Tajemnica Magicznego Kregu - Hitchcock Alfred (серии книг читать онлайн бесплатно полностью .TXT) 📗
Beefy skinal glowa.
– Pali specjalny gatunek holenderskich cygar. Nie wszedzie sa one do dostania.
– Pojechal samochodem, tak?
Beefy ponownie skinal glowa.
– Wiec jesli jedzie samochodem – ciagnal dalej Jupe – cygara moga nam pomoc. Przypuszczam, ze nie pojechal dalej niz to konieczne. Byl bardzo wystraszony i mogl myslec, ze policja juz go szuka. Ale gdziekolwiek by sie ukryl, nie moglby sie obejsc bez cygar. Zwlaszcza ze palacze w zdenerwowaniu zawsze pala wiecej. Gdzie zwykle twoj wuj kupuje cygara?
– W malym sklepiku na Burton Way. Zamawiaja tam ten gatunek specjalnie dla niego.
– Zaloze sie, ze byl w tym sklepie w ciagu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Pare minut pozniej Beefy i Trzej Detektywi jechali samochodem w kierunku Burton Way.
– Lepiej, zebys ty rozmawial z wlascicielem sklepu – mowil Jupe do Beefy'ego. – Dziwnie by wygladalo, gdyby ktorys z nas zaczal go wypytywac. Powiedz, ze sie poklociliscie i ze twoj wuj wyszedl z domu podenerwowany. Zapytaj, czy go moze gdzies widzial.
– To sytuacja z glupiego serialu – powiedzial Beefy.
– Nie boj sie, facet ci uwierzy. To brzmi bardziej prawdopodobnie niz prawda, ta prawda, ze twoj wuj ukrywa sie przed policja.
Beefy sie zasmial. Zatrzymal samochod przed sklepem o nazwie “Humidor”.
– Wychodzicie ze mna?
– Idz ty, Jupe – powiedzial Bob. – Glupio by wygladalo, gdybysmy sie tam wszyscy wmeldowali.
Jupe i Beefy wysiedli z samochodu i weszli do sklepu. Siwowlosy mezczyzna w irchowej kurtce czyscil kontuar.
– Dzien dobry, panie Tremayne – powiedzial. – Czyzby wujowi juz zabraklo cygar?
– Nie… hm… niezupelnie. – Beefy, jak zwykle, splonal rumiencem. – Wczoraj kupowal cygara, prawda?
– Alez tak.
– To dobrze. My… ech… mysmy sie wczoraj poklocili i wuj wyszedl z domu i dotad nie wrocil. Chcialbym go odszukac i… hm… przeprosic. Czy… ach… czy napomknal panu moze, dokad idzie?
– Nie!
Jupe szepnal cos Beefy'emu do ucha.
– Czy byl tutaj samochodem? – zapytal Beefy.
– Nie sadze – odparl wlasciciel sklepu. – Wygladalo na to, ze przyszedl na piechote. Jesli to wam moze pomoc, to dodam, ze po wyjsciu ze sklepu skierowal sie w prawo!
– Swietnie, bardzo dziekuje. – Beefy wyszedl szybko ze sklepu, potykajac sie o prog.
– Jak wy, chlopaki, potraficie ciagle robic takie rzeczy! To przechodzi moje pojecie – wykrztusil, kiedy juz wsiedli do samochodu. – Chyba czterokrotnie w czasie tej rozmowy mialem zupelna pustke w glowie.
Jupiter usmiechnal sie tylko.
– Wlasciciel sklepu mowil, ze twoj wuj przyszedl do niego na piechote. Jest wiec mozliwe, ze zatrzymal sie gdzies w poblizu. Jedz wolno dalej.
Beefy uruchomil samochod. Woz potoczyl sie ulica, a Jupe przygladal sie badawczo mijanym budynkom, malym i wiekszym domom mieszkalnym. Nagle Bob wychylil sie z tylnego siedzenia i wskazal maly motel po lewej stronie.
– Aha! – powiedzial Jupiter. – Dokladnie to, czego by szukal pan Tremayne. Wyglada przyzwoicie i mozna tu wynajac garaz. Nie musial zostawiac samochodu w widocznym miejscu.
– Tylko jeden garaz jest zamkniety – zauwazyl Pete. – Ten obok pokoju dwadziescia trzy.
Beefy wjechal na parking przed motelem i chwile pozniej pukali do pokoju numer dwadziescia trzy.
– Wuju Willu! – wolal Beefy. – Otworz, prosze! Nie bylo odpowiedzi.
– Prosze pana – mowil Jupe przez drzwi. – Wiemy, ze to nie pan podpalil Amigos Press. Zastawilismy pulapke na tych, ktorzy to zrobili, i zamierzamy ich wine udowodnic. Jesli chcialby pan pojsc z nami i nam pomoc, bedzie pan mile widziany.
Kilka chwil trwala cisza, a potem drzwi pokoju dwadziescia trzy otworzyly sie na osciez.
– Doskonale – powiedzial William Tremayne. – Wejdzcie, pogadamy.
Rozdzial 20. Przyjecie-niespodzianka
O zmierzchu tego wieczoru Beefy, wuj Will i Trzej Detektywi jechali autostrada Nadbrzezna. Po raz pierwszy William Tremayne nie wygladal na znudzonego. Oczy iskrzyly mu sie ozywieniem, siegal ciagle do kieszeni, w ktorej mial rewolwer.
Gdy zajechali na ranczo panny Bainbridge, przed domem stal mercedes, a za nim jasny ford.
– Ford nalezy pewnie do Thomasa. Mercedes jest wlasnoscia Graya – powiedzial Jupe. – Musimy miec pewnosc, ze nie odjada stad, poki sie z nimi nie uporamy.
Pete sie usmiechnal i poszedl sprawdzic drzwi obu samochodow. Nie byly zamkniete.
– Bardzo dobrze – wyjal z kieszeni szczypce i zabral sie do pracy. W kilka chwil rozlaczyl druty zaplonu, unieruchamiajac oba pojazdy.
– Zostane tu i poczekam gdzies w ukryciu na Longa – powiedzial.
– Powodzenia!
Jupiter, Bob i obaj panowie Tremayne weszli na frontowe stopnie, co wywolalo wybuch zajadlego szczekania. Bylo ono jednak stlumione i odlegle.
– Chyba ktos zamknal Bruna w piwnicy – powiedzial Bob.
– Dzieki Bogu – westchnal Jupe – nie mam ochoty stanac z nim oko w oko, zwlaszcza kiedy slucha polecen Graya.
Smialo wbiegl na ganek i nacisnal dzwonek.
Po chwili za drzwiami daly sie slyszec kroki.
– Kto tam? – zawolal Marvin Gray.
– Mam cos dla pana Graya – powiedzial glosno Jupe.
Drzwi sie otworzyly i stanal w nich Gray.
– Pan Horace Tremayne oraz pan William Tremayne chcieliby rozmawiac z panem.
Jupe przesunal sie w bok i na przedzie ukazal sie Beefy, zdecydowanie stawiajac potezna stope na progu.
– Przepraszam, ze przybywam tak pozno, ale z pewnych wzgledow moment wydal mi sie odpowiedni – powiedzial.
Gray sie cofnal.
– Pan Tremayne! Co sie stalo? Zaprosilbym pana do srodka, ale… panie sie polozyly i nie chcialbym ich niepokoic.
Beefy pchnal drzwi na osciez i przekroczyl prog. Wuj Will i chlopcy tuz za nim.
– Poznal pan juz Jupitera Jonesa – mowil Beefy. – Jupiter jest bardzo ciekawskim mlodym czlowiekiem. Niektorzy mowia, ze jest wscibski. Przyszlismy zaspokoic jego ciekawosc… a takze moja!
Gray cofal sie przed nacierajacym Beefym i Jupiterem. Weszli do salonu, gdzie Harold Thomas rozgladal sie w poplochu, gdzie by ukryc trzymany w reku pakiet.
– To rekopis, prawda? – powiedzial Jupiter. – Ukradl go pan z mieszkania Beefy'ego Tremayne'a w tym samym dniu, w ktorym podpalil pan dom Amigos.
Thomas upuscil pakiet, rozsypujac kartki po podlodze. Odwrocil sie gwaltownie i skoczyl w strone okna.
– Stoj, Thomas! – krzyknal wuj Will.
Thomas spojrzal przez ramie i zobaczyl rewolwer w reku Williama Tremayne’a. Stanal bez ruchu.
Beefy pozbieral kartki z podlogi. Zaczal je przerzucac, zatrzymujac sie nad niektorymi.
– To ten rekopis – powiedzial z usmiechem.
Jupe wyszedl do holu.
– Panno Bainbridge! – zawolal.
– Ona spi – powiedzial Marvin Gray. – Spi i lepiej jej nie budz. Nic mi nie wiadomo o tym pliku papierow ani o czlowieku, ktory go przyniosl, i…
Urwal na widok schodzacej ze schodow Madeline Bainbridge. Srebrno-blond wlosy miala upiete na karku w kok, a na jej urodziwej twarzy malowal sie usmiech, smutny i rownoczesnie triumfalny.
– Marvinie – powiedziala z nuta nagany w glosie – nie przewidywales, ze sie obudze, ale oto jestem.
Przeniosla spojrzenie na Harolda Thomasa, ktory gapil sie na nia z otwartymi ustami.
– A wiec, Charles, to istotnie ty. Chcialabym powiedziec, ze milo cie widziec, ale bylaby to nieprawda.
Usadowila sie w salonie. Ze schodow zbiegla Klara Adams. Jej wyblakle oczy iskrzyly sie z uciechy. Przycupnela na parapecie za fotelem panny Bainbridge.
– Co to jest? – zapytala aktorka, wskazujac plik papierow w reku Beefy'ego.
Beefy z usmiechem wreczyl jej papiery.
– Jestem Horace Tremayne, a to jest rekopis, ktory Marvin Gray dostarczyl do mojego wydawnictwa w dniu kradziezy filmow z laboratorium w Santa Monica.
Madeline Bainbridge przeczytala szybko pierwsza strone.
– Dokladna kopia moich wspomnien, ktore znajduja sie w moim pokoju na gorze. Coz to za niestosowny pomysl, Marvinie, przepisac to i sprzedac. Czy nie wiedziales, ze w zaden sposob nie moze ci to ujsc plazem? Predzej czy pozniej musialabym sie dowiedziec.