Tajemnica Bezglowego Konia - Hitchcock Alfred (книги бесплатно без онлайн .TXT) 📗
Jupiter byl sierota i mieszkal ze swym wujkiem Tytusem i ciocia Matylda na przedmiesciu Rocky Beach. Naprzeciw ich malego domu znajdowala sie rodzinna firma – sklad zlomu Jonesa. Wszyscy, jak dlugie i szerokie wybrzeze poludniowej Kalifornii, znali te nadzwyczajna rupieciarnie. Znajdowaly sie tam nie tylko zwykle uzywane rzeczy, jak stare rury i dzwigary stalowe, tanie meble i przyrzady, ale rowniez prawdziwe skarby, ktore wujek Tytus kolekcjonowal: stare marmurowe urzadzenia lazienek, kraty z kutego zelaza, rzezbione drewniane plyty na boazerie.
Codzienna prace w skladzie wujek Tytus pozostawial cioci Matyldzie. Sam byl bardziej zainteresowany skupywaniem przedmiotow, ktore pozniej sprzedawali. Bral udzial we wszystkich wyprzedazach i licytacjach. Nic nie sprawialo mu wiekszej radosci, niz okazyjny zakup jakiegos starego dobytku rodzinnego. Jak przewidzieli Jupe i Pete, oferta Alvarow go zachwycila.
– Na co czekamy? – zapytal z blyszczacymi oczami.
Pare minut pozniej ciezarowka Jonesow jechala na polnoc, zostawiajac za soba Ocean Spokojny i zmierzajac ku nadbrzeznym gorom i ranczu Alvarow. Za kierownica siedzial Hans, jeden z dwu Bawarczykow pracujacych w skladzie, obok Tytus i Diego. Jupiter, Pete, Bob i Pico jechali na platformie otwartej ciezarowki. Listopadowe popoludnie bylo wciaz sloneczne, ale nad gorami zbieraly sie czarne chmury.
– Jak myslicie, czy te chmury przyniosa wreszcie troche deszczu? – zapytal Bob.
Nie padalo od maja i kazdego dnia oczekiwano nadejscia zimowych deszczy.
Pico wzruszyl ramionami.
– Moze. To nie pierwsze chmury, jakie pojawily sie tej jesieni. Przydalby sie deszcz, i to jak najszybciej. Szczesliwie ranczo Alvarow ma rezerwuar wodny, ale powinien byc wypelniany kazdego roku. A teraz poziom wody jest bardzo niski.
Pico spogladal na wyschniety brunatny krajobraz z jasniejszymi plamami przykurzonej zieleni debow.
– Kiedys byly to ziemie Alvarow – powiedzial. – W gore i w dol wybrzeza i daleko poza gory. Ponad dwadziescia tysiecy akrow.
Bob pokiwal glowa.
– Hacjenda Alvarow. Uczylismy sie o tym w szkole. Ziemia nadana przez krola Hiszpanii.
– Tak – powiedzial Pico. – Nasza rodzina mieszka tu od dawna. Juan Cabrillo, pierwszy Europejczyk, odkrywca Kalifornii, zajal ja dla Hiszpanii w 1542 roku. Ale Carlos Alvaro byl w Ameryce jeszcze wczesniej! Byl zolnierzem konkwistadorow Hernana Cortesa, gdy ten w 1521 roku rozgromil Aztekow i podbil poludniowy Meksyk.
– O rany, o sto lat wczesniej, nim kolonisci wyladowali w Plymouth Rock! – wykrzyknal Pete.
– Kiedy Alvarowie przybyli do Kalifornii? – zapytal Jupiter.
– Znacznie pozniej – odparl Pico. – Hiszpanie osiedlili sie w Kalifornii dopiero w dwiescie lat po odkryciu jej przez Cabrilla. Kalifornia lezala bardzo daleko od miasta Meksyk, stolicy Nowej Hiszpanii, i dostepu do niej bronili wojowniczy Indianie. Poczatkowo Hiszpanie mogli dotrzec do Kalifornii tylko morzem.
– Nawet mysleli, ze Kalifornia jest wyspa, prawda? – powiedzial Jupe.
Pico skinal glowa.
– Przez pewien czas. Pozniej, w 1769 roku, kapitan Gaspar de Portola poprowadzil ekspedycje na polnoc i dotarl ladem do San Diego. Przybyl z nim moj przodek, porucznik Rodrigo Alvaro. Portola poszedl dalej, odkryl zatoke San Francisco i na koniec, w 1770 roku, zalozyl osade w Monterey. W drodze na polnoc moj przodek Rodrigo zobaczyl te obszary, gdzie dzis znajduje sie Rocky Beach, i pozniej zdecydowal sie tutaj osiedlic. Ubiegal sie o ziemie u gubernatora prowincji w Kalifornii i w 1784 roku zostala mu nadana.
– Myslalem, ze dostal ziemie od krola Hiszpanii – wtracil Pete.
– W pewnym sensie – przytaknal Pico. – Caly obszar Nowej Hiszpanii nalezal oficjalnie do krola. Gubernatorzy Meksyku i Kalifornii mogli jednak nadawac ziemie w jego imieniu. Rodrigo otrzymal piec mil kwadratowych, co stanowi ponad dwadziescia dwa tysiace akrow. Teraz zostalo nam tylko sto akrow.
