ladowac na wozy transport wegla, ktory nadszedl poprzedniego dnia na duzych lodziach. Zabral sie ochoczo do roboty, majac nadzieje, ze ciezkim fizycznym wysilkiem zabije trawiacy go niepokoj.
W ciagu przedpoludnia spostrzegl sir Andrewa Ffoulkesa i lorda Antony'ego Dewhursta, pracujacych w poblizu jako tedzy weglarze. Nie bylo trudno wsrod panujacego w przystani zgielku zamienic pomiedzy soba paru slow.
Armand powtorzyl lordowi Tony'emu rozkaz wodza i po chwili Dewhurst zniknal niepostrzezenie. O piatej po poludniu wyplacono robotnikom, gdyz ciemnosci nie pozwalaly dluzej pracowac. Armand czekal sposobnosci, by pomowic z sir Andrewsem, czul sie osamotniony i smutny. Gdy odlozyl narzedzia, umysl jego zaczal pracowac wiecej jeszcze niz kiedykolwiek – towarzyszyl mysla Percy'emu w jego poszukiwaniach Janki.
Zadanie to wydalo sie Armandowi nagle zgola niewykonalne. Jak mogl Percy, ten zewszad scigany czlowiek, zasiegac w wiezieniach informacji o Jance? Sama mysl zdawala mu sie wprost smieszna. Nigdy nie powinien byl sie godzic na tak szalony plan. Na domiar zlego Armand stracil z oczu sir Andrewa Ffoulkesa; zaczal rozgladac sie po ciemnych, pustych ulicach odleglej dzielnicy, szukajac na prozno przyjaciela.
– Jezeli Percy nie nadejdzie za kilka minut – pomyslal sobie – zamkna bramy i trudnosci powrotu znacznie sie zwieksza.
Kryte wozy ogrodnikow wyjezdzaly juz z miasta jedne za drugimi, a chlopi z okolicznych wsi gromadami wracali do domow. Armand mial nadzieje, ze pozna Percy'ego w kazdym przebraniu; nie mogac ustac na miejscu, przechadzal sie tam i z powrotem po ulicy, biegnacej wzdluz fortyfikacji.
O tej godzinie duzo ludzi stalo bezczynnie na ulicach. Byli to robotnicy, ktorzy ukonczywszy prace, zamierzali spedzic godzinke w spelunkach, znajdujacych sie nad przystania. Gromadzac wkolo siebie sluchaczy, dyskutowali o wypadkach politycznych ubieglej doby, przeklinajac Konwencje zlozona ze zdrajcow ludzkiego szczescia.
Armand, chcac dobrze odgrywac swa role, podszedl do gromadki robotnikow, stojacych wkolo jednego z tych ulicznych mowcow. Krzyczal na caly glos wraz z innymi, wywijal czapka i przyklaskiwal, ale wzroku nie odrywal od bramy, w ktorej Percy mial sie lada chwila ukazac. Zwatpienie ogarnelo mlodzienca na odglos bebnow, zwiastujacych zamykanie bram i zmiane warty.
Percy nie przyszedl. Nie mogl juz przyjsc i Armand mial przed soba cala noc niepokoju. Cos musialo przeszkodzic Percy'emu – moze nie mogl zasiegnac konkretnych wiadomosci, a moze byly one tak smutne, ze nie chcial przynosic ich Armandowi?
Gdyby sir Andrew Ffoulkes pomowil z Armandem, moze mlodzieniec znalazlby dosc sily woli, by zaczekac cierpliwie. Ale z zapadnieciem nocy ogarnely go te same chorobliwe widziadla, ktorym ulegl na Square du Roule, gdy uslyszal o uwiezieniu Janki. Obszerny plac naprzeciwko bramy miasta wydawal mu sie placem Rewolucji, wysoki prosty pal, do ktorego przytwierdzona byla migotliwa latarnia oliwna, przybral postac gilotyny, slabe swiatlo lampy bylo jakby nozem, polyskujacym krwawymi blyskami.
I w wizji tej Armand ujrzal samego siebie wsrod tak wielkiej rzeszy, ze nie mogl sie ruszyc. Wszyscy wywijali czerwonymi czapkami, trojkolorowymi flagami, kosami i widlami. Widzial tlum cztery lata temu, gdy ruszal na Bastylie. A teraz zgromadzil sie kolo niego i gilotyny.
Do uszu jego doszedl daleki turkot wozu na nierownym bruku. Tlum zaczal spiewac.
Widzial wszystko jak najdokladniej, gdyz ciemnosci rozproszyly sie i zjawa stala sie wyrazniejsza niz sama rzeczywistosc. Turkot zblizal sie i w koncu woz zatoczyl sie na plac.
Mezczyzni i kobiety zapelniali wozek. Posrod nich stala niewiasta z oczami utkwionymi w Armanda; miala na sobie jasnopopielata jedwabna suknie i bialy szal, faldowany na piersiach. Rozpuszczone wlosy i miekkie, ciemne loki otaczaly jej glowe. Podobna byla do kamei, ktora nosila jego siostra Malgorzata. Rece zwiazano jej na plecach, ale w palcach trzymala mala wiazke fiolkow.