Wehikuł Wyobraźni - Boruń Krzysztof (читать полностью книгу без регистрации txt) 📗
Po wojnie
Ludzie odbudowali zniszczone miasto, tętniło w nim znowu życie.
Wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, dzielnica handlowa, SAM, SUPERSAM, SAM, RESTAURACJA, KAWIARNIA, SUPERSAM, SAM, SALON SAMOCHODOWY, SALON MEBLOWY, willa, willa, willa, willa, willa, willa, park, park, park, centralny plac, park, park, skwer, skwer, centralny plac, park, park, skwer, skwer, POMNIK, skwer, plac, POMNIK, park, park, POMNIK, skwer, skwer, centralny plac, skwer, POMNIK, trawnik, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, ATOMOWA ELEKTROWNIA, ulica, ulica, ulica, ulica, dom, wieżowiec, wieżowiec, dom, dom, dom, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, STADION, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, STADION, aleja, drzewa, drzewa, aleja, drzewa, drzewa, drzewa, STADION, drzewa, dom, dom, dom, dom, BANK, dom, BANK, dom, dom, BANK, dom, dom, dom, BANK, dom, dom, STACJA RADIOWA, dom, STACJA TELEWIZYJNA, dom, GARAŻE, dom, SZKOŁA, UNIWERSYTET, PRZEDSZKOLE, park, park, staw, staw, park, OGRÓD ZOOLOGICZNY, plac, plac, dom, dom, dom, RATUSZ, plac, dom, dom, SZPITAL, dom, dom, KLINIKA, park, BASEN, park, las, las, las, las, peryferie, willa willa, willa, willa, willa, willa, pole, pole, LOTNISKO, pole, pole, KOŚCIÓŁ, dom, dom, dom, CMENTARZ, łąka, łąka.
Minęło 500 lat
Ludzie wyruszyli w Kosmos pozostawiając miasto czarne od dymu, zatrute spalinami, zniszczone wstrząsami, ogłuszone, oślepione, opustoszałe, miasto — widmo.
………………… PLAC ……………….. ………………… PLAC ……………….. ………………… PLAC ……………….. aleja, aleja, aleja …………………………. …….. park ……………………………. ……………………….. las …………… …………pole, pole, pole ……………….. ……………… CMEN…………….łąka.
I znów minęło ileś tam lat
— Chrońcie drzewa!!!
Drzewo, dom, drzewo, dom, drzewo, dom, drzewo, dom.
— Oszczędzajcie TLEN!!!
Człowiek oddycha, człowiek żyje, człowiek nie oddycha, człowiek umiera.
TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN. Zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, kwiaty, kwiaty, kwiaty, kwiaty, kwiaty, kwiaty, ogrody, sady, ogrody, sady, ogrody, sady, ogrody, parki, skwery, klomby, skwery, parki, (klomby, las, las, las, las, las, las, las, las, las, nowa cywilizacja, epoka czystego powietrza, nieskazitelnego błękitu nieba, czystej, zdrowej wody, NICZYM NIE SKAŻONEJ ATMOSFERY. Przeciętna wieku CZŁOWIEKA — 110 lat. Każdy człowiek POSIADA SWOJĄ ZIELEŃ, swoją własną, słoneczną, aromatyczną, rozległą i kolorową przestrzeń życiową.
Las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, DOM, las, las, las, las,las, las, las, las, las, las, las, las, DOM, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, pastwisko, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, INSTYTUT OCHRONY LASU, las, las, las, las, las, las, las, las, INSTYTUT OCHRONY CZŁOWIEKA, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las las, las, las.
c. d.n.
Andrzej Czechowski
Prawda o Elektrze
Byliśmy za miastem i bawiliśmy się w Elektrów. Arne zaczął liczyć, kto z nas będzie Elektrem, gdy nad nami rozległ się gwizd lądującej rakiety. Osiadła na ziemi kilkadziesiąt kroków od nas i chwilę kołysała się na długich, jak u pająka, łapach
— Nie znam takiego typu — powiedział Arne. — To widocznie nowy model.
Ja powiedziałem:
— Jeszcze nie widziałem takiej wielkiej rakiety.
Podeszliśmy trochę bliżej. Rakieta ugięła swoje łapy i dotknęła brzuchem ziemi. Była rzeczywiście dziwaczna. Na jej kadłubie wymalowano czarnym lakierem jakieś znaki.
— Dlaczego nikt nie wychodzi? — zapytałem.
— Głupiś — rzekł Arne. — Najpierw rakieta musi ostygnąć.
Ale bardzo szybko drzwi w brzuchu rakiety otworzyły się, wyskoczyła z nich długa, rozkładana drabinka i zszedł po niej ktoś w hełmie i srebrnym skafandrze. Wyglądał zupełnie jak człowiek Arne też tak uważał.