– Co sie stalo z reszta? – zapytal Bob.
– Hm? – Pico spogladal w dal. – W jakis sposob dokonala sie sprawiedliwosc. My, Hiszpanie, odebralismy ziemie Indianom, inni zabrali ja nam. Bylo wielu potomkow Alvarow w ciagu lat i ziemie wielokrotnie dzielono. Czesc sprzedano, czesc rozdano, czesc rozkradziono za pomoca roznych oszustw urzednikow kolonialnych. Tyle bylo tej ziemi, ze to wszystko zdawalo sie nie miec znaczenia.
Kiedy w 1848 roku Kalifornia stala sie czescia Stanow Zjednoczonych, zaczeto kwestionowac prawa wlasnosci i obarczac wlascicieli podatkami. Powoli ranczo stalo sie zbyt male, by przynosic zyski. Ale nasza rodzina zawsze byla dumna ze swego hiszpansko-meksykanskiego dziedzictwa. Nosze imie po ostatnim meksykanskim gubernatorze Kalifornii, Pio Pico, a pomnik wielkiego Cortesa wciaz stoi na terenie naszej posiadlosci. Alvarowie nie rezygnowali z uprawiania ziemi. Kiedy ranczo przestawalo byc oplacalne, sprzedawali tylko czesc gruntow, zeby miec na zycie.
– A pan Norris chce zabrac reszte! – wykrzyknal Pete.
– Nie dostanie – powiedzial Pico z moca. – To uboga ziemia i nie starcza jej teraz na hodowanie bydla, ale trzymamy kilka koni, zasadzilismy drzewa awokado i uprawiamy troche warzyw. Moj ojciec i wuj, ktorzy juz nie zyja, czesto, zeby utrzymac ranczo, pracowali w miescie. Jesli bedzie trzeba, Diego i ja zrobimy to samo.
Szosa lokalna, ktora jechali, prowadzila przez pagorkowaty teren na polnoc. Teraz osiagneli odcinek biegnacy przez rozlegla, otwarta przestrzen, zupelnie plaska, pozniej zataczal on szeroki luk w lewo, na zachod. W polowie krzywizny odgaleziala sie w prawo kreta bita droga. Pico wskazal na nia.
– Biegnie przez ranczo Norrisa.
Detektywi dostrzegli w oddali zabudowania gospodarskie, ale nie mogli rozroznic stojacych przy nich pojazdow. Byli ciekawi, czy Chudy i Cody wrocili.
Zatoczywszy luk szosa biegla przez maly, kamienny most nad wyschnietym korytem rzeki.
– To rzeka Santa Inez, granica naszej ziemi – powiedzial Pico. – Nie bedzie w niej wody, poki nie przyjda deszcze. Nasza tama na rzece jest o mile dalej na polnoc, u czola tych grzbietow.
Grzbiety gorskie, o ktorych mowil Pico, zaczynaly sie zaraz za rzeka i wznosily w prawo od szosy lokalnej. Stanowily zespol malych, stromych i waskich wzgorz, ktore opadaly w dol z gor na polnocy, niczym dlugie palce.
Gdy ciezarowka minela ostatni grzbiet, Pico wskazal na jego szczyt. Widnial tam, czarny na tle nieba, duzy posag mezczyzny na koniu. Jedna reka mezczyzny byla wzniesiona w gore, jakby dawal znak niewidzialnej armii, by szla za nim.
– Konkwistador Cortes – powiedzial Pico z duma. – Symbol Alvarow. Pomnik zrobili Indianie niemal dwiescie lat temu. Cortes jest naszym bohaterem.
Za ostatnim wzgorzem teren byl znowu plaski, a droga przeciela nastepny most nad glebokim, suchym wawozem.
– Kolejna wyschnieta rzeka? – zapytal Pete.
– Dobrze by bylo – powiedzial Pico. – To tylko strumien. Woda gromadzi sie w nim po silnej burzy, ale nie zasila go, jak rzeke Santa Inez, woda z gor.
Ciezarowka skrecila teraz w prawo, na bita droge, wzdluz ktorej rosly drzewa awokado. Wkrotce skrecila ponownie w prawo, wjezdzajac na rozlegle, nagie podworze.
– Witajcie w hacjendzie Alvarow – powiedzial Pico.
Po zejsciu z ciezarowki, detektywi zobaczyli dluga, niska, ceglana hacjende. Sciany miala bielone, gleboko osadzone okna i stromy dach, kryty czerwona dachowka. Dach opadal az nad frontowa werande i wsparty byl na drewnianych slupach i belkach. Na lewo od hacjendy stala ceglana stajnia. Teren przed nia byl ogrodzony plotem, tworzac korral. Poskrecane deby rosly wokol stajni i korralu, i poza hacjenda. Wszystko zdawalo sie niegoscinne i zniszczone pod listopadowym, pochmurnym niebem.
Strumien, ktory przecieli po drodze, biegl w poblizu hacjendy, a za nim wznosily sie dlugie wzgorza. Jupiter pokazal wujkowi pomnik Cortesa.
– To na sprzedaz? – spytal szybko Tytus.
– Nie, ale w stajni jest duzo rzeczy na sprzedaz – odpowiedzial Pico.