Tajemnica Magicznego Kregu - Hitchcock Alfred (серии книг читать онлайн бесплатно полностью .TXT) 📗
Nasluchiwal uwaznie. Uslyszal leciutki brzek, jakby jeden kawalek metalu uderzal o drugi. Odglos dochodzil tuz spoza sterty zderzakow. Pete poszedl dalej na palcach i wyjrzal zza sterty. Wstrzymal oddech. Harold Thomas znajdowal sie nie wiecej niz poltora metra od niego. Stal przy szarej furgonetce, zaparkowanej na pustej przestrzeni w samym srodku skladu. Jej tylne drzwi byly otwarte, a wewnatrz pietrzyly sie blaszane kasety szpul filmowych. Pete widzial nieraz takie kasety w studiu filmowym, kiedy odwiedzal ojca w pracy. Wytezyl wzrok, starajac sie odczytac etykietki na obwodzie kaset. Zdolal zobaczyc: “Kleopatra – szpula nr l” i dalej “Opowiesci z Salem – III”. Wydawalo mu sie, ze wszystko wokol niego nagle zamarlo, tylko krew pulsowala mu w uszach i serce walilo.
Potem Thomas zatrzasnal drzwi furgonetki. Przeszedl na przod wozu, wspial sie do szoferki i zapuscil motor. Po chwili furgonetka toczyla sie juz po nierownym podjezdzie ku bramie.
Pete nie ruszal sie z miejsca, jakby sparalizowalo go to, co zobaczyl. Filmy! Zdawalo sie to niemozliwe, nieprawdopodobne, a jednak musialo byc prawda. To byly filmy skradzione z laboratorium Amigos Press – mial je Harold Thomas!
Pete z wysilkiem otrzasnal sie z odretwienia. Ruszyl pedem ku bramie. Dopadl jej na czas, zeby zobaczyc, ze furgonetka skrecila na polnoc. Staral sie odczytac jej numer rejestracyjny, ale bylo to niemozliwe. Nie wiadomo, czy celowo, czy przypadkiem, tablica rejestracyjna byla calkowicie zablocona.
Podbiegl do budy przy bramie. Wewnatrz stalo biurko, dwa koslawe krzesla i telefon. Wyjal z portfela numer Beefy'ego i wykrecil go drzacymi palcami.
W sluchawce odezwal sie jeden dzwonek, drugi…
Na przejsciu miedzy setkami wrakow samochodowych i ciezarowek zadudnily czyjes kroki. Pete nie spojrzal w tym kierunku. Jesli wlasciciel skladu bedzie mial pretensje o uzycie telefonu, powie mu po prostu, ze musial zawiadomic policje.
Wreszcie Beefy odebral telefon.
– Beefy? Tu Pete – powiedzial szybko. – Jestem w skladzie wrakow samochodowych na Thornwall, dwie przecznice na poludnie od Wilshire. Powiedz Jupiterowi i Bobowi, ze wlasnie widzialem…
Na biurko padl czyjs cien i Pete chcial sie odwrocic do drzwi, gdy cos uderzylo go w tyl glowy. Pociemnialo mu w oczach, telefon potoczyl sie z loskotem po podlodze, a on sam spadal gdzies, spadal…
Pete nie wiedzial, jak dlugo pozostawal nieprzytomny. Gdy sie ocknal, znajdowal sie w jakims zamknietym, brudnym pomieszczeniu, smierdzacym tluszczem i stara guma. Bylo tam goraco, okropnie goraco i ciemno. Chcial zmienic pozycje, obrocic sie lub wyprostowac, ale nie mogl wykonac zadnego ruchu. Bolal go kark, a cos twardego uciskalo go w ramie. Rece dotykaly metalowej powierzchni, chropowatej, jakby wyzartej przez rdze i czas. Zdal sobie sprawe, gdzie sie prawdopodobnie znajduje. Byl wciaz w skladzie wrakow, zamkniety w bagazniku starego samochodu, ktory prazace slonce zmienilo w piekarnik.
Usilowal krzyczec, ale gardlo mial wyschniete z pragnienia i trwogi. Zamknal usta i staral sie przelknac sline. Na zewnatrz panowala cisza. Nie bylo tam z pewnoscia nikogo. Nikt nie przyjdzie mu z pomoca. Ogarniala go panika. Nikt nigdy po niego nie przyjdzie!
Rozdzial 14. Tajemniczy drugi czlowiek
Samochod Beefy'ego pedzil ulica jak szalony. Pod brama skladu wrakow zatrzymal sie z piskiem. Bob i Jupe wyskoczyli z samochodu i popedzili do biura.
Bob rozgladal sie szalenczo po pustej budzie.
– Gdzie on jest? To musi byc tutaj. To jedyny tego typu sklad w okolicy.
Beefy wszedl, potykajac sie.
– Idzie jakis czlowiek – zamamrotal. – Zdaje sie, ze tutaj pracuje.
Chlopcy podeszli do drzwi. Z odleglego kata placu nadchodzil mezczyzna o gestych, kreconych wlosach. Ubrany byl w wyplamiony smarami dres.
– Czym moge wam sluzyc? – zapytal wesolo.
– Szukamy przyjaciela – odpowiedzial Jupe. – Mielismy sie tu spotkac. Czy widzial pan chlopca w naszym wieku? Wysoki, umiesniony, o wyrazistych rysach?
– Zaluje, ale nikogo takiego dzis nie widzialem.
– Ale on tu musial byc! – Jupe mimo woli podniosl glos. – Jest pan pewien, ze go pan nie widzial?
– Nie widzialem nikogo – upieral sie mezczyzna. – Sluchaj, chlopcze, przykro mi, ze zgubiliscie gdzies przyjaciela, ale ten sklad to nie plac zabaw dla dzieci. I nie moge przez caly czas sterczec przy bramie. Hej! Dokad to sie wlasciwie wybierasz?
– Pete jest tutaj! – Jupe gwaltownie wyminal wlasciciela skladu i wbiegl na droge dojazdowa. Wpatrywal sie w sterty czesci samochodowych, zderzakow, drzwi, silnikow, obreczy kol i stosy wytartych opon. – Pete cos zobaczyl, cos waznego, dlatego zatelefonowal. Ktos go dopadl, nim zdazyl powiedziec co. Jest tutaj! Wiem, ze jest!
Bob zlapal go nagle za ramie.
– W bagazniku ktoregos wraka – powiedzial. – Gdybym ja chcial sie tu kogos szybko pozbyc, wsadzilbym go do bagaznika!
– Powariowaliscie z kretesem! – napadl na Jupe'a i Boba wlasciciel skladu. W jego glosie brzmiala jednak nuta watpliwosci. – Ale kto by mial wsadzac waszego przyjaciela do ktoregos z tych samochodow? Zartujecie sobie ze mnie, dzieciaki, co?
– Pete! – krzyczal Jupe. – Pete! Gdzie jestes?!
Nikt nie odpowiadal.
– A wiec nie zartujecie? – wlasciciel skladu rozgladal sie po placu, pokrytym rdzewiejacymi, zrujnowanymi samochodami. – Bedzie tu jakies sto samochodow, ktore jeszcze maja pokrywe bagaznika. Znalezienie wlasciwego zajmie caly dzien.
– Nie – powiedzial Jupe z przekonaniem. – Jesli Pete'a rzeczywiscie zamknieto w ktoryms z tych samochodow, znajdziemy go szybko.
Wszedl miedzy rzedy karoserii. Zatrzymywal sie co pare krokow i rozgladal uwaznie. Beefy i Bob towarzyszyli mu, a mezczyzna w dresie dreptal za nimi z zatroskana mina.
– Ten dzieciak, ten wasz kumpel, jesli jest zamkniety w ktoryms z tych wrakow, to juz dawno stracil przytomnosc z goraca.
Jupe nie odpowiedzial. Stanal przy karoserii niebieskiego buicka. Suto pokrywala go gruba warstwa kurzu, ale wieko odslanialo w kilku miejscach swa wciaz blekitna barwe.
– Czy ktos otwieral ostatnio ten bagaznik? – zapytal Jupe.
– Moze… mozliwe.
– Czy moglby pan przyniesc lom? Mysle, ze ktos zobaczyl, ze ten bagaznik jest otwarty, wrzucil do niego Pete'a i zatrzasnal pokrywe, scierajac w paru miejscach kurz!
Wlasciciel skladu juz nie zadawal pytan. Znikl na krotko i wrocil z lomem. Wetknal go pod wieko bagaznika i nacisnal drugi koniec, korzystajac z pomocy Beefy'ego. Wieko odskoczylo ze zgrzytem.
– Pete! – Bob rzucil sie do bagaznika.
Pete lezal skurczony i nieruchomy.
– Dobry Boze! – wlasciciel skladu pobiegl co predzej do biura. Wrocil migiem z ociekajacym woda recznikiem.
Pete siedzial juz podparty z obu stron przez Jupe'a i Boba.
– Okay – wyszeptal z trudem. – Nic mi nie jest. Tylko strasznie tam goraco. Brak powietrza.
– Powoli, synu – wlasciciel przykladal Pete'owi do twarzy mokry recznik. – Zadzwonie po gliny! Moglo sie okazac, ze w jednym z moich samochodow lezy trup!
– Pete, co sie stalo? – pytal Jupiter.
Pete wzial recznik i trzymal go sobie przy twarzy.
– Harold Thomas wyszedl z domu i doszedl az tutaj. Sledzilem go. Miedzy wrakami stala szara furgonetka. Thomas otworzyl tylne drzwi i zajrzal do srodka. Tam bylo pelno kaset ze szpulami filmow.
Przez chwile wszyscy milczeli. Wreszcie Bob wykrzyknal:
– Rany koguta!
– Filmy panny Bainbridge! – zamamrotal Beefy. – Czy ma je Harold Thomas?
– Na to wyglada – potwierdzil Pete. – Widzialem kilka etykiet. Thomas sprawdzil filmy, wsiadl do furgonetki i odjechal. Wtedy zatelefonowalem, ale nie udalo mi sie wam powiedziec wszystkiego.
– A wiec filmy ukradl Thomas – mruknal Jupiter. – Mogl takze, dla odwrocenia uwagi od laboratorium, wzniecic pozar.
– Musial cie zauwazyc, kiedy stad wyjezdzal – domyslal sie Bob. – Wrocil i napadl na ciebie, kiedy telefonowales.