— Bardzo dziwnie wygląda jak na Elektra.
Tymczasem pilot zdjął hełm i zobaczyliśmy, że jest rzeczywiście człowiekiem. Arne aż gwizdnął przez zęby ze zdziwienia. W tej chwili pilot nas zauważył i zaczął machać do nas ręką, żebyśmy podeszli do rakiety
— Może lepiej zwiejemy? — zapytałem.
Arne był innego zdania,
— Chodźmy — powiedział. — Zwiać zawsze będziemy mogli.
Pilot czekał na nas, siedząc na stopniach drabinki. Gdy się zbliżyliśmy, zapytał o nasze imiona.
— Ja jestem Roy — powiedziałem
— Ja jestem Arne — powiedział Arne. — A ty jak się nazywasz?
— Tom.
Pilot uśmiechnął się szeroko i zapytał:
— Co tu robicie, chłopaki?
— Bawimy się w Elektrów — szybko odpowiedział Arne.
— Pierwszy raz słyszę — zdziwił się pilot. — Co to takiego Elektrzy?
Arnego aż zatkało. Pilot przyglądał mu się przez chwilę, potem przestał się uśmiechać.
— Należy wam się wyjaśnienie, chłopaki — po? wiedział. — Ja przyleciałem z Ziemi, wcale nie chcę was nabrać. Naprawdę nie wiem, co to jest Elektr.
— Kłamie — szepnął do mnie Arne. — Ziemia? Nie ma takiego miasta…
Pilot tymczasem zrobił taką minę, jak gdyby tył jeszcze bardziej zdziwiony niż Arne. Wyciągnął z kieszeni kombinezonu papierowy zwitek i błyszczące pudełeczko. Papier wziął do ust, pstryknął pudełeczkiem i to, co trzymał w ustach, zapaliło się. Nie płonęło wcale tak jak papier; ogieniek ledwie był widoczny, za to dymu było mnóstwo. Arne zakaszlał.
— No — rzekł zniecierpliwiony pilot — Ziemia Planeta w Układzie Solarnym. Bez blagi, możesz mi wierzyć. Powiecie mi teraz o tych Elektrach?
— Aha — zrozumiał Arne. — Ty jesteś z innej planety.
— Właśnie — rzekł pilot i zaciągnął się gryzącym dymem. Arne odsunął się o kilka kroków i trącił mnie łokciem.
— Niech mnie piorun — szepnął — jeżeli ja potrafię mu wytłumaczyć, co to są Elektrzy. To chyba wariat.
— Więc? — zapytał pilot.
Popatrzył teraz na mnie, dlatego odezwałem się:
— Są różne rodzaje Elektrów.
— Jakie?
— Policjanci — rzekłem. — Piloci, Myślotrony i Supermyślotrony, Tranzystowie i Lampowie.
— Aha. Roboty.
Przestraszyłem się.
— Tak nie wolno mówić. To bardzo brzydkie słowo.
Pilot uśmiechnął się niewyraźnie.
— Mniejsza o to. Więc bawiliście się w tych Elektrów?
— Tak — wtrącił się Arne. — To fajna zabawa. Najpierw liczy się, kto ma zostać Elektrem, a potem może on dawać temu drugiemu różne rozkazy, bo rozumiesz, tamten jest człowiekiem. Na przykład ma wejść na wysokie drzewo albo złapać trawlika, albo zerwać światłorośl z jakiegoś klombu i nie dać się złapać dozorcy. Potem ten drugi jest Elektrem i może się zemścić.
— Chyba na odwrót? — zapytał pilot. — Ten, co jest Elektrem, musi słuchać człowieka?
Arne umilkł i trącił mnie łokciem.
— Nie — powiedziałem — Właśnie tak, jak mówił Arne.
Pilot patrzył na nas tak, że poczułem się nieswojo.
— Chyba nie chcecie mnie przekonać, chłopaki — powiedział wolno — ze u was maszyny mogą wydawać ludziom rozkazy.
— Nie maszyny — zaprzeczyłem — tylko Elektrzy.
— A co w takim razie robią ludzie?
— Różne rzeczy. Pracują w sklepach z magneterią albo w elektrowniach.
— Czemu Elektrzy tego nie robią?
— Boby się namagnesowali — wyjaśniłem. — Można wywiesić na drzwiach kartkę: „Uwaga, 1000 gaussów”, i żaden Elektr nie wejdzie do środka.
— Gdzie jeszcze pracują ludzie? — zapytał pilot. — Są u was naukowcy? No, tacy faceci, którzy zajmują się fizyką, matematyką i tak dalej